Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

66 najlepszych polskich nagrań 2009 roku

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 6 »

Marcin Flint, Dominika Węcławek

66 najlepszych polskich nagrań 2009 roku

44. Tomasz Stańko Quintet „So Nice” (z albumu „Dark Eyes”, wyd. ECM)
Mistrz Stańko zawsze znajdzie alternatywę dla smut-jazzu i smooth jazzu. Między muzyką niezrozumiałą a koktajlową wyszuka tony tęsknoty, po czym wygra je co do nuty. W żadnym momencie nie popadnie przy tym w apatię i bierność. Wybieram otwierające „So Nice” z paru powodów. Po pierwsze, „Dark Eyes” jest jak film, ma swoją dramaturgię i zupełnie nie wypada wykrawać mi sceny ze środka. Po drugie, kompozycja pozwala nacieszyć się do woli partiami trąbki, która ustępuje tylko miejsca równie magicznie malującemu nastroje fortepianowi Alexi Tuomarila. Perkusja jest trzecioplanowa, sroży się w gdzieś tle, co pozwala odpocząć i zupełnie się zapomnieć. Po trzecie, wystarczająca ilość powtórzeń „So Nice” spowoduje, że na śmierć zapomnimy o tym, iż utwór pozbawiony jest słów. Naprawdę.
43. Pustki i Kasia Nosowska „Notes” ( z albumu „Kalambury”, wyd. Agora)
Pustki doskonale sprawdzają się w interpretacjach wierszy. Jako jeden z nielicznych zespołów za to się biorących nie tłamszą oryginału, ani też nie robią z pięknych wersów piosenki ogniskowej. Z wyjątkowością „Notesu” jest jak z wyjątkowością filmu „Rewers”. Jest niejednoznaczny i niedopowiedziany. Stroni od prymitywnego grania na nastrojach, subtelnie wydobywa emoje z tekstu Słonimskiego. To niby tylko piosenka, taka do zanucenia i puszczenia w radio, niemniej ostre szarpnięcia strun gitarowych, rozedrgane partie instrumentów klawiszowych sprawiają oraz wokal Nosowskiej, sprawiają, że słuchaczowi robi się chłodniej i błyskawicznie traci wewnętrzny spokój.
42. Sulphur Phuture „LizarB” (z albumu „Sulphur Phuture” wyd. OpenSources/Antena Krzyku)
Jeśli polscy miłośnicy elektroniki nie będą skakać do tego utworu na parkietach w trakcie karnawału, to znaczy, że bardziej niż do tańca nadają się jednak do różańca. Kompozycja „LizarB” stworzona przez Praczasa w ramach solowego projektu Sulphur Phuture przyciąga przede wszystkim bogactwem brzmień. Na otwarcie słyszymy wsamplowane pełne przesterów dźwięki surmy, potem plemienne bębny, które po chwili wzmacnia ciężki, syntetyczny bas. Zgrzytająca elektronika potęguje klimat pychodelii. Rytm porywa do skakania, by za chwilę przejść w dubową, pełną pogłosów przestrzeń. Choć nie jest to tak mocny utwór, jak pochodzące z tej samej płyty „Zabierz mnie”, to może przez swój mniej pesymistyczny klimat lepiej się go słucha.
41. CO „Dish” (z albumu „Virge”, wyd. Qulturap)
W założeniu cała płyta „Virge” ma być historią odrażającej zbrodni z punktu widzenia psychotycznego mordercy-kanibala. Ale do ciężkiego, odhumanizowanego acz przy tym wszystkim magnetycznego, „Dish” możemy sobie dorobić zupełnie inną opowieść, prowadzącą od pierwotnej dzikości do środka przytłaczającej, cyfrowej dżungli. Świat skłonił CO do podobnych wniosków co Praczasa w projekcie Sulphure Phuture, tyle, że z innych punktów panowie startowali. Ten pierwszy od elektronicznej world music, gospodarz płyty „Verge” zaś od abstrakcyjnego hip-hopu – rozwiniętej przez El-P chaotycznej, brudnej koncepcji Bomb Squadu. „Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadami” – przyznaje Maciek „CO” Kujawski. My zaręczamy, że odlot będzie niezły.
40. Molesta, Ero, Pablopavo „Martwie się” (z albumu „Molesta + Kumple”, wyd. Respekt Rec.)
Gdyby takich numerów było więcej, nie trzeba by się martwić o polski hip-hop. Choć Molestę reprezentuje jedynie Wienio, to swoboda z jaką nawija i zaznajomienie z krzywdą na świecie pokazują, że swoją grupę przedstawia równie godnie co Włodi i Pelson w kapitalnie zaobserwowanym „WWA”. Wersy takie jak „Uwodowodnij przemocą swój argument, żyjemy w Polsce, wiem, że to umiesz” doskonale pokazują jak nam Molesta przez lata dojrzała. O sile płyty „Molesta + Kumple” w dużej mierze decydują również towarzysze broni. Refren Pablopavo to najlepsze co kiedykolwiek zrobił na hiphopowej płycie. Ero, najbardziej błyskotliwy z warszawskich raperów hardcorowych zapraszany jest ostatnio na mnóstwo albumów i od razu wiemy dlaczego. Klasycznej a zarazem nowoczesnej produkcji również niczego nie brakuje – w tempo, chwytliwie i choć po dziesięciu sekundach wiemy o podkładzie wszystko, to cztery minuty z nim są przyjemnością.
39. Nathalie And The Loners „V.O.D.” (z albumu „Go, Dare”, wyd. Ampersand)
Natalia Fiedorczuk znana jest z Orchid czy Happy Pills, a teraz prezentuje się w swoim autorskim projekcie. Gdy słuchamy udanej płyty „Go, Dare”, wydaje się, że zabiegów producenckich Piotra Maciejewskiego jest za dużo. Kiedy z kolei jesteśmy na koncercie, dominujący duet wokalistka-klawisz chciałoby się jednak czymś wzbogacić. Studyjna wersja „V.O.D” pokazuje jak utrzymać właściwą równowagę między intymnością, prostotą a elektroniczną wartością dodatną. Od przygnębiających, dominujących partii pianina po urozmaiconą syntetyczną perkusją w tle i stłumiony, dojmujący warkot gitary. Wiemy, że Fiedorczuk jest tu główną atrakcją i ma dyrygować naszymi emocjami, a przy tym opakowanie koresponduje z realiami XXI wieku.
38. Anita Lipnicka „Halfway Through” (z albumu „Hard Land of Wonder”, wyd. EMI)
Mięciutkie, baśniowe brzmienie, dzięki któremu przypomina nam się zapach babcinych wypieków, trzaskający ogień i delikatne światło choinkowych lampek. Majestatyczna sekcja smyczkowa, do tego oczywiście dzwonek. „Śnieg, śnieg, śnieg pada, oczy mrugają, koła się kręcą, gdy jadą poprzez biel” – śpiewa Lipnicka. Wydaje się wówczas, że to tylko niezwykle starannie przygotowana świąteczna rutyna. „Twoje słowa docierają do mnie i przelatują przeze mnie, jestem duchem, teraz nie możesz mnie zastrzelić” wyznaje dalej wokalistka. I baśn robi się nagle jak z repertuaru Nicka Cave′a. W urokliwą piosenkę wpleciono przewijający się przez całe, bardzo udana swoją drogą „Hard Land of Wonder” motyw wędrówki przez meandry nieszczęśliwej miłości. Rewelacyjnie zrealizowane i nie tak banalne, jak można by myśleć.
37. De Press „Patrol” (z albumu „Myśmy rebelianci”, wyd. Muzeum Powstania Warszawskiego)
W sumie mam bardzo mieszane uczucia. Z pieśni osaczonych, zostawionych samych sobie, przeświadczonych o rychłym końcu własnego życia partyzantów zrobić numer, który chce się śpiewać tygodniami łażąc po mieście i który na koncertach motywuje do zdzierania gardła i machania głową? Trzeba było Andrzeja Dziubka z jego punkowym doświadczeniem, góralską hardością i wariackim emigranckim życiorysem, by wraz ze swoim De Press przekuł losy mało znanego Sokołowskiego Patrolu Żandarmów w zajechany brudnymi partiami gitar, obdarzony jednym z najlepiej zapamiętywalnych refrenów, surowy numer. Zainwestowane emocje można wypłacić z odsetkami. Szorski, gniewny, nieprzekombinowany album „Myśmy rebelianci” jest odtrutką na seryjnie, z różnym skutkiem interpretowaną poezję w 2009 roku.
36. Junior Stress i goście „Soundsystem” (z albumu „L.S.M.”, wyd. Karrot Kommando)
Junior Stress wydając debiutacnki krążek “L.S.M.” przypieczętował na reaggowej scenie pozycję Lublina, w którym soundsystem Love Sen-c Music działa już ponad dwie dekady! I dobrze wychowuje kolejne pokolenia nawijaczy. Nic więc dziwnego, że na pierwszej płycie Juniora wśród wielu świetnych piosenek pojawił się taki hymn jak „Soundsystem” – hołd dla polskiej sceny reggae, w którym przewijają się wykonawcy z całej Polski. Dynamiczna wymiana wokali, świetny podkład i wysoki poziom to jedno. Kogóż tu nie ma – od EastWest Rockers, przez Basa i Grubsona, Pablopavo, Marikę i Frenchmana, czy MadMike`a z Olą Monolą, po Natty B z Lublina. Trudno nie docenić takiej kooperacji, zwłaszcza, że gospodarz ze swadą wszystkich przedstawia.
35. Hatifnats „Horses from Shellville” (z albumu “Before Its Too Late”, wyd. Ampersand)
Gdyby ten utwór nie został wybrany na singiel, trzeba by pewnie wysłać list protestacyjny do Strasburga. To zdecydowanie najbardziej charakterystyczny i wpadający w ucho numer z albumu, co oczywiście nie znaczy, że reszta debiutanckiego krążka Hatifnats jest do kitu. Wręcz przeciwnie, całe „Before Its Too Late” ma swój klimat, przy tym jest bardzo spójne i oparte na rozwiązaniach brzmieniowych, które idą na przekór popowym trendom. Wracając jednak do wyróżnionej piosenki, to zanim w uszy uderzy ściana dźwięku zbudowana z gitarowych riffów, słyszymy zapadający w pamięć motyw melodyczny i galopującą perkusję. Z kolei to, ile się dzieje na drugim planie odkrywamy przy kolejnych przesłuchaniach. Wokal Pydo rozpływa się wśród pogłosów, a kolejne partie gitary i dodane z rozwagą syntezatory dopełniają całości. Bardzo udanej.
34. Maciej Filipczuk „Mazurek „dla Kazia"” ( z albumu „MetaMuzyka”, wyd. Samograj)
Kazimierz Meto skrzypkiem był porywającym, a jego przez życie pisana muzyka zasługuje na świetne opracowanie. Tym lepiej się złożyło, że z błota mazowieckich rubieży podniósł ją Maciej Filipczuk, a jako współpracowników wziął sobie jazzowo-eksperymentalnych instrumentalistów z Robotobiboka – Jakuba Suchara i Macieja Ciupidro. „Mazurek „dla Kazia"” niezwykle efektownie pokazuje jak surowy folklor rusza w świat i z podniesionym czołem wchodzi w XXI wiek. Zdumiewająco nas prowadzi – od galopujących perkusji przyprawionych dźwiękiem marimby do błyskotliwej, melodyjnej, w hipnotycznym natchnieniu powtarzanej partii smyków, do wyciszenia, wzruszającej solówki i powrotu do gonitwy. Pięć i pół minuty wprowadza w trans mijając zupełnie niepostrzeżenie. Numeru można słuchać w kółko.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

« 1 2
06 I 2010   21:38:49

W tym zestawieniu brakuje Tylko Nowej płyty Black Rivera. Black'n roll rządzi!

07 I 2010   13:20:59

Przyznam, że do Black River nie dotarłem, ale skoro tak polecacie - sprawdzę.

Cezner - Reni Jusis była w radio. Niestety. A w rankngu się nie znalazła, bo hmm... jak by to delikatnie ująć - uważaliśmy go za nudny jak flaki z olejem, fatalnie napisany, pozbawiony wyobraźni i nijak nie sankcjonujący zwrotu w karierze Reni? Właśnie przez takie regresywne do bólu wydawnictwa konwersja polskiego popu w coś dobrego (bądź przynajmniej tolerowalnego) wydaje się tak mozolna.

Dobry - Taki komplement, i to od mężczyzny - chyba powinienem się zarumienić;)

Aha, zastanawiam się czy za posądzenie mnie o choćby szczyptę sympatii do Comy można pozwać kogoś o naruszenie moich dóbr osobistych;)

26 I 2010   10:57:30

Dziwna ta lista. Rzeczy ciekawe vs komercyjne gniotsy. Trudno się znać na wszystkim. Brakuje tego typu zestawień na polskich stronach. To duuuuży plus dla autorow za próbę podsumowania całości.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.