Jeśli ktoś z czytelników liczy na to, że w książce Tadeusza Kisielewskiego „Zamach” padnie odpowiedź na pytanie zadane w tytule recenzji – spotka go rozczarowanie. Zasługą autora „Zamachu” jest jednak zebranie w całość wszystkich teorii dotyczących „tragedii w Gibraltarze”, jakie pojawiły się w ciągu ostatnich kilkunastu lat. I choć nie przybliżają nas one do wykrycia sprawców dramatu, to mimo wszystko – już chyba raz na zawsze – rozprawiają się z pokutującą od czasu wojny tezą o nieszczęśliwym wypadku liberatora z generałem Sikorskim na pokładzie.
Kto zabił generała Sikorskiego?
[Tadeusz Antoni Kisielewski „Zamach. Tropem zabójców generała Sikorskiego” - recenzja]
Jeśli ktoś z czytelników liczy na to, że w książce Tadeusza Kisielewskiego „Zamach” padnie odpowiedź na pytanie zadane w tytule recenzji – spotka go rozczarowanie. Zasługą autora „Zamachu” jest jednak zebranie w całość wszystkich teorii dotyczących „tragedii w Gibraltarze”, jakie pojawiły się w ciągu ostatnich kilkunastu lat. I choć nie przybliżają nas one do wykrycia sprawców dramatu, to mimo wszystko – już chyba raz na zawsze – rozprawiają się z pokutującą od czasu wojny tezą o nieszczęśliwym wypadku liberatora z generałem Sikorskim na pokładzie.
Tadeusz Antoni Kisielewski
‹Zamach. Tropem zabójców generała Sikorskiego›
Śmierć generała Władysława Sikorskiego – pierwszego polskiego premiera na emigracji oraz naczelnego wodza sił zbrojnych po klęsce wrześniowej – wciąż jest owiana tajemnicą. Mimo że od tragicznych wydarzeń w Gibraltarze minęło już ponad sześćdziesiąt lat, a w wersję o nieszczęśliwym wypadku (propagowaną przez Brytyjczyków od 1943 roku), nie wierzy już żaden poważny historyk, wciąż nie znamy odpowiedzi na zasadnicze pytania: Kto w całej tej grze pociągał za sznurki? Oraz: Czyimi rękoma dokonano zamachu? Teoretycznie można odpowiedzieć, że zleceniodawcami śmierci generała byli ci, którzy najwięcej mogli na niej zyskać, a więc przede wszystkim Rosjanie, w mniejszym stopniu Brytyjczycy bądź też – to chyba najmniej realne – wrodzy wobec Sikorskiego Polacy (mimo że przez wiele lat, formułując oskarżenia, spoglądano w stronę generała Władysława Andersa). Ironią historii pozostaje fakt, że prawdopodobnie najmniej zyskaliby… hitlerowcy. Bo to właśnie III Rzeszy w tamtej konkretnej sytuacji politycznej najbardziej chyba zależało na zachowaniu generała przy życiu i przy pełnionych funkcjach.
Łatwiej jest odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego Sikorski zginął? Ponieważ był niewygodny. Komu i z jakiego powodu – trafnie precyzuje w swojej książce doktor Kisielewski. Ale i ta wiedza niewiele nam pomaga, gdyż latem 1943 roku premier i naczelny wódz miał zdecydowanie więcej wrogów aniżeli przyjaciół. I co gorsza, nie było w tym praktycznie wcale jego winy. Owszem, nienawidziła go spora grupa przedwojennych piłsudczykowskich „sanatorów” – głównie za to, że starał się sukcesywnie odsuwać ich od wpływu na władzę i wojsko (to drugie jednak udać się z powodów oczywistych nie mogło). Ale niechęć Rosjan i Brytyjczyków miała już zupełnie inne podłoże, w dużej mierze niezależne od samego generała. Po ujawnieniu przez nazistowską propagandę prawdy o Katyniu (w kwietniu 1943 roku, a więc zaledwie trzy miesiące przed tragedią gibraltarską) zerwane zostały stosunki dyplomatyczne pomiędzy ZSRR a polskim rządem emigracyjnym, co mogło w efekcie, choć wcale nie musiało, doprowadzić do napięć na linii Moskwa – Londyn – Nowy Jork. A to nie było w interesie Brytyjczyków, więcej nawet – zagrażało brytyjskiej „racji stanu”. Sikorski, znalazłszy się między młotem a kowadłem, mógł więc stać się zarzewiem znacznie poważniejszego konfliktu, który rozniósłby w puch antyhitlerowską koalicję. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że został wyeliminowany z gry?…
Tadeusz Kisielewski podszedł do tematu w sposób profesjonalny. Zaczął od dokładnej analizy dostępnych źródeł, przede wszystkim zeznań świadków tragedii (w tym między innymi pierwszego pilota pechowego liberatora, Czecha Eduarda Prchala) oraz, wciąż jeszcze bardzo nielicznych, dokumentów z archiwów brytyjskich. Wywód pisarza nie budzi poważniejszych wątpliwości. Wewnętrzne sprzeczności w zeznaniach i wspomnieniach Prchala uprawdopodobniły jedynie, zdaniem autora książki, tezę, że czwartego lipca 1943 roku w Gibraltarze nie doszło do wypadku, ale starannie zaplanowanego zamachu. Zamachu, w którym mogli „maczać palce” Polacy, choć najprawdopodobniej nie oni całą akcję zaplanowali. Ostatecznie o przyjęciu przez Kisielewskiego takiej wersji przesądziła, przytoczona w książce jako „Aneks 1”, naukowa ekspertyza prof. Jerzego Maryniaka z Zakładu Mechaniki Instytutu Techniki Lotniczej i Mechaniki Stosowanej Politechniki Warszawskiej. Profesor na podstawie dokładnych badań – między innymi symulacji lotu liberatora – doszedł do wniosku, że „samolot był sprawny przez cały okres lotu”. Aż do momentu wodowania. A co stało się później? Czy w chwili osadzenia samolotu na wodzie generał Sikorski (i towarzyszący mu najbliżsi współpracownicy, w tym także córka) żył jeszcze, czy też – jak sugeruje to autor „Zamachu” – zamordowany został już wcześniej, jeszcze na pasie startowym?… Na te pytania odpowiedzi wciąż nie znamy. Choć raczej nie ma wątpliwości, że są ludzie, którym wiedza ta jest dostępna.
Istnieje powszechne przekonanie, że wszystkiego, albo też prawie wszystkiego, dowiemy się dopiero wówczas, gdy odtajnione zostaną dokumenty brytyjskiego wywiadu. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi, skoro do tej pory, przez ponad sześćdziesiąt lat, decyzji takiej jeszcze nie podjęto? Na pomoc archiwistów rosyjskich liczyć raczej nie można, Amerykanie, choćby chcieli i mogli, nie podejmą takiej decyzji bez przyzwolenia Londynu. Czy więc nadal skazani jesteśmy jedynie na snucie domysłów i pokorne oczekiwanie na łaskawość kolejnych rządów Wielkiej Brytanii? Ta uparta zmowa milczenia nad trumną Sikorskiego rodzi więc kolejne pytania, których Kisielewski nie zadał wprost. Nie doprowadzą nas one wprawdzie do uzyskania jednoznacznej odpowiedzi, ale mogą wskazać nowe tropy. Jeśli bowiem do dzisiaj nie ujawniono prawdy o śmierci generała, można się zastanawiać kto najbardziej straciłby na tym, gdyby Polacy tę prawdę poznali? Czyj prestiż by ucierpiał w największym stopniu?
„Zamach” Kisielewskiego obiektywnie przedstawia aktualny stan wiedzy. Mimo że autor dopuszcza czasami do głosu mniej lub bardziej fantastyczne hipotezy, stara się je naukowo potwierdzić bądź obalić. Nie rezygnuje z żadnego śladu, ale też nie daje się ponieść typowo polskiej „ułańskiej fantazji”, co zdarzało się niekiedy redaktorowi Dariuszowi Baliszewskiemu, który w swych telewizyjnych „Rewizjach nadzwyczajnych” uparcie drążył temat gibraltarskiej tragedii. Doczytawszy książkę do końca, trudno jednak pozbyć się wrażenia, że – po analizie wszystkich dostępnych materiałów – wróciliśmy do punktu wyjścia. Wiemy, że Sikorski padł ofiarą zamachu. Mogli przygotować go Rosjanie, Brytyjczycy lub sami Polacy (raczej nie Niemcy) – i nic ponad to. Ale tyle osoby interesujące się tym zagadnieniem wiedziały już wcześniej. Czy w takim razie czas poświęcony na lekturę „Zamachu” uznać należy za stracony? W żadnym wypadku. Książka pozwala przede wszystkim zrozumieć zawiłą sytuację polityczną, która doprowadziła do śmierci generała. Skłania do dość zaskakującej refleksji, że Sikorski musiał umrzeć! Co więcej, sam generał w ostatnich miesiącach swego życia miał chyba tego świadomość. A jeżeli moje przekonanie nie jest li tylko konfabulacją, jego dramat nabiera zupełnie nowego znaczenia.
PS Na dokładkę jednak – łyżeczka dziegciu. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego autor zdecydował się na dokładne wyjaśnienie w przypisie (na stronie 24) skrótu NKWD, doskonale chyba Polakom znanego, a pięć stron dalej nie uczynił tego samego z dużo bardziej enigmatycznym skrótem RSHA? Jak rozumieć stwierdzenie, że w czasie kampanii francuskiej Eduard Prchal „zestrzelił dwa i pół samolotu niemieckiego” (strona 68)? Dlaczego generała Władysława Andersa określono mianem „piłsudczyka” (strona 217), chociaż z Piłsudskim nigdy nie było mu po drodze, co udowodnił dobitnie w dniach zamachu majowego? Dlaczego w indeksie nazwisk skojarzono dwóch Jaroszewiczów: Alfreda i Piotra? Choć to ostatnie raczej nie jest winą autora…