Tytułowy „Towarzysz J” z książki Pete’a Earleya to Siergiej Trietiakow – pułkownik rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego i zarazem najcenniejszy agent, który przeszedł na stronę amerykańską po upadku Związku Radzieckiego. Jego historia to opowieść o wojnie wywiadów, która nie skończyła się wraz z upadkiem „żelaznej kurtyny”. Wręcz przeciwnie, Tretiakow – a w ślad za nim Earley – są przekonani, że bezpardonowa gra dopiero wtedy rozpoczęła się na dobre.
Ten okrutny XX wiek: Szpieg z krainy deszczowców
[Pete Earley „Towarzysz J” - recenzja]
Tytułowy „Towarzysz J” z książki Pete’a Earleya to Siergiej Trietiakow – pułkownik rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego i zarazem najcenniejszy agent, który przeszedł na stronę amerykańską po upadku Związku Radzieckiego. Jego historia to opowieść o wojnie wywiadów, która nie skończyła się wraz z upadkiem „żelaznej kurtyny”. Wręcz przeciwnie, Tretiakow – a w ślad za nim Earley – są przekonani, że bezpardonowa gra dopiero wtedy rozpoczęła się na dobre.
Pete Earley zna się na rzeczy – od wielu lat jest dziennikarzem „Washington Post”, specjalizującym się w tematyce wywiadowczej. Rozgłos zyskał książkami „Family of Spies: Inside the John Walker Spy Ring” („Rodzina szpiegów. W szpiegowskim kręgu Johna Walkera”, 1988) oraz „Confessions of a Spy: The Real Story of Aldrich Ames” („Wyznania szpiega. Prawdziwa historia Aldricha Amesa”, 1998), w których opisał historie dwóch oficerów amerykańskiego wywiadu współpracujących z KGB. Druga z nich, jak wspomina w przedmowie do „Towarzysza J” sam Earley, otworzyła mu drogę do poznania Siergieja Trietiakowa – asa radzieckiego i rosyjskiego wywiadu, który jesienią 2000 roku postanowił przejść na drugą stronę barykady i zdradzić swoją ojczyznę. Rosjanin, znający „Wyznania szpiega”, postanowił właśnie ich autorowi opowiedzieć historię swego życia. Aranżowane przez pracowników FBI spotkania zaowocowały książką, którą czyta się jak najlepszej maści thriller szpiegowski. I choć nie ma w niej, jak w klasycznych dziełach mistrzów gatunku, pościgów i strzelanin na ulicach miast, a trup wcale nie ściele się gęsto, emocji nie brakuje.
Siergiej Trietiakow – pułkownik Służby Wywiadu Zagranicznego, jednej z wielu agend powołanych do życia w październiku 1991 roku na gruzach zlikwidowanego KGB – w niczym nie przypomina agenta z powieści szpiegowskich. Mężczyzna, którego widzimy na dołączonych do książki zdjęciach, mocno łysiejący i z co najmniej kilkunastoma kilogramami nadwagi, sprawia niezwykle sympatyczne wrażenie. Mało kto mógłby się domyślić, że za tą nieco misiowatą posturą kryje się jeden z najważniejszych szpiegów radzieckich (a następnie rosyjskich) za Oceanem. Życiorys Trietiakowa, przytoczony i – jak można sądzić – zweryfikowany przez amerykańskiego dziennikarza, jest nad wyraz typowy jak na oficera wywiadu, który do zawodu wkraczał w czasach Leonida Breżniewa. Babka Siergieja była maszynistką w NKWD i dzięki temu miała „zaszczyt” poznać dwóch największych sowieckich zbrodniarzy: Józefa Stalina i Ławrientija Berię. Jej córka, Rewmira (imię zawdzięczająca „rewolucji światowej”), zaczynała karierę od pracy w biurze finansowym KGB. Czy można się więc dziwić, że pewnego dnia 1978 roku dwudziestodwuletni Siergiej – niegdyś pionier, potem komsomolec, wreszcie ideowy członek Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego – zdecydował się wstąpić w szeregi służb wywiadowczych? Skoro nawet rodzony ojciec, arystokrata z pochodzenia, który przynajmniej w domowym zaciszu nie ukrywał swojej niechęci do władzy radzieckiej, skomentował jego decyzję następująco: „Lepiej być agresorem niż ofiarą”…
W przypadku pozycji takich jak „Towarzysz J” nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności, że wiadomości przekazane autorowi przez informatora – w tym przypadku jednocześnie głównego bohatera – odpowiadają prawdzie. Świat wywiadu rządzi się przecież swoimi prawami i naiwnością byłoby wierzyć, że eksagent jakiegokolwiek kraju gotowy jest zdradzić wszystkie posiadane przez siebie tajemnice dziennikarzowi, który pisze o nim książkę. Tym bardziej, jeśli byłemu szpiegowi zależy na tym, aby przedstawić siebie samego w jak najlepszym świetle. Tak jak Earley musiał w opowieści Trietiakowa oddzielić ziarno od plew, taką próbę powinien podjąć również czytelnik, który notabene znajduje się w znacznie mniej komfortowej sytuacji od pisarza – nie ma bowiem możliwości spotkania w cztery oczy ze szpiegiem. Jakim wywiadowcą był zatem rosyjski pułkownik? Sądząc z jego wspomnień – najprawdziwszym asem! Udało mu się bowiem zwerbować wielu cennych informatorów – i to zarówno podczas kilkuletniej pracy na placówce w kanadyjskiej Ottawie, jak i później w Stanach Zjednoczonych, gdzie pełnił funkcję zastępcy rezydenta, a następnie szefa rosyjskiego wywiadu na Manhattanie. Było to stanowisko niezwykle prestiżowe, ponieważ do obowiązków agentów działających na Manhattanie należała między innymi infiltracja oraz pozyskiwanie współpracowników spośród dyplomatów akredytowanych przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Earley szczegółowo opisuje metody działania rosyjskich szpiegów w Ameryce. Nie zdradza jednak, oczywiście, wszystkiego. Dlatego, choć padają pseudonimy wielu dygnitarzy skaptowanych przez Rosjan (jest nawet wątek polski, związany z niejakim „Profesorem”, który ostatecznie okazał się oficerem Urzędu Ochrony Państwa), zawiedzeni będą mimo wszystko ci, którzy liczą na to, że poznają ich prawdziwe personalia. Kilka wyjątków wprawdzie Trietiakow i Earley uczynili – można się jednak domyślać, że zdekonspirowali informatorów, których współpraca z rosyjskimi służbami była już jedynie tajemnicą poliszynela.
Podczas któregoś z kolejnych spotkań dziennikarza „Washington Post” z pułkownikiem Służby Wywiadu Zagranicznego musiało paść wreszcie pytanie o przyczyny jego zdrady i przejścia na stronę amerykańską. Trietiakow obszernie wyjaśnia motywy swojej decyzji i właśnie te fragmenty „Towarzysza J” należą do najciekawszych w całej książce. Przez pryzmat wspomnień Rosjanina Earley dokonuje bowiem dekompozycji mitu o zakończeniu „zimnej wojny” wraz z upadkiem komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i pokojowej współpracy między dotychczas wrogimi mocarstwami – Rosją i Stanami Zjednoczonymi. Eksszpieg, zapewne chcąc zrzucić z barków przynajmniej część brzemienia, nad wyraz chętnie zdradza posiadane przez siebie informacje na temat zakulisowych działań rosyjskiego wywiadu. Nie szczędzi też słów krytyki politycznym elitom swojej ojczyzny, pogrążonym – jego zdaniem – w całkowitej degrengoladzie. Potężne ciosy wymierza Tretiakow zarówno administracji Borysa Jelcyna, jak i jego następcy – Władimirowi Putinowi, o którym ma jak najgorsze zdanie. Obraz Rosji, wyłaniający się z opowieści byłego agenta, nie nastraja optymizmem – to kraj pogrążony w korupcji i nepotyzmie, zżerany przez wszechwładną mafię, na dodatek prowadzący niezwykle agresywną politykę, której Zachód przez wiele lat nie potrafił, a może nawet nie chciał, się przeciwstawić. Na ile jest to trafna diagnoza, pokaże najbliższa przyszłość. Choć wydarzenia ostatnich miesięcy na Kaukazie zdają się potwierdzać przekonanie Siergieja Trietiakowa.
Książkę Earleya czyta się znakomicie. „Towarzysz J” napisany jest bowiem jak najlepszy sensacyjny reportaż. Wieloletnie dziennikarskie doświadczenie autora pozwoliło mu stworzyć wciągającą historię, od której nie sposób się oderwać. Nastrój psuje tylko powracające jak echo, denerwujące pytanie: Czy to wszystko, o czym przeczytaliśmy, jest prawdą? Czy też przedstawiono nam tylko jedną z jej wersji? Tę najbardziej wygodną dla Trietiakowa i rządu Stanów Zjednoczonych.