Islandzkie miasteczko Vestmannaeyjar skrywa ponurą tajemnicę, której początki drzemią w wydarzeniach sprzed ponad trzydziestu lat. W piwnicy domu zasypanego przez wulkaniczne popioły dokonane zostaje makabryczne odkrycie. Prawniczka Thora Gudmundsdóttir musi użyć wszystkich swoich zdolności, aby rozwikłać zagadkę i oczyścić swego klienta z podejrzeń. Tak w skrócie przedstawia się fabuła powieści Yrsy Sigurđardóttir „W proch się obrócisz” – kryminału, który sprawi, że włos się Wam na głowie zjeży. Ze strachu!
Co dwie głowy, to nie jedna…
[Yrsa Sigurðardóttir „W proch się obrócisz” - recenzja]
Islandzkie miasteczko Vestmannaeyjar skrywa ponurą tajemnicę, której początki drzemią w wydarzeniach sprzed ponad trzydziestu lat. W piwnicy domu zasypanego przez wulkaniczne popioły dokonane zostaje makabryczne odkrycie. Prawniczka Thora Gudmundsdóttir musi użyć wszystkich swoich zdolności, aby rozwikłać zagadkę i oczyścić swego klienta z podejrzeń. Tak w skrócie przedstawia się fabuła powieści Yrsy Sigurđardóttir „W proch się obrócisz” – kryminału, który sprawi, że włos się Wam na głowie zjeży. Ze strachu!
Yrsa Sigurðardóttir
‹W proch się obrócisz›
W ostatnich miesiącach ukazało się na polskim rynku co najmniej kilkanaście godnych uwagi kryminałów napisanych przez autorów rodem ze Skandynawii (głównie Szwecji) bądź Islandii. W gronie tych drugich ponad przeciętność zdecydowanie wybijają się Arnaldur Indriđason („
W bagnie”) oraz Árni Thórarinsson („
Sztuka grzechu”). Trzeba jednak przyznać, że palma pierwszeństwa należy się ich rodaczce – Yrsie Sigurđardóttir, której Wydawnictwo Literackie „Muza” opublikowało już w naszym kraju trzy książki. Najnowsza, choć nie ostatnia z dotychczas napisanych, to „W proch się obrócisz”, będąca kolejną odsłoną przygód prawniczki z Reykjaviku, Thory Gudmundsdóttir. Pisarka przyszła na świat w 1963 roku. Dwadzieścia lat później, po ukończeniu gimnazjum, rozpoczęła studia w stołecznym Uniwersytecie Islandzkim, gdzie po pięciu latach uzyskała licencjat z… inżynierii budownictwa. Na studia magisterskie wybrała się do dalekiej Kanady, a mówiąc dokładniej – do montrealskiego Uniwersytetu Concordii. Po powrocie do kraju w 1997 roku rozpoczęła pracę w zawodzie, zatrudniając się w kompanii inżynieryjnej Fjarhitun. Jednocześnie zabrała się za pisanie książek dla dzieci. Po piątej powiedziała sobie: dość! – i postanowiła zająć się literaturą dla dorosłych. W 2005 roku ukazała się jej pierwsza powieść kryminalna z Thorą Gudmundsdóttir w roli głównej zatytułowana „
Trzeci znak” (wydanie polskie: 2006). Sukces był tak wielki, że w ślad za nią poszły kolejne: „
Weź moją duszę” (2006), „W proch się obrócisz” (2007) oraz – czekające jeszcze na publikację w Polsce – „Auðnin” (2008). Dzisiaj Yrsa mieszka wraz z mężem i dwójką dzieci w położonym w południowo-zachodniej części wyspy, nieopodal Reykjaviku, miasteczku Seltjarnarnes.
Thora jest typową kobietą w średnim wieku. W życiu jej się nie ułożyło, ale stara się nie narzekać i z nadzieją patrzy w przyszłość. Z mężem Hannesem, lekarzem w jednym z reykjavickich szpitali, rozstała się kilka lat wcześniej. Teraz samotnie, choć niekiedy z pomocą swoich rodziców, wychowuje dwójkę dzieci: malutką Soley oraz osiemnastoletniego Gylfiego, który tak szybko wszedł w dorosłość, że już zdążył uczynić ją babcią. Na brak obowiązków zdecydowanie więc narzekać nie może – i to zarówno w domu, jak i w pracy. Na szczęście kolejna sprawa, jaką musi się zająć, wydaje się niezbyt skomplikowana. A że wiąże się jednocześnie z wyprawą na położoną niedaleko od południowych wybrzeży Islandii malowniczą wysepkę Heimaey – Thora jest przekonana, iż uda się jej nawet troszeczkę odpocząć. Jej klientem jest Markus Magnusson, przedsiębiorca z Reykjaviku, który przed laty mieszkał w jedynym znajdującym się na wysepce miasteczku Vestmannaeyjar. W styczniu 1973 roku przeżyło ono wielką tragedię – eksplozja wulkanu Eldfell zniszczyła część Heimaey i zagroziła istnieniu portu, który stanowił podstawę materialnej egzystencji mieszkańców. Sprawnie przeprowadzona akcja ratunkowa i ewakuacyjna sprawiła, że katastrofy nie przeżył tylko jeden człowiek – mężczyzna, który korzystając z chaosu, włamał się do apteki, by ukraść lekarstwa, i tam zatruł się toksycznymi oparami. Lawa i popioły zniszczyły jednak część domów mieszkalnych; wśród nich również ten należący do rodziców Markusa. Po trzydziestu czterech latach, w ramach projektu „Pompeje Północy”, rząd Islandii decyduje się przy pomocy archeologów odgrzebać niektóre z willi. Wybór pada także na dawną posiadłość Magnussonów. I to właśnie wtedy Markus pojawia się w kancelarii prawniczej, w której pracuje Gudmundsdóttir. Prosi ją o załatwienie sądowego zakazu odkopania rodzinnej posesji, a kiedy okazuje się to niemożliwe, zawiera za pośrednictwem Thory kompromis z władzami – po odsłonięciu domu chce jako pierwszy zejść do piwnicy i zabrać stamtąd, co tylko uzna za stosowne. Tak też się dzieje – tyle że tylko do pewnego momentu. Markus jest bowiem zainteresowany jedynie starym kartonowym pudłem, tymczasem – ku swemu ogromnemu zdziwieniu – w piwnicy znajduje również trzy ludzkie ciała.
Ale to i tak jeszcze nic. Prawdziwą wisienką na torcie okazuje się bowiem zawartość pudła, które skrywa odciętą ludzką głowę z męskimi genitaliami wciśniętymi w usta. Prawniczka szybko dodaje dwa do dwóch i nie ma najmniejszych wątpliwości, że jej klient musi coś wiedzieć na ten temat – w przeciwnym razie nie starałby się poruszyć nieba i ziemi, aby zapobiec odkopaniu domu. Magnusson jednak tylko częściowo potwierdza podejrzenia Gudmundsdóttir. Przyznaje się, że zszedł do piwnicy po karton, ale o trupach nie miał najmniejszego pojęcia. Po długich wyjaśnieniach Thora jest mu nawet skłonna uwierzyć. Ciała – te w całości lub we fragmencie – przeleżały bowiem pod popiołami od czasu katastrofy w 1973 roku, kiedy Markus był jeszcze uczniem miejscowego gimnazjum. A przecież piętnastolatek nie byłby w stanie dokonać tak makabrycznej zbrodni, tym bardziej że jej ofiarami padli dorośli mężczyźni. Niewiele to jednak poprawia sytuację Magnussona, bo przecież jeśli jego celem było wyniesienie i ukrycie (względnie pozbycie się zawartości) kartonu, to prawdopodobnie wiedział, co on zawiera. Zeznania, jakie składa biznesmen z Reykjaviku, rzucają nieco światła na wydarzenia sprzed lat. Jego wersja wygląda tak: Wieczorem 22 stycznia 1973 roku szkolna przyjaciółka Markusa, Alda Thorgeirsdóttir, w której jest on bezgranicznie – choć bez wzajemności – zakochany, prosi go o ukrycie kartonu. Chłopak, nie mając na razie czasu (i pojęcia, co znajduje się w środku), znosi go jedynie do piwnicy. Zakłada jednocześnie, że pozbędzie się niechcianego pakunku w następnych dniach. Ostatecznie mu się to nie udaje, ponieważ jeszcze tej nocy na wyspie wybucha wulkan, rodzina zostaje ewakuowana, a dom zasypany. Wiele lat później, gdy media nagłaśniają program „Pompeje Północy”, Alda kontaktuje się z nim i błaga wręcz, aby nie dopuścił do odgrzebania starej tajemnicy. Gdy to się nie udaje, kobieta popełnia samobójstwo, a Magnusson ląduje w areszcie oskarżony o popełnienie potwornej zbrodni. Thora, czując się odpowiedzialną za los klienta, wszczyna prywatne dochodzenie, którego celem jest oczyszczenie go z podejrzeń. A nie jest to wcale takie łatwe, zwłaszcza kiedy policja stwierdza ponad wszelką wątpliwość, że Thorgeirsdóttir ktoś pomógł rozstać się z życiem.
Brzmi skomplikowanie? Nic dziwnego, bo taka też jest cała powieść Yrsy Sigurđardóttir, której akcja rozgrywa się właściwie na dwóch płaszczyznach czasowych – w ciągu kilku dramatycznych styczniowych dni 1973 oraz latem 2007 roku. Thora, z biegiem czasu coraz bardziej przekonana o niewinności Markusa, angażuje się w śledztwo na całego, a to wymaga od niej odtworzenia niemal godzina po godzinie wydarzeń, które zaszły tuż przed, w trakcie oraz tuż po eksplozji wulkanu. Prawniczka jest bowiem święcie przekonania, że to właśnie w odległej przeszłości leży klucz do rozwiązania zagadki śmierci Aldy Thorgeirsdóttir, o spowodowanie której oskarżony zostaje Mangusson. Drobiazgowe śledztwo prowadzone zarówno w Reykjaviku, gdzie Alda ostatnio mieszkała i pracowała, jak i w Vestmannaeyjar przynosi wiele zaskakujących informacji. Okazuje się bowiem, że miejscowa społeczność ukrywa wiele tajemnic i wcale nie jest chętna nawet po latach dzielić się nimi z obcymi. Islandzka pisarka wymyśliła intrygę, od której stopnia pogmatwania może wprost zakręcić się w głowie. Kiedy już prawniczce udaje się znaleźć odpowiedź na jedno z dręczących ją pytań, niemal natychmiast pojawiają się kolejne. Z mgły wyłaniają się wciąż nowe postaci, a odkryte tropy prowadzą donikąd. Można odnieść wrażenie, że nikt nie chce pozwolić na odgrzebywanie przeszłości, ale Thora nie ma wyboru – jeśli nie dotrze do samego „jądra ciemności”, jej klient na długie lata wyląduje w więzieniu. Mroczny klimat powieści trochę równoważy rozbudowany wątek obyczajowy, co – jak już niejednokrotnie mieliśmy okazję się przekonać (vide książki
Thomasa Kangera,
Henninga Mankella czy
Johana Theorina) – jest jak najbardziej typowe dla autorów kryminałów ze Skandynawii i Islandii. Obserwujemy więc codzienne, nieco monotonne życie islandzkiej prowincji z jej towarzyskimi powiązaniami i układami biznesowymi, z egzotycznymi – ale też dzięki temu fascynującymi – dla Europejczyków z kontynentu mentalnością i przyzwyczajeniami. Jest to tym bardziej frapujące, że Sigurđardóttir wpisała kryminalną intrygę w rzeczywiste wydarzenia, które wstrząsnęły wyspą Heimaey i były szeroko komentowane na całym świecie w styczniu 1973 roku. Można sobie tylko wyobrazić, z jakimi wypiekami na twarzy lekturze „W proch się obrócisz” oddawali się przed dwoma laty mieszkańcy Vestmannaeyjar.
Powieść czyta się znakomicie. Autorka kapitalnie rozkłada akcenty. Instynktownie wyczuwa, kiedy akcję należy przyspieszyć, a kiedy zwolnić. W odpowiednich momentach dorzuca nowe wątki i stawia kolejne pytania. Gdy poziom makabry staje się zbyt wysoki, udanie łagodzi go fragmentami poświęconymi życiu rodzinnemu głównej bohaterki. Napięcie świetnie rozładowuje również postać Belli, sekretarki w kancelarii prawniczej, która zatrudnia Thorę. A jest to wręcz niezbędne, gdyż momentami atmosfera staje się tak gęsta, że aż ciarki przechodzą po plecach, a mniej odporny czytelnik może się nawet bać przewrócić kartkę, by zobaczyć, co spotka bohaterów na kolejnej stronie. Jakby tego było mało, Sigurđardóttir raczy nas tyloma zwrotami akcji, że wymaga to ciągłego skupienia, aby być na bieżąco w prowadzonym przez prawniczkę śledztwie. Do ostatniej niemal strony aktualne pozostaje pytanie: Czy Markus Magnusson jest winien, czy nie jest? I nawet jeśli sami sobie udzielimy wcześniej zadowalającej odpowiedzi, to na koniec i tak się okaże, że pisarka sprawiła nam sporą niespodziankę. Fakt, że Yrsie Sigurđardóttir udało się skutecznie zapanować nad tak skomplikowaną materią fabularną, świadczy o jej nieprzeciętnym talencie. I przekonania tego nie może zburzyć nawet odczucie, że finał całej sprawy zupełnie niepotrzebnie wpisany został w jarmarczne tło. Może w ten sposób autorka chciała się trochę przypodobać mieszkańcom Vestmannaeyjar, uśmierzając ponury klimat całej opowieści i przedstawiając ich w nieco jaśniejszych barwach.