Kryzys na „Kryzysie” to kwintet tworzony przez Brylewskiego, Mrowińskiego, Katuszewskiego, Świtalskiego i Góralskiego. Na płytę trafiło dziewięć utworów koncertowych oraz jedno studyjne, dokonane – przy udziale, związanej z Tiltem Tomasza Lipińskiego, Małgosi „Pyzy” (pianino) – w studiu, które mieściło się w należącym do Politechniki Warszawskiej klubie „Amplitron” (tam też powstały nagrania Deadlocka). Materiał otwiera „Dance macabre” – klasyczny nowofalowy kawałek, w którym wokół tanecznego, funkowego rytmu owija się nieco schizofreniczna partia saksofonu. Podobnie jest w przypadku „Złodzieja ognia” (obecnego na płycie pod angielskim tytułem „Thief of Fire”), w którym Brylewski z psychotyczną złością wykrzykuje kolejne słowa refrenu. Nie ma wątpliwości, że dwa pierwsze numery idealnie wprowadzały w klimat tego, co Kryzys grał pod koniec 1980 roku, gdy już znacznie oddalił się od swoich punkowych korzeni. Jednocześnie zapowiadały to, co „Afa” doprowadził do perfekcji podczas koncertów swoich kolejnych kapel, Izraela i Armii – umiejętność budowania takiego nastroju, że słuchacz i widz ma poczucie współuczestniczenia w swoistym misterium muzycznym. Śpiewane po angielsku „Breaks”, rozpostarte gdzieś pomiędzy reggae a rockiem, nie zapada szczególnie w pamięć, za to w podłogę wbija krótka i konkretna „Telewizja”, do dziś mająca spory potencjał komercyjny (nie tylko z uwagi na tekst). Ponownie znakomicie wypada „Armageddon”, dłuższy o prawie dwie minuty od wersji, jaką zespół wykonał parę miesięcy wcześniej w Kołobrzegu – zdecydował o tym przede wszystkim instrumenty prolog. To nie tylko jeden z najlepszych utworów grupy w warstwie instrumentalnej, ale również tekstowo; odwołania do Pisma Świętego służą tu bowiem również zawoalowaniu konkretnego przekazu społeczno-politycznego – ostrzegają przed momentem, „kiedy zapłaty nastanie czas / za to, co czynił każdy z nas”.
Otwierający drugą stronę wydawnictwa „Król much” to kompozycja najdłuższa i najmniej udana. Przewijający się przez sześć minut rytm reggae raczej nuży, niż kołysze i skłania do zabawy. Na dodatek przez cały czas gdzieś „ucieka” wokal i w efekcie nie wiadomo zbytnio, o czym śpiewa Brylewski. Udanie z numerem tym kontrastuje następny – „Dolina lalek”, która ma i wyrazisty tekst (o szkolnej rzeczywistości), i wyraziste solówki (na gitarze i saksofonie). „Wojen gwiezdnych” przedstawiać nie trzeba, choć trudno pozbyć się wrażenia, że podczas koncertu w Ursusie zespół wykonał ten kawałek, co prawda z pewną energią, ale bez wewnętrznego żaru. O „Rubinowym szkle” spokojnie można zapomnieć – ot, klasyczna zapchajdziura bez większej wartości artystycznej. Na tym kończą się utwory „live”, całość wieńczy zaś studyjny cover skandalizującej piosenki francuskiego kompozytora, piosenkarza, aktora i reżysera Serge’a Gainsbourga „Je t’aime… moi non plus”, potraktowanej zresztą przez polskich muzyków nadzwyczaj zabawowo… Za płytę zespół honorarium nie dostał, ale nie da się ukryć, że zyskał dzięki niej na prestiżu. Coraz więcej grał (odbył między innymi dwie dłuższe trasy koncertowe – po Śląsku oraz Pomorzu), a nawet pojawił się w telewizji w programie muzycznym „Camerata”, w którym wypowiedzi Brylewskiego zobrazowano koncertowymi wykonaniami „Ambicji” i „Mam dość”. Całość została zrealizowana trochę na zasadzie „z kamerą wśród zwierząt” (odpowiednio ironiczny był też komentarz), ale wtedy dla fanów rocka było to mniej istotne. Najważniejsze, że istnienie grupy, która kontestowała system (w sposób bardzo inteligentny), dostrzegli chyba nie do końca świadomi tego telewizyjni decydenci od kultury.
Po nagraniu płyty ponownie zmienił się skład – pojawił się Wereński (po raz kolejny) oraz, dotychczas śpiewający w Deadlocku, Mirosław Szatkowski „Szymon”, co stało się możliwe dzięki temu, że grupa ta przeniosła się z Trójmiasta do stolicy, by tutaj szukać szczęścia. Gdy krótko potem Marc Boulet zaproponował również Deadlockowi wydanie krążka na Zachodzie, Szatkowski poprosił o pomoc w jego nagraniu swoich nowych kompanów z Kryzysu. W efekcie na „
Ambicji” usłyszeć możemy zarówno Brylewskiego, jak i Góralskiego. W czerwcu 1981 roku Kryzys zawitał do Opola, by wziąć udział w koncercie rockowym w ramach XIX Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej. Zapowiadający zespół prezenter albo został świadomie wprowadzony przez członków kapeli w błąd, albo zwyczajnie wykazał się swoją niewiedzą – w każdym razie popełnił fatalne pomyłki w imionach i nazwiskach niektórych muzyków. Wereńskiego przedstawił jako „Brunona Jeżyka”, Brylewskiemu zmienił imię na „Arnold” (chyba od „Afy”), a wokalistę Szatkowskiego przerobił na „Szymona Szałkowskiego”. Zespół potknięć tych nie sprostował, może dlatego, że znajdując się jeszcze za kulisami, nie słyszał tej bardzo „profesjonalnej” zapowiedzi. Pojawiwszy się już na scenie, wokalista prowokacyjnie oznajmił: „Rock jest martwy! Rock umarł! My nie gramy rocka”, po czym Kryzys dał całkiem niezły… rockowy koncert, świetnie przyjęty również przez publiczność. Ale też trudno się dziwić, skoro w jego repertuarze znalazły się i „Armageddon” (na przebojowe otwarcie), i „Wojny gwiezdne”, i „Telewizja”, i „Mam dość” (na zakończenie).
Obecność „Szymona” w nowym składzie grupy zaowocowała także zaadoptowaniem przez ekipę Brylewskiego kilku osieroconych kawałków Deadlocka – głównie „Ambicji” i „Świętego szczytu” (do których Góralski dopisał polskie teksty, ponieważ oryginalne wersje były śpiewane przez Szatkowskiego w języku Szekspira). Uwagę zwraca również obecność wykonywanego wcześniej przez trójmiejską formację numeru Boba Marleya i The Wailers „Get Up, Stand Up” – przez Kryzys zagranego z taką werwą i rockowym pazurem, że na myśl od razu przychodzi późniejsza o dekadę płyta Izraela „1991”. Wybrany na finał „Mam dość” też mógł zabrzmieć ociupinkę prowokująco, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że kończą tę piosenkę słowa: „Jestem już zmęczony / mam was dość!”. Na pojawieniu się w składzie „Szymona” grupa zdecydowanie zyskała, był on bowiem wtedy dużo lepszym wokalistą od Brylewskiego czy Mrowińskiego (który też udzielał się wokalnie), co słychać wyraźnie, kiedy porówna się te same numery śpiewane przez obu panów. Koncert w Opolu był, niestety, jednym z ostatnich występów Kryzysu. W zespole zaczęło dziać się źle, a katalizatorem konfliktów był „Magura”. Brylewski wspominał przed laty, że po kolejnej wizycie w Anglii wpadł on na pomysł, by zrobić jeszcze jedną woltę stylistyczną i zacząć grać jak… Spandau Ballet, które krótko wcześniej wydało właśnie debiutanckiego longa „Journeys to Glory” (marzec 1981). Tego już było „Afie” za dużo! A gdy na dodatek Góralski zaczął naciskać, aby pozbyć się z zespołu „Szymona”, którego Robert notabene bardzo cenił, dni kapeli zdawały się być policzone.
Kryzys
‹Kryzys 78-81›
Utwory | |
CD1 | |
1) Święty szczyt | 4:30 |
2) Telewizja | 3:07 |
3) Małe psy | 3:14 |
4) Mam dość | 3:12 |
5) Ambicja | 5:40 |
6) Dance macabre | 4:15 |
7) Dolina lalek | 2:58 |
8) Wojny gwiezdne | 4:10 |
9) Get Up, Stand Up | 4:04 |
10) Moi non plus | 4:39 |
Latem 1981 roku Kryzys zawiesił działalność, jak się potem okazało – na ponad ćwierć wieku. Brylewski niemal natychmiast dogadał się z Tomkiem Lipińskim, któremu parę miesięcy wcześniej rozpadł się Tilt, i wspólnie założyli… Brygadę Kryzys. W jej pierwszym składzie znaleźli się również dwaj inni „kryzysowcy” – Wereński i Świtalski; a poza nimi jeszcze: bębniarz Sławomir Słociński oraz obsługujący instrumenty perkusyjne Jarosław Ptasiński. Szatkowski wrócił na Wybrzeże i przestał zajmować się rockiem, a Góralski – nie rezygnując jeszcze przez jakiś czas z grania różnej muzyki – ukończył Podyplomowe Studium Muzeologii i Działalności Kulturalnej i został (w 1985 roku) pracownikiem warszawskiego Muzeum Azji i Pacyfiku (tak jest do dziś). Kryzys z niebytu wyciągnęła na krótko wydana przez Polton w połowie lat 80. składanka „Fala”, na której – obok nagrań między innymi Izraela, Kultury, Siekiery, Tiltu, Dezertera, Abaddonu i Bakszysza – znalazł się kawałek „Mam dość”. Dziewięć lat później sam Brylewski postanowił przypomnieć utwory swojego pierwszego zespołu. A że w tamtym czasie zawiadywał studiem i wytwórnią płytową Złota Skała (Gold Rock), nic nie stało na przeszkodzie, by ukazała się kaseta z archiwaliami – „Afa” zatytułował ją „78-81” (1994). Wszystkie numery zostały poddane remasteringowi, nie tylko odszumiono stare taśmy, ale nagraniom dodano również przestrzeni i efektów dźwiękowych (nie zawsze potrzebnie).
Siedem z dziesięciu kawałków to efekty sesji nagraniowej, która odbyła się – prawdopodobnie w 1981 roku – w studiu rozgłośni studenckiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, a więc z Szatkowskim na wokalu. Szczerze mówiąc, to właśnie ten materiał powinien ukazać się wówczas na płycie. Prezentuje on bowiem Kryzys u szczytu formy. „Święty szczyt”, „Telewizja”, „Małe psy”, „Mam dość”, „Ambicja”, „Wojny gwiezdne” oraz „Get Up, Stand Up” w tych wersjach to nie tylko najlepiej zachowane i najlepiej brzmiące, ale po prostu najdoskonalsze warianty klasycznych numerów kapeli. Ocenę całości obniżają nieco pozostałe utwory – zaczerpnięte z francuskiej płyty „Dance macabre” i „Je t’aime… moi non plus” (tutaj pod tytułem „Moi non plus”) oraz bardzo surowa, nagrana jedynie w zestawieniu trzyosobowym (Brylewski, Mrowiński, Góralski), wersja „Doliny lalek”. W pierwszej połowie obecnego stulecia o grupie Brylewskiego stało się ponownie głośno w środowisku undergroundowym dzięki wydanej przez Manufakturę Records składance „Dolina lalek: Tribute to Kryzys” (2003), która zbierała kawałki zespołu nagrane między innymi przez Marcina Świetlickiego, Partię, Pustki, Alians, Pidżamę Porno, Happy Pills i Dezertera. Po trzech latach ukazała się część druga płyty, na której hołd Kryzysowi oddali z kolei T. Love, Komety, Farben Lehre, Artur Hajdasz, Starzy Singers i The Analogs. To skłoniło Brylewskiego do reaktywowania kapeli i w efekcie powstania albumu „Kryzys komunizmu”. O nim jednak – przy innej okazji.
Bardzo udany artykuł.
Jako że słucham głównie reggae to miło przeczytać o wcześniejszych (przed Izraelem) dokonaniach Brylewskiego.