Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Zły i Niegłupi: Podróż sentymentalna

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
W poniższym artykule redaktorzy Sobczyński i Franczak omawiają sytuację na rynku fonograficznym poprzedniej dekady, kontekst kulturowy muzyki anglosaskiej w naszym kraju, dorobek współczesnych kompozytorów polskich i majtki Spice Girls. Zapraszamy i z góry przepraszamy.

Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

Zły i Niegłupi: Podróż sentymentalna

W poniższym artykule redaktorzy Sobczyński i Franczak omawiają sytuację na rynku fonograficznym poprzedniej dekady, kontekst kulturowy muzyki anglosaskiej w naszym kraju, dorobek współczesnych kompozytorów polskich i majtki Spice Girls. Zapraszamy i z góry przepraszamy.
Para Wino - jak cię widzą, tak cię piszą...<br>Fot. blog.elpie.info
Para Wino - jak cię widzą, tak cię piszą...
Fot. blog.elpie.info
Paweł Franczak: Zacznijmy od początku i prosto z mostu. Może się ze mną nie zgodzisz, ale uważam, że lata 1990-1999 to muzycznie najlepszy okres w latach 90.
Jacek Sobczyński: Coś w tym jest. Przede wszystkim należałoby zadać sobie pytanie, na ile spuścizna z tego czasu jest w stanie na nowo wejść do muzycznej mody i czy nie dzieje sie często tak (zwłaszcza w Polsce), że ta dekada rozpaskudziła nas tak bardzo, że nie mamy ochoty na poznawanie nowości. Dowodem jest chociażby skład tegorocznego Open’era – głównie gwiazdy 90′s.
PF: A może, żeby zostać gwiazdą naprawdę wielkiego formatu, potrzeba kilku lat? Więc wykonawcy z zeszłej dekady mają już ugruntowaną pozycję i są zapraszani na wielkie imprezy?
JS: No, ale wiesz, minęło już osiem lat nowej dekady. Ja raczej obstawiałbym to, że my, jako polscy słuchacze, jesteśmy zawsze parę sezonów do tyłu z gustami i jakiś zespół musi wywołać naprawdę szał poparty minimum dwiema, trzema płytami, żeby mógł zgromadzić tłumy.
PF: Być może lubimy „nową-starą muzykę"? Coma, na przykład, to wyraźny ukłon w stronę grunge′u: znajome to i bezpieczne. Inżynier Mamoń byłby zadowolony, bo „lubi się tylko to, co się już zna…”.
JS:W każdym razie stawiam ci jasne pytanie: co płytowo i gatunkowo dały nam najpiękniejszego lata 90.?
PF: Jeśli tak chcesz tej analizy gatunkowej, to wiadomo, że liczył się grunge (najcenniejszy, moim zdaniem, okaz to Mad Season), bristol sound („Mezzanine” Massive Attack to jedna z najlepszych płyt tego okresu), rave. Rozwijał się hip-hop (na przykład Beastie Boys i genialne „Ill Communication”). Wiele nowego pokazano w elektronice (chwała Ci Warp Records!, giń Love Parade!). Honoru jazzu, który ledwo wtedy zipał, broniła jedna z najlepszych światowych wytwórni – Tzadik Johna Zorna oraz wschodzące gwiazdy w postaci Brada Mehldaua i Joshuy Redmana. W muzyce klasycznej wciąż rządziły nagrania hiszpańskiego dyrygenta, Jordiego Savalla i Gabrieli Consort & Players, pod batutą Paula McCreesha. W Polsce muzyka współczesna siedziała jak mysz pod miotłą, wyróżniało sie tylko tak zwane pokolenie stalowowolskie. Młodzi kompozytorzy mieli naprawdę pod górkę – nagrania Eugeniusza Knapika, Stanisława Krupowicza czy Pawła Szymańskiego stanowiły raczej ewenement na kuriozalnym tworze, jakim był polski przemysł nagraniowy w tamtym czasie. O Hannie Kulenty i Pawle Mykietynie w latach 90. w ogóle było cicho, bo na odkrywanie młodych twórców współczesnych nikt nie miał wtedy ochoty i czasu. Za to dzięki ścieżkom dźwiękowym, między innymi do „Drakuli” Coppoli, Wojciech Kilar stał się ulubieńcem światowej publiki.
JS: Dodam do tego pączki post rocka (Mogwai), popularność shoegaze (My Bloody Valentine) plus britpop i french elektro (Daft Punk). Ale i tu, podobnie jak podczas ubiegłych dekad, ciekawi mnie jedno: jak za pięć, dziesięć lat odbierać będziemy nie tylko Britney i J.Lo (bo to klasyka końcówki dekady), ale hiciory vivowego techno, euro dance′u czy kiczowatego popu. Czy kapele pokroju Worlds Apart albo Caught In The Act będą darzone taką estymą jak dziś, powiedzmy, „La Isla Bonita” Madonny?
PF:Do tych przepastnych pokładów kiczu wolałbym już nie wracać. Nie marzy mi się wielki come back „plastiku”. Swoją drogą: pamiętam, że kompozytorzy muzyki dla boys bandów bronili się przed zarzutami o tandetę i płyciznę, twierdząc, że może nie jest to wielka muzyka, ale przynajmniej nastolatki nie podcinają sobie przez nią żył. Argumentowali: „Przecież boys bandy nie nawołują do samobójstw”. Oczywiście pili do grunge′u.
Piękny i utalentowany: Aphex Twin<br>Fot. icessentialmix.blogspot.com
Piękny i utalentowany: Aphex Twin
Fot. icessentialmix.blogspot.com
JS: Z boys i girls bandami jest problem, dawne Spice Girls (vide „Wannabe” albo „Who Do You Think You Are”) były rozczulające, ale nie chciałbym być na ich koncercie po reaktywacji, to byłoby równie apetyczne co piłkarski mecz oldboyów.
PF:…i na dodatek Spicetki zrobiły psikusa feministkom: siksy w Anglii doszły do wniosku, że silna kobieta, to taka, która jest pyskata i pokazuje majtki.
JS Dlatego właśnie z wszelkiej maści bandów je lubię najbardziej. Zresztą także za pyszną parodię stylu Girl Power w „Małej Brytanii”.
PF: Lecz oddajmy boys bandom, co cesarskie. N′sync dało nam Justysia, a Take That Robbiego Williamsa.
JS: A wszystko zaczęło się od New Kids On The Block. Podoba mi się zamysł boys bandów: pokażmy pięciu chłopaczków z podobnych środowisk, każdy ma wyglądać inaczej, każdy ma mieć w sobie coś nadzwyczajnego – jeden dobrze śpiewa, inny rapuje, trzeci potrafi zrobić salto w tył, czwarty ma niewinne oczka, a piąty fajnego psa. Niech jako całość odzwierciedlają ucieleśnione marzenia młodych odbiorców. Mają być tacy, żeby każdy mógł się przynajmniej z jednym (jedną) z nich identyfikować. Popatrz na Spice Girls: elegantka, sportsmenka, flirciara, uśmiechnięta Murzynka i angielska wersja fanki lizaków i Małgorzaty Musierowicz. Pod tym względem możemy sądzić, że w latach 90. bardzo mocno do głosu doszli kreatorzy zespołowego wizerunku w popie.
PF: …i kreatorzy oglądalności w MTV i Vivie.
JS: …którzy zarżnęli ciekawy początek tych stacji: programy tematyczne, kreskówki itp. Potem z każdego z nich sukcesywnie wybierano to, co najgorsze i ładowano do jednego wora. Włącz teraz MTV i postaraj się przez pięć minut nie zwymiotować. To niemożliwe, chyba że dwa razy pod rząd poleci „W aucie”.
PF: Nie oglądałem od dawna, za każdym razem, gdy włączam, to jakiś reality show leci. Gdzie nieodżałowana Viva Zwei? Viva Zwei: bitte, komm zurück! Gdzie indziej można było zobaczyć w ciągu dnia klipy Aphex Twin?
JS:A pomyśl, wtedy nie było Internetu. Muzykę czerpałeś z radia i TV. Trzeba było dużo samozaparcia, żeby wynajdywać alternatywę i mieć na to cierpliwość. Za „moich czasów” było już trochę lepiej: Radiostacja itp., ale na początku? Tylko Niedźwiedź i Kaczkowski, o których już mówiliśmy. No i kasety. Tylko zauważ, jak diametralnie różny był wtedy poziom mediów: na MTV leciał grunge, na Vivie bardzo często rzeczy starsze, wspomniane bloki tematyczne. W Polsce działały Atomic TV i Tylko Muzyka. Co więcej, sam pamiętam czasy, kiedy w Radiu Zet (tak, tak!) w porze największej słuchalności leciało House Of Pain, Prodigy, Radiohead czy Eminem!
PF: Zaś na RMF FM, choć trudno w to dziś uwierzyć, działało Technikum Mechanizacji Muzyki z podziemną, ambitną elektroniką. Pojawiali się Coldcut, Dj Krush, Dj Shadow. Teraz to brzmi jak science fiction.
JS: No właśnie, skoro już jesteśmy przy polskich mediach… O ile Zachód dawał nam rzeczy fantastyczne, o tyle polski mainstream przechodził wówczas swoje najcięższe zimy i wiosny. W latach 90. polscy twórcy skapnęli się, że fajnie jest kopiować wszystkie fajne nowinki z Zachodu. W efekcie spektakularnie zburzono misternie kładzione podwaliny pod nieformalną polską szkołę songwriterską lat 80.
PF: Ależ dziś jesteś elokwentny…
JS: Dzięki, trenowałem z magnetofonem. Wracając do tematu: po fajnych latach 80. przyszły zrzynki – najpierw z amerykańskiego rocka (Ira), potem z najgorszego odłamu popu: Kowalska, Steczkowska, Kukulska. Gdyby nie alternatywna scena promowana przez Radiostację i Brum, to nic tylko iść się utopić.
Jordi Savall<br>Fot. upload.wikimedia.org
Jordi Savall
Fot. upload.wikimedia.org
PF: Spokojnie, zdejmijmy kamień z szyi: Something Like Elvis, Ewa Braun, Starzy Singers, Kobong, Kury. Było po co żyć. A niech tam: nawet Tata Kazika – Staszewski „szczytował twórczo”.
JS: Plus moje ulubione Świetliki, Ścianka i Kaliber 44. Tylko że to była totalna nisza. Co do Kultu: nigdy nie słuchałem, ale zgadzam się co do Staszewskiego. Podobnie było z Homo Twist i Maleńczukiem. Tyle że lata 90. to dla mnie absolutnie najstraszniejszy okres w historii polskiego popu, te wszystkie 30-tonowe hity: Lipnicka, Varius Manx, kuriozalna „Dłoń” Kukulskiej, Sixteen. To było tak przaśne i w tym wszystkim „nasze”. To nawet nie było poprawnie skopiowane z Zachodu!
PF: Bo i kto się miał za to wziąć? Pan Wiesiek, który znał się na muzyce, bo kasetami na targu handlował? Aż strach i dziw bierze, gdy się popatrzy na ówczesną scenę i warunki, w jakich działali muzycy.
JS: Może nie Pan Wiesiek, ale kompozytorzy o przynajmniej trochę otwartych głowach.
PF: Kapitalizm, kolego. Kompozytorzy, jak i wszyscy pozostali, dopiero uczyli się pływania w nowej wodzie. Do tej pory byli przyzwyczajeni do subwencji i etatyzmu.
JS: To prawda. Zauważ dziwny paradoks: kiedy nagle w kraju zaczynało być lepiej, sztuka masowa rozpoczęła upadek na łeb i szyję. Plus disco polo czyli praktycznie najbardziej reprezentatywny gatunek dekady!
PF: Zarzućmy ten ponury dla sztuki temat. Wróćmy na światowe wody muzyki mniej i bardziej popularnej. Hasłowo, na przykład pierwszy z brzegu britpop, co nam dał?
JS: Handlarzom okularów w nadmorskich kurortach dał trochę pieniędzy ze sprzedaży „lennonek”. Nam? Dwa pokoleniowe hymny („Wonderwall” i „Bitter Sweet Symphony”), walkę Oasis z Blur, którą, moim zdaniem, wygrali ci drudzy, klasyczny nawrót do bitelsowskiego songwritingu i całe rzesze nieudanych popłuczyn w Polsce. Z tym że moda na britpop nie przeszczepiła się na grunt subkulturowy, tak jak grunge.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Po bandzie jechać czas!
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

Tegoż autora

Milczenie Boga
— Paweł Franczak

Są wielcy, nie Mali!
— Paweł Franczak

Pokój z Zornem!
— Paweł Franczak

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (3)
— Rafał Maćkowski, Jacek Sobczyński

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (2)
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Oglądając muzykę: Subiektywna lista najlepszych teledysków 2008 roku
— Jacek Sobczyński

Prezenty świąteczne: Prezentuj, broń!
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Mieszko B. Wandowicz

Zawód: kompozytor
— Paweł Franczak

Do nieba, do piekła
— Jacek Sobczyński

Oglądając muzykę: Wrzesień 2008
— Jacek Sobczyński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.