Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Metanoia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułMetanoia
OpisSebastian Chosiński już nie raz prezentował Czytelnikom Esensji grające mu w duszy niepokojące klimaty. Tym razem wiedzie nas w odległą, totalitarną przyszłość. A może wcale nie tak odległą…?
GatunekSF

Metanoia

« 1 4 5 6 7 8 10 »
– Mógłby pan powtórzyć? – poprosił Heimlig, jakby nie dowierzał własnemu słuchowi.
– Przyzwoitość.
– Nie rozumiem – odparł pacjent z rezygnacją.
– Chcemy dać panu szansę, a może raczej… prawo wyboru.
– Czego?
– Po skończonej misji będzie pan mógł podjąć decyzję. Wrócić do tego, co było, albo… zacząć wszystko od nowa.
– „Po skończonej misji”, tak? – powtórzył bezwiednie Heimlig. – Doktor Frankenstein nie bawi się w zbawcę ludzkości bezinteresownie.
Ostatnie określenie wyraźnie ugodziło dumę lekarza. Rzucił pacjentowi wściekłe spojrzenie.
– Proszę mnie… nas – poprawił się odruchowo – nie obrażać. To nie jest literatura, to prawdziwe życie.
– Czuję – odparował natychmiast Heimlig. – Niezwykle boleśnie odczuwam to, że żyję. Szkoda, że nie miał pan możliwości spytać mnie wcześniej…
– Nikogo nie pytamy.
Nikogo nie pytacie?
Czy on to powiedział świadomie, czy mu się jedynie niechcący wyrwało? – Heimlig starał się wyczytać coś, cokolwiek, z twarzy lekarza. Ale ten nagle skamieniał.
– Więc to nie był przypadek, nie jakiś szalony eksperyment… – stwierdził pacjent, zawiesiwszy wzrok na pustej białej ścianie.
– Przypadkowa może być śmierć, ale nie zmartwychwstanie – wyjaśnił doktor Archer.
– Ale dlaczego ja? – nie dawał mu spokoju Heimlig. – Co takiego jest… co było we mnie, że…
– …zdecydowaliśmy się wskrzesić właśnie pana?
Przytaknął ruchem głowy. Naprawdę chciał poznać odpowiedź na to pytanie. Nawet gdyby miała się ona okazać nieprawdziwa. Kłamstwo też przecież jest informacją, na podstawie której można dojść do właściwych wniosków. Oczywiście pod warunkiem, że się wie, kiedy jest się okłamywanym.
– Potrzebujemy ludzi, którzy zmarli młodo, najczęściej w nieszczęśliwych wypadkach – kontynuował lekarz, a Heimlig ponownie zanotował w pamięci owych tajemniczych „onych”. – Takich, którzy nie boją się ryzyka i…
– …którzy nie mają nic do stracenia – dokończył z uśmiechem mężczyzna. – Ilu nas jest?
– Nie wiem – odparł Archer. Czy kłamał? Heimlig przyjrzał się jego oczom, wielkim, brązowym, nawet wzbudzającym zaufanie. – Nikt nie wie. Takich miejsc jak to, może być sto, a może nawet dwieście… I w każdym z nich przywraca się do życia takich ludzi jak pan.
– Z myślą o „misji"?
Lekarz przytaknął, tym razem z szerokim, szczerym uśmiechem.
Od tego dnia rozkład dnia Heimliga uległ diametralnej zmianie. Dostarczono mu do pokoju wiele książek. Starych, podniszczonych i zakurzonych. Czytał je od rana do wieczora, a po kolacji spotykał się z przedstawionym mu już następnego dnia przez doktora Archera wiekowym mężczyzną z długimi siwymi włosami. Czas, aż do nocy, spędzali na dyskusji. Mężczyzna, który przedstawiony został Heimligowi jako profesor Pike, zadawał pytania dotyczące przeczytanych przezeń książek, wyjaśniał zawiłe, niezrozumiałe kwestie, przekonywał co do słuszności wyrażonych w nich opinii.
Heimlig polubił te codzienne spotkania z sympatycznym staruszkiem. Już po kilku dniach traktował je jak niezbędny rytuał poprzedzający sen. Bywało, że sprzeczali się o istotę tego czy owego, ale słowna utarczka zawsze kończyła się zwycięstwem Pike’a. Profesor nigdy się jednak nie irytował, wykazując się – jak określił to kiedyś w rozmowie z Archerem Heimlig – anielską cierpliwością. Lekarz uśmiechnął się na tę uwagę i protekcjonalnie klepnął swego pacjenta w ramię.
– On też wyraża się o tobie w samych superlatywach – stwierdził z zadowoleniem. – Robisz duże postępy.
– Czy to znaczy, że…
Heimlig nie dokończył, ale Archer doskonale wiedział, jakie pytanie chce zadać.
– Wszystko w swoim czasie – odparł. – Jeśli profesor Pike dojdzie do wniosku, że jesteś gotowy, natychmiast opuścisz nasz Instytut. Bądź pewien, że nie będziemy cię tu trzymać ani dnia dłużej, niż będzie to konieczne.
Pocieszony uwagą lekarza Heimlig przykładał się do spotkań z profesorem ze zdwojoną energią. Czytał więcej, starał się sam dochodzić do wielu rozwiązań, zadawał coraz bardziej fachowe pytania – wszystko po to, by jak najszybciej odzyskać wolność. Inna sprawa, że im dłużej przebywał w szpitalu, tym mniejsza była świadomość zniewolenia. Profesor Pike wszystko potrafił tak objaśnić…
– Chciałbym być kiedyś taki jak pan – powiedział pewnego wieczora Heimlig.
Ku jego zaskoczeniu profesor nie zareagował na to hołdownicze wyznanie pełnym zadowolenia uśmiechem, wręcz przeciwnie – jego twarz stężała, na czoło wystąpiły żyły.
– Kto wie – odparł – może kiedyś mnie zastąpisz… Gdy mnie już zabraknie. A teraz – profesor Pike wstał z sofy – pójdę porozmawiać z doktorem Archerem.
– Czy to znaczy, że… – Heimlig przez dłuższą chwilę szukał odpowiedniego określenia – że jestem już przygotowany? – nie przyszło mu do głowy nic lepszego.
– Zobaczymy – odpowiedział, zamykając za sobą drzwi.

5.
Noc upłynęła spokojnie – pierwsza od ponad tygodnia noc, którą spędził nie w lesie, w prowizorycznie przygotowanym szałasie, ale w prawdziwym domu, z autentycznym, dającym rzeczywiste, nie zaś iluzoryczne ciepło, kominkiem. Ostatnie dni były dla Heimliga pasmem ciągłych upokorzeń. Tym większe zdziwienie wywołało w nim zachowanie Charlesa (nie dowiedział się nawet, jak staruszek się nazywa, z drugiej strony może to i lepiej, w takich czasach bowiem znacznie dłużej żyją ci, którzy zdecydowanie mniej wiedzą). Jego czyn przypominał mu postępowanie postaci, o których czytał dawno temu w książkach dostarczonych przez profesora Pike’a. Może starzec był jedną z nich? Świadomość ta jednak wcale nie poprawiła mu humoru, ponieważ pamiętał doskonale, czym najczęściej kończyła się dla nich podobna wspaniałomyślność.
Przewrócił się na drugi bok. Za oknem świtało. W korytarzu słyszał kroki. Pewnie staruszek nie może dospać – pomyślał Heimlig. Gdy jednak po chwili usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi, z zaskoczeniem zauważył zaglądającą do środka skupioną twarz Angeli. Udał, że spokojnie śpi dalej, więc dziewczyna po kilku sekundach zniknęła. Wydała mu się sympatyczna już wczoraj, mimo mało przyjaznej reakcji na jego widok. Ale do tego zdążył się już przyzwyczaić. Pike uprzedzał go zresztą: „Nie każdy, kto na twój widok ucieka, musi być twoim wrogiem. Ludzie żyją w zniewoleniu, z którego nie zdają sobie nawet sprawy. Wyzwoli ich prawda, którą ty im przyniesiesz. Ale zanim ta prawda przebije się do ich zatwardziałych w kłamstwie umysłów, może minąć dużo czasu.”
Dużo?
Chciałby spotkać teraz profesora i zadać mu parę pytań. Dlaczego, mimo roku wytężonej pracy, tak naprawdę nie udało mu się odnieść ani jednego sukcesu. Nikt nie porzucił dotychczasowego trybu życia i nie poszedł za nim. Przynajmniej o nikim takim nie wiedział.
Dlaczego ludzie wolą żyć w kłamstwie? Dlaczego odrzucają prawdę, nawet jeśli jest to Prawda przez wielkie „P"? – Nie miał wątpliwości, że profesor udzieliłby mu odpowiedzi. Pytanie tylko czy dzisiaj jeszcze odpowiedź Pike’a przekonałaby go?
Od kominka po całym pokoju rozchodziło się przyjemne ciepło. Odrzucił na bok kołdrę. Był spocony, ale wypoczęty. Wstał i podszedł do okna. Widział wzgórze, z którego wczoraj zszedł w dolinę, aby trafić do tej wioski, do tego domu. Za dnia okolica wyglądała niemal baśniowo; gdy jednak tylko przypomniał sobie wczorajszy krwisty zachód słońca, uczucie spokoju rozwiało się jak mgła w wyjątkowo wietrzną pogodę.
Chciałbym tu zostać na dłużej – pomyślał. – A może nawet na zawsze…
Ta myśl nie dawała mu spokoju. Kim byłby w oczach profesora Pike’a i doktora Archera, gdyby porzucił swoją misję? Czy spotkałaby go za to kara? Jeśli nie tu, na Ziemi, to tam, daleko, w zaświatach? Wzdrygnął się na samą myśl piekielnych tortur, jakim najprawdopodobniej zostałby poddany, gdyby zdradził.
Człowiek, który zmartwychwstał nie może umrzeć. Czekałoby więc go wieczne potępienie. Ale nie może też zmartwychwstać po raz drugi, co oznacza, że to przewinienie nigdy już nie zostałoby mu darowane. Był w pułapce, którą zastawił na niego sam Bóg. Bóg, który – jak czytał – każe wybaczać swoim wrogom.
Czy i mnie by wybaczył? – spytał nieobecnego profesora Pike’a.
Za jego plecami ponownie skrzypnęły drzwi. Angela, nie widząc go w łóżku, weszła na paluszkach do środkach. Dopiero po chwili zauważyła jego cień przy oknie. Posłała mu serdeczny uśmiech, o którym jeszcze kilka godzin temu mógłby jedynie pomarzyć. Widocznie rozmawiał z nią dziadek.
– Wcześnie pan wstał – zauważyła.
« 1 4 5 6 7 8 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.