Harvey jest perfekcjonistką, „Let England Shake” jest tego kolejnym dowodem. Jej płyt nie słucha się dla samej radości słuchania, nie tylko dlatego. Z jej muzyką i tekstami się przebywa, obcuje, trzeba się ich nauczyć. Z każdym nowym nagraniem trzeba się trochę przestawić, zostawić w tyle przeszłe doświadczenia, należy je poznać, by ukazały całe swoje piękno. Później można się delektować, cieszyć pragnąc nie przegapić ani jednej chwili. Z „Let England Shake” jest podobnie, lecz nie tak samo. Jest nawet lepiej.
O Tobie, o mnie
[P.J. Harvey „Let England Shake” - recenzja]
Harvey jest perfekcjonistką, „Let England Shake” jest tego kolejnym dowodem. Jej płyt nie słucha się dla samej radości słuchania, nie tylko dlatego. Z jej muzyką i tekstami się przebywa, obcuje, trzeba się ich nauczyć. Z każdym nowym nagraniem trzeba się trochę przestawić, zostawić w tyle przeszłe doświadczenia, należy je poznać, by ukazały całe swoje piękno. Później można się delektować, cieszyć pragnąc nie przegapić ani jednej chwili. Z „Let England Shake” jest podobnie, lecz nie tak samo. Jest nawet lepiej.
P.J. Harvey
‹Let England Shake›
Utwory | |
CD1 | |
1) Let England Shake | 3:09 |
2) The Last Living Rose | 2:20 |
3) The Glorious Land | 3:34 |
4) The Words That Maketh Murder | 3:45 |
5) All and Everyone | 5:39 |
6) On Battleship Hill | 4:07 |
7) England | 3:09 |
8) In the Dark Places | 2:58 |
9) Bitter Branches | 2:29 |
10) Hanging in the Wire | 2:42 |
11) Written on the Forehead | 3:40 |
12) The Colour of the Earth | 2:32 |
Dlaczego walczymy i dla kogo? Co mamy do stracenia, a co chcemy zyskać? O co tak się bijemy, potrafimy wszystko rzucić, położyć na szalę całych siebie? Według PJ Harvey - dla miłości. Bo Polly śpiewa o miłości. Niby zawsze to wiedzieliśmy, niby oczekujemy tego za każdym razem i za każdym wydaje nam się, że teraz to już jest o wszystkim innym, ale nie o tym. A jednak. Opowiada o miłości prawdziwej, świadomej swoich mocnych, jak i słabych stron, wad i zalet. O miłości do ojczyzny. Mówiąc o swoich uczuciach do niej, Harvey po raz kolejny opowiada o emocjach towarzyszących każdej wielkiej “sprawie”. W każdym związku, każdej formie kontaktu, w pewnym momencie zauważamy po drugiej stronie niedoskonałości. Po zaślepiającym nas początku w obrazie pełnym cudowności pojawiają się pierwsze niedociągnięcia, pierwsze skazy. To dobrze, bo czy niepełny obraz może być tak naprawdę doskonały?
PJ przekonuje o tym, jak bardzo potrzebne jest właśnie takie spojrzenie, pozwalające dostrzec czasem mroczne strony natury obiektu naszych uczuć, wytykające mu błędy, ale także widzące wszystko to, co w nim piękne. Mówi także o tym, jak ważna jest szczerość i że o swoich występkach trzeba mówić, należy przyznawać się do swoich błędów. Ta płyta, skierowana wprost do jej Anglii, to prawdziwe wyznanie miłości. “Kocham Cię mimo, że bywasz tak okrutna. Kocham Cię, bo jesteś taka piękna i nigdy się mnie nie wyrzekniesz. Kocham Cię i nie mam przed Tobą nic do ukrycia, potrafisz wiele zrozumieć.” I ja jej wierzę. Ufam, że można wybaczyć wszystko i mimo, że nie da się cofnąć czasu, zapomnieć największe krzywdy i zdrady. Zawsze nadejdzie ten moment, by znów sobie zaufać, może inaczej, nie tak jak kiedyś, lecz z pewnością taka furtka istnieje.
Nowy album artystki (autorką wszystkich kompozycji jest PJ, ale trudno nie odnieść wrażenia, że po raz kolejny jest to owoc współpracy z Johnem Parishem) ponownie odwraca bieguny jej twórczości. Po fortepianowym, nastrojowym i bardzo introwertycznym “White Chalk”, Harvey oddała w nasze ręce rzecz nową. O innej strukturze, odmienną muzycznie, opowiadającą o zupełnie innych kwestiach, całkiem innymi słowami. Frapujące jest to, jak różne emocje wzbudza ta, przecież spójna płyta. Czasem chce się przysiąść, posłuchać i zadumać, zanurzyć się w dźwiękach, a momentami ma się przeogromną ochotę zwyczajnie pośpiewać refreny.
Dużo tu inspiracji folkiem, który komponuje się z tekstami mówiącymi o korzeniach jakie mamy w narodzie i ziemi ojczystej, zarówno o pozytywnych i negatywnych stronach takiego stanu. Choć więcej tu smutnych i przykrych akcentów, wspomnianych wojen, konfliktów i nieszczęść. Część aranżacji prowadzi do skojarzeń z pieśniami bardów i trubadurów wychwalających dzielność walczących za ojczyznę chłopców. Czasem pojawia się wojskowa trąbka, przebija się także, bodaj po raz pierwszy wykorzystany przez panią Polly, saksofon. Czasem mrugnie do nas stara, dobra PJ (“In the Dark Places”, “Bitter Branches”), gdzie indziej artystka nawiąże do brytyjskich klasyków pop jak The Beatles (klimat, efekty i brzmieniowe cudeńka w “Written on the Forehead”) albo do fali lat 80. (rytmika i podkład w “The Glorious Land”), czy też do Cocteau Twins (gitary i nastrój “The Words That Maketh Murder”). To trudna rzecz. Skomplikowanie utworów polega na oderwaniu ich od codzienności. W tych pozornie prostych piosenkach opowiadających nierzeczywiste, a jednak prawdziwe historie łatwo przeoczyć subtelnie wpleciony, pojedynczy akord czy dźwięk, pominąć rozbrzmiewający przez chwilę tamburyn czy ulotną, fortepianową melodię.
Taka jest PJ - pomimo ciężkiego tematu, stworzyła najbardziej przystępną i przyjazną listom przebojów płytę od wielu lat. Miejsce w jakim była nagrywana niewątpliwie odcisnęło swoje piętno na tym materiale (studio umieszczono w XIX-wiecznym kościele w klifowym hrabstwie Dorset), lecz są kawałki, które mogą sąsiadować z popowymi piosenkami w radiu (np. “Hanging in the Wire”). Wiele momentów przywołuje skojarzenia z ostatnimi trendami w alternatywie: a to motyw pasujący do Arcade Fire, a to klimat bliski Grizzly Bear. Mimo tej stylistycznej, formalnej i treściowej rewolty, przestawienie na nowe następuje niezauważalnie szybko. To tak jak spotkać osobę i po kilku minutach rozmowy odnieść wrażenie, że zna się ją całe życie. I tak cichutko wracamy do tematu z początku. Wracamy do miłości, bo w tekstach o wojnie za ojczyznę, o umieraniu bogu ducha winnych chłopców i dziewcząt - dzieci niemalże, nie można pominąć tematu przetaczającego się w dzisiejszych czasach przez Europę: patriotyzmu. Czyż nie jest on pewnym rodzajem miłości? Ta, z kolei, jest uczuciem uniwersalnym, jej oznaki i to jak zmienia ludzi niezależne jest od obiektu, na który jest skierowana. W czasach wielkiej, kompulsywnej wolności chcemy być - gdzieś tam, nawet w małym stopniu - od czegoś zależni, na kimś w ciemno polegać.
Te dwanaście kompozycji paraliżuje. Choć nie od razu, to powoli zaczynają przemawiać do nas zrozumiale, nie do każdego zapewne tak samo, ale równie mocno. Chyba nie mogło być inaczej, w końcu o PJ można pisać na dwa sposoby: albo dobrze, albo wcale. Pomimo świetnych płyt z lat 90. oraz genialnego “White Chalk”, to za kilkanaście lat myśląc o Polly Jean Harvey, dojrzałej artystce, która potrafi wypowiadać się o sprawach dotyczących nas wszystkich, a przy tym nie popadającej w banał i ubarwiającej swoje myśli piękną, wyważoną muzyką, skojarzymy ją przede wszystkim z “Let England Shake”. Jak dla mnie jest to rzecz ze wszech miar i pod każdym względem ponadczasowa.
Nie powinno być Grizzly Bear?