Made in Poland dostało od zawiadującego wtedy Jarocinem Waltera Chełstowskiego nieco ponad dwadzieścia minut, w ciągu których zagrało pięć utworów: prawdziwie depresyjne „Zabić świat”, „Słowa i łzy” i „Bumango” (będące intrygującym spojrzeniem na świat z punktu widzenia… nieboszczyka) oraz dwa evergreeny – „Ja myślę” i „To tylko kobieta”. Tekst ostatniego kawałka po dziś dzień sprawia wrażenie piekielnie enigmatycznego, nie ukrywam bowiem, że trudno jest mi interpretować go jedynie jako pieśń zawiedzionego kochanka. Słuchając po latach tych nagrań, trudno nie oprzeć się odczuciu, że nie był to najlepszy koncert grupy. Hilczer wokalnie nie zawsze sobie radzi, na dodatek w niektórych momentach słychać sprzęgnięcia. Na szczęście od strony instrumentalnej i tego, co zespół mógł dać od siebie, wszystko brzmi nad wyraz przyzwoicie. Efekt był dość łatwy do przewidzenia. Made in Poland nie znalazło się, co prawda, w ósemce laureatów publiczności (tymi zostali punkowcy z Moskwy, Siekiery, Prowokacji i Piersi, nowofalowe Rendez Vous, metalowcy z Kata i Jaguara oraz bluesmani z Ostatniego Takiego Tria), ale – z uwagi na wysoki poziom – zaproszono krakowian następnego dnia do udziału w koncercie finałowym. Z tego występu na „Martwym kabarecie” znalazł się tylko jeden numer – żywiołowo wykonany na finał „Oto wasz program”. Pokłosiem festiwalu jarocińskiego były, dokonane jesienią tego samego roku, pierwsze w pełni profesjonalne nagrania radiowe, które trafiły na oficjalne płyty: „Ja myślę” i „Obraz we mgle” wydał na singlu Tonpress, z kolei „To tylko kobieta” uświetniło składankę Savitoru „Sztuka latania”. Oba wydawnictwa ukazały się w 1985 roku i był to chyba najlepszy rok w działalności pierwszego składu Made in Poland. Grupa spod Wawelu zagrała wówczas najwięcej koncertów, pojawiając się przy okazji na dwóch największych festiwalach w kraju – poznańskiej „Rock Arenie” oraz po raz drugi – oczywiście pod tą nazwą – w Jarocinie.
„Rock Arena ’85” była imprezą trzydniową. Pierwszego dnia, siedemnastego maja, zagrały kapele undergroundowe (jarocińskie), drugiego – te kojarzone ze znacznie bardziej komercyjną odmianą rodzimego rocka (między innymi Klincz, Lombard, Lady Pank), trzeciego – głównie metalowe (obok Oddziału Zamkniętego było Turbo i gwiazdy ze Skandynawii: Pretty Maids oraz Hanoi Rocks). Ten występ Made in Poland na „Martwym kabarecie” upamiętniają cztery piosenki: ostre polityczne „Pod płaszczykiem prawa” (z tekstem wyrażającym totalne zwątpienie i rezygnację: „Pod płaszczykiem prawa / Istnieje olbrzymi ocean bezprawia / Tak absurdalnie potężny, / Że ręce opadają”), „Wspomnienie świata”, wydłużona o ponad minutę w porównaniu z Jarocinem ’84 „To tylko kobieta” oraz zapomniane już dzisiaj „W moim pokoju”. Wokalnie Rozzy radzi sobie nieco lepiej, dzięki czemu nagrania tchną jeszcze większym chłodem i depresją; muzycznie natomiast panowie z Made in Poland starają się trochę bardziej kombinować i łamać proste schematy rytmiczne, co daje o sobie znać przede wszystkim w prawie dwuminutowym instrumentalnym wstępie do ostatniego numeru. Trzy miesiące później odbyła się trzecia edycja Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie, na którym Hilczer & Co. pojawili się już w roli gwiazdy. Impreza była długa, trwała aż pięć dni (co i tak jest jednak kiepskim wynikiem w porównaniu do tygodnia dwa lata wcześniej). Made in Poland, Madame, Rendez Vous, Aya RL, T. Love Alternative i Republika zagrały trzeciego dnia w bloku zatytułowanym „Nowa muzyka”. Cały, trwający czterdzieści minut koncert krakowian wypełnił pierwszy krążek „Martwego kabaretu”. Nie da się ukryć, że jest to najlepszy z zachowanych archiwalnych występów kapeli, prezentuje on bowiem zespół u szczytu możliwości. Na dodatek w repertuarze pojawiają się wszystkie najważniejsze kawałki kwartetu.
Po intro zaczerpniętym z „Krzesanego” Wojciecha Kilara publiczność zostaje z miejsca zaatakowana utworem „To tylko kobieta” – i jest to chyba jego najbardziej dynamiczna i zaśpiewana z największą emocją w głosie wersja. Nieco lżej brzmi „Pompatycznie” (z wyciągniętą na plan pierwszy gitarą Grażyńskiego), ale za to tekst piosenki przyprawia o przerażenie: „Pompatycznie, patetycznie / W przebraniu fałszywej dostojności / Skrada się kłamstwo / Czai się kłamstwo / Niczym zaraza zbiera swe żniwo / Łatwowierności i niewiedzy / Prawda na razie osłabiona / Goi rany po klęsce / Tak niedawnej”. O jakie „kłamstwo” i „niedawną klęskę” chodzi, wyjaśnia przypomniany po latach alternatywny tytuł utworu – „1981” (czyli rok wprowadzenia stanu wojennego). Dwa kolejne utwory to wtedy już doskonale znane publiczności jarocińskiej wielkie hity Made in Poland – „Oto wasz program” i „Ja myślę” – zagrane w taki sposób, że dzisiaj jeszcze w czasie ich „lektury” ciarki przebiegają po plecach. Niestety, następujący po nich „Ku świetlanej…” to największa wpadka koncertu, numer całkowicie położony wokalnie przez Hilczera. To złe wrażenie ratuje na szczęście melorecytowany (czy też raczej melowykrzyczany) „Papier z pieczątką”, który niezwykle trafnie obrazuje status artysty (a węziej: muzyka) w PRL-u, który chcąc uprawiać swoją profesję, musiał posiadać odpowiedni dokument wydany przez specjalną komisję weryfikacyjną. Echa tego znajdujemy w tekście: „Papier z pieczątką / To świadectwo mej sztuki / Garnitur i krawat to symbol kultury (…) Człowiek bez twarzy to człowiek właściwy”. Duży potencjał komercyjny, oczywiście jak na muzykę krakowian, miała „Jedna kropla deszczu” i sami muzycy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nie bez powodu bowiem rok później, już po rozstaniu z Hilczerem, wybrali ten numer na singla, który nagrali do spółki z Jolantą Pulchną (stronę B wypełniła „Nieskazitelna twarz”). Niestety, z różnych przyczyn o sukcesie nie mogło jednak być mowy. Koncert podczas Jarocina ’85 zamyka – po krótkim instrumentalnym wstępie (zatytułowanym „Wiara”) – depresyjno-oniryczny „Obraz we mgle”. I trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze zakończenie. Nie tylko tego konkretnego występu, ale w ogóle działalności legendarnego pierwszego składu Made in Poland.
Bo choć jeszcze przez kilka miesięcy po Jarocinie mogło się wydawać, że zespół jest na fali wznoszącej, prawda była zupełnie inna. Niewiele wyszło z bliższej współpracy z Chełstowskim, planowany studyjny album „Martwy kabaret” (sic!) okazał się mirażem, na dodatek coraz częściej dochodziło do niesnasek pomiędzy Hajdaszem a Hilczerem, które zakończyły się usunięciem wokalisty ze składu na początku lutego 1986 roku. Próby z kolejnymi wokalistami kończyły się niepowodzeniami, a nagrania z Pulchną – poprawne od strony artystycznej – nijak nie mogły wpisać się w konwencję zimnej fali i oczekiwania rzeszy fanów. Nadzieją na lepsze dni okazał się powrót Hilczera w czerwcu 1987 roku. Tym bardziej że pojawiła się w końcu realna szansa na nagranie płyty. Album „Made in Poland” zrealizowany został w dość przypadkowym składzie (bez Pawłowskiego, którego kilka dni przed sesją zwinięto do wojska) wiosną 1988 roku, ukazał się natomiast rok później, kiedy to z przyczyn pozaartystycznych – głównie ekonomicznych i politycznych – nastąpiło totalne załamanie rynku. Jednak nie tylko to było głównym powodem jego porażki; jej źródła tkwiły w repertuarze – kompletnie nieprzystającym do tego, co Made in Poland robiło wcześniej i za co było tak hołubione. Winyl Tonpressu wciąż stoi na mojej półce na strychu, ale nie pamiętam, bym w ciągu minionych ponad dwudziestu lat zdołał odsłuchać go w całości za jednym zamachem. Krążek ten to portret kapeli w stanie nie tyle może nawet rozkładu, ile totalnego zagubienia… W następnych latach grupa reaktywowała się jeszcze trzykrotnie; po raz ostatni w 2006 roku. Wtedy też pojawiła się na wspomnieniowym koncercie w… Jarocinie. By przypomnieć sobie młodzieńczą fascynację i ja się tam wybrałem. Zupełnie niepotrzebnie. Bo choć klimat był sprzyjający (noc i chłód), recital Made in Poland – okrojonego do duetu Hajdasz-Pawłowski – był bolesnym doświadczeniem. Aż bił po uszach brak przygotowania i kiepska forma wokalna obu panów. Znacznie lepiej grupa zaprezentowała się dwa lata później na Castle Party w Bolkowie. Zagrała, co prawda w kompletnie niezimnofalowych warunkach, bo w środku dnia i to w oślepiającym słońcu, ale za to w składzie poszerzonym do kwartetu (znany z Agressivy 69 i Jesus Chrysler Superstar gitarzysta Sławomir Leniart oraz perkusista-Republikanin Sławomir Ciesielski). Jako trio (Hajdasz-Pawłowski-Leniart) kapela nagrała też nowy album – „Future Time” (2009), który przywrócił wiarę w to, że Made in Poland to wciąż jeszcze otwarty rozdział w historii polskiego rocka. A że nie ma już w jego szeregach Hilczera i Grażyńskiego… cóż, kto wie, może kiedyś…
Nie spodziewałem się u Was takich tekstów. Może doczekam się też w przyszłości artykułów na temat Variete, Madame i innych zespołów cold wave.