Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Metanoia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułMetanoia
OpisSebastian Chosiński już nie raz prezentował Czytelnikom Esensji grające mu w duszy niepokojące klimaty. Tym razem wiedzie nas w odległą, totalitarną przyszłość. A może wcale nie tak odległą…?
GatunekSF

Metanoia

« 1 2 3 4 5 10 »
Jak mógł nie usłyszeć jej wejścia? Przecież nie przeszła, jak duch, przez zamknięte drzwi. Ale i ta tajemnica po chwili się wyjaśniła. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i do pokoju weszła jeszcze jedna osoba. Druga z kobiet była znacznie starsza, mogła mieć około sześćdziesiątki. Na jej twarzy malował się mało zachęcający do rozmowy grymas. Ale to właśnie ona zadała pytanie:
– Zaspokoił pan głód?
Przytaknął ruchem głowy. Starsza pochyliła się nad nim i zajrzała mu głęboko w oczy. Przyglądała im się przez chwilę, po czym, już wyprostowana, rzuciła szeptem kilka słów do swojej młodszej koleżanki i wyszła. Drzwi bezszelestnie zamknęły się za nią.
– Co ze mną będzie? – wykrztusił mężczyzna, zdając sobie sprawę, jak żałośnie musiało to pytanie zabrzmieć.
– Zostanie pan poddany badaniom – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się doń szeroko, jakby próbowała go w ten sposób ośmielić.
– Jakim badaniom? – Mówienie wciąż przychodziło mu z trudem; wyrzucał więc z siebie nie więcej niż kilka słów na raz.
– Rutynowym – odparła. – Nie ma się czego bać. Chcemy się tylko dowiedzieć czy wrócił już pan do… – nie wiedzieć czemu, w ostatnim momencie ugryzła się w język. – W pełni do zdrowia – dokończyła.
– Czuję się dobrze.
– Nie wątpię, sądząc po apetycie, jaki pan ma… Ale my chcemy wiedzieć to na sto procent.
Zaintrygował go ten zaimek – „my”.
– Gdzie ja jestem?
– Niebawem wszystkiego się pan dowie… – Może się mylił, a może kobieta, odpowiadając, rzeczywiście unikała jego wzroku. – Proszę się przygotować, za parę minut przyjdą po pana.
Nim zdążył zasypać ją kolejnymi pytaniami, zniknęła za drzwiami. Gdy i on spróbował wyjść za nią na korytarz, drzwi nawet nie drgnęły. Ze smutkiem stwierdził, że traktują go jak więźnia. A jeśli tak jest w rzeczywistości, nie powinien się spodziewać niczego dobrego. Usiadł więc zrezygnowany na łóżku i czekał.
„Badania” ciągnęły się do wieczora. Wbrew oczekiwaniom nie przeprowadzali ich żywi lekarze, ale automaty. Najpierw unieruchomiono go na łóżku, a następnie umieszczono w wielkim owalnym pojemniku naszpikowanym nieznanymi mu elektronicznymi urządzeniami. Zeskanowano każdy centymetr jego ciała, pobrano próbki krwi, moczu, kału, nawet płynu surowiczo-krwistego. Nie należało to do przyjemności, ale przyznać musiał, że ból zminimalizowano niemal do zera. Być może przy okazji „karmienia” został naszpikowany środkami przeciwbólowymi. Jeżeli tak właśnie było, w duchu dziękował tym, którzy podjęli taką decyzję.
Po kilku godzinach pozwolono mu wreszcie wrócić do pokoju. Tam zaś czekał na niego niemłody już, choć w trudnym do określenia wieku, mężczyzna. Miał na sobie szary uniform, krojem przypominający wojskowy mundur, tyle że bez żadnych emblematów. Na jego twarzy malowała się surowość i wrodzony brak zaufania do bliźnich. Bez słowa wskazał mu krzesło stojące pod ścianą, tuż obok niewielkiego kwadratowego stoliczka, na którym stała karafka wypełniona przezroczystym płynem i dwie szklanki.
– Może pan pić bez obaw. – Głos miał tak samo antypatyczny, jak wyraz twarzy. – To czysta woda.
– Dziękuję.
Poczekał, aż usiądzie, nim przeszedł do rzeczy.
– Zapewne chciałby mi pan zadać wiele pytań. Proszę nie mieć żadnych skrupułów. Nie na wszystkie odpowiem, ale może pan próbować…
Lekarz sięgnął po karafkę, napełnił szklanki wodą i jedną z nich podał zdezorientowanemu pacjentowi. Ten z trudem przełknął kilka łyków.
– Widzę, że nie wie pan, jak zacząć… Pomogę więc. – Wstał i przeszedł się po pokoju. Pacjent nerwowo wodził za nim wzrokiem. Dostrzegając jego irytację, mężczyzna przystanął. – Czy mówi panu coś nazwisko… Barney Frederick Heimlig?
– Bar-ney…
– …Fre-de-rick Heim-lig!
– Nie… chyba nie. Kto to?
– Wszystko wskazuje na to, że – pan!
Pacjent zamyślił się. Zapewne poszukiwał teraz w zakamarkach pamięci jakiejkolwiek informacji na temat owego tajemniczego Heimliga. Wyraz twarzy dowodził, że nic jednak nie znalazł.
– Zeskanowaliśmy pańskie linie papilarne. Następnie porównaliśmy je z liniami papilarnymi przechowywanymi w archiwum naszego Instytutu. Nie ma wątpliwości – Barney Frederick Heimlig to pan!
– Więc znam już swoją tożsamość – stwierdził z ulgą. – Mimo że nic mi ona nie mówi… Dobrze jednak wiedzieć, kim się jest.
Na twarzy lekarza po raz pierwszy zagościł uśmiech. Trudno jednak byłoby stwierdzić, że wyrażał on sympatię do pacjenta.
– Stan pańskiego zdrowia też jest zadowalający. W zasadzie.
Heimlig lekko drgnął.
– Co oznacza to „w zasadzie"? – Teraz, gdy odzyskawszy tożsamość czuł się już znacznie pewniej, wbił pytający, nieco nawet bezczelny, wzrok w lekarza.
– Biorąc pod uwagę pański status… – Mężczyzna odpowiadał półsłówkami, jakby specjalnie chciał rozdrażnić pacjenta.
– Jaki znów „status"?
– Pan nie wie?… Pan się nawet nie domyśla…
– Czego, do cholery?!
Podenerwowanie Barneya udzieliło się również lekarzowi. Głośno przełknął ślinę i nerwowo przeczesał palcami zmierzwioną fryzurę.
– Takich jak pan zwykliśmy nazywać… nazywać wskrzeszeńcami.
Heimlig zamarł. Cokolwiek słowo to znaczyło, nie brzmiało zbyt przyjaźnie.
Przez kilka kolejnych sekund mężczyźni mierzyli się wzrokiem, tocząc ze sobą milczący pojedynek. Pierwszy poddał się Barney. Przecież i tak był na z góry straconej pozycji.
– Co to oznacza?
– Że właśnie został pan przywrócony do życia.
„Do życia?” – powtórzył w myśli. – „Przywrócony"? Więc to nie był żaden koszmar? Czyżbym naprawdę umarł…
– Nie było pana z nami przez siedem lat – dopowiedział lekarz.
W umyśle Heimliga rozpętała się prawdziwa burza.
„Nie było mnie"?
– To głupi żart, pieprzony kalambur, prawda!? – krzyknął tak głośno, że aż zabolało go gardło. – Umarłem i na siedem lat zakopali mnie w ziemi? A teraz jakiś walnięty doktor Frankenstein przypomniał sobie o mnie, kazał wykopać i tchnął we mnie życie? – Nawet nie zauważył kiedy dopadł do lekarza i chwycił go za uniform. Niewiele brakowało, aby pchnął go ze wściekłością na ścianę. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili. – Któryś z nas dwóch chyba oszalał… Tylko który – pan czy ja?!
„Pan czy ja?!” – odbiło się echem od ścian pokoju i niepokojąco zawisło w jego dusznej atmosferze.
– Nie ma żadnego Frankensteina – odparł spokojnie lekarz, starając się wyzwolić z uścisku Heimliga.
– Więc kto?… – spytał błagalnie. – Kto jest za to odpowiedzialny?
– Bóg, synu.

3.
Choć od dnia, kiedy opuścił szpital minął już prawie miesiąc, wciąż jeszcze nie odzyskał pełni sił. Wspinając się na porośnięte wrzosami wzgórze, co kilkanaście metrów musiał przystawać, aby odpocząć. Ciężko, jak astmatyk, łapał powietrze. Rozciągająca się przed jego oczyma panorama krwawo zachodzącego słońca także nie dodawała mu otuchy. Nie mógł też przyzwyczaić się do reakcji ludzi na jego widok. Zazwyczaj rzucali się do panicznej ucieczki. Jak ci młodzi, którzy jeszcze kilka chwil wcześniej, zapatrzeni w siebie, nie dostrzegali świata dokoła nich. Trudno było mu pogodzić się z myślą, że jest dla nich jedynie zwiastunem nieszczęść. Podczas gdy on tak naprawdę niósł nadzieję – nadzieję na zmartwychwstanie, na życie wieczne.
W świecie, który dawno już zapomniał czym jest Kościół, pełnił rolę wędrownego kaznodziei. Był żywym dowodem na istnienie Boga-wskrzesiciela zmarłych. Dlaczego więc tak trudno było zwykłym ludziom uwierzyć, że nie jest narzędziem Szatana? Dlaczego gdziekolwiek się pojawiał obrzucano go kamieniami, wylewano nań wiadra pomyj, grożono śmiercią? Dlaczego nikt nie chciał wysłuchać w spokoju do końca słów prawdy, którą głosił?…
Ze wzgórza rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na położoną w dolinie wioskę. Niewielka niecka upstrzona była różnokolorowymi domkami, tuż obok zagród pasły się zwierzęta, z oddali dochodziło szczekanie rozleniwionych psów.
O ileż wolniej płynie czas w takim miejscu – pomyślał Heimlig. – O ileż bardziej nieufni są jego mieszkańcy…
Rozsznurował plecak i wyjął z niego butelkę z wodą. Zmoczył włosy i dłonie, którymi następnie przetarł twarz. Na koniec wziął kilka głębokich łyków, aż w butelce pojawiło się dno. Cicho zaklął. Bardzo źle znosił wysokie temperatury. Jeszcze gorzej niskie. Lekarze uprzedzali go o tej nadwrażliwości – co innego jednak przyjąć daną informację do wiadomości, a co innego doświadczyć negatywnego działania ciepła bądź chłodu.
« 1 2 3 4 5 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.