Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułTryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
Opis„Nic już nie słychać”, pierwsza część „Tryptyku wojennego”, opowiadała o wydarzeniach z września 1939 r. Przedstawiamy część drugą, rozgrywającą się wiosną 1943 r. podczas powstania w getcie.
Gatunekhistoryczna, obyczajowa

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk

« 1 2 3 4 »

Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk

Założyłem spodnie, gruby wełniany sweter i wyszedłem do przedpokoju. Parę minut stałem z uchem przylepionym do drzwi. Gdy nabrałem już pewności, że na korytarzu nie ma nikogo, otworzyłem je delikatnie. Cichutko skrzypnęły, a może tylko tak mi się wydawało. Ostrożnie przeszedłem kilka kroków, po czym po schodach wdrapałem się na najwyższe piętro kamienicy. Bez trudu odnalazłem przymocowaną do ściany drabinkę prowadzącą na dach. Przy odrobinie fartu właz może być otwarty. Wspiąłem się w mgnieniu oka po metalowych szczebelkach i barkiem pchnąłem klapę do góry. Ustąpiła za pierwszym razem. Wyszedłszy na dach, zamknąłem ją delikatnie, aby przypadkiem upadając nie pobudziła mieszkańców.
Nocne niebo i świeże powietrze oszołomiły mnie. Stałem jak zamurowany, ze wzrokiem wlepionym w nieboskłon. Doskonale rozróżniałem poszczególne gwiazdozbiory wiosennego nieba, choć nie widziałem ich od wielu miesięcy. Widok rozgwieżdżonego sklepienia, nabrzmiałego od gwiazd, dosłownie zapierał dech w piersiach. Marzyłem o takiej chwili, wyrzucając sobie teraz, że przecież mogłem wcześniej – dużo wcześniej – podjąć taką próbę. Nieważne zresztą, co było. Liczy się tylko tu i teraz.
Po kilku minutach usiadłem. Z dachu kamienicy spoglądałem na uśpione miasto. Gdzieniegdzie paliły się uliczne latarnie, echo niosło odgłosy podkutych butów uderzających o bruk. Ale ja mogłem czuć się bezpieczny, nawet w świetle Księżyca trudno byłoby mnie tu dostrzec. Z zachłannością wdychałem świeże powietrze, upijając się nim jak najlepszym rocznikiem francuskiego wina. Nie zważając na ogarniający mnie chłód, położyłem się na plecach, głowę oparłem na splecionych z tyłu dłoniach. Niebo gwiaździste nade mną…
Przebudził mnie hałas. Szybko oprzytomniałem i podczołgałem się do krawędzi dachu. Ktoś biegł, wyraźnie rozróżniałem kroki kilku osób. Potem rozległy się niezrozumiałe z tej odległości krzyki, wreszcie odgłos wystrzału, potem całej serii z pistoletu maszynowego.
Rzeczywistość przypomniała o sobie. Powinienem jak najszybciej zejść z dachu i zamknąć się w mieszkaniu, ale nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca. Czułem się dziwnie ociężały, przykuty do tego cholernego dachu irytującą ciekawością, co się stało i co jeszcze się wydarzy.
Zgiełk narastał – kolejne krzyki, wystrzały, czyjeś kroki. W ciemności dostrzegłem sylwetkę człowieka, który wbiegł na podwórze naszej kamienicy. W oknach mieszkań zakołysały się firanki, gdzieniegdzie przebijało światło zapalonej naprędce świecy. Skląłem się w myśli za nieostrożność, jaką popełniłem. Co mnie podkusiło, żebym opuścił swoją kryjówkę, bezpieczną norę? Wreszcie przezwyciężyłem ospałość i poderwałem się na nogi. W ciągu paru sekund dopadłem do włazu i nie bacząc wcale na drabinkę, zeskoczyłem z wysokości dwóch metrów.
Psiakrew, zapomniałem za sobą zamknąć klapę! Nie miałem jednak czasu ani najmniejszej ochoty wdrapywać się jeszcze raz. Zbiegłem po schodach piętro niżej. Szczęście, że drzwi zostawiłem uchylone, przynajmniej nie musiałem teraz grzebać po kieszeniach spodni w poszukiwaniu kluczy.
Gdy postawiłem stopę na ostatnim stopniu schodów, przede mną zamajaczył czyjś cień. Któryś z lokatorów? A może – przyszła mi do głowy natrętna myśl – to jest tamten uciekinier? Nieważne, niech sam sobie radzi. Oby tylko nie ściągnął nieszczęścia na nas wszystkich.
Z kołatającym sercem przeszedłem obok nieznajomego i położyłem dłoń na klamce. Wtedy usłyszałem za plecami ciche, rozpaczliwe słowa:
– Niech pan mi pomoże.
To była kobieta.
Nie, nie kobieta, raczej młoda dziewczyna. Sądząc po głosie, nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście, dwadzieścia lat.
Odwróciłem się. Nie widziałem jej twarzy, ale namacalnie czułem jej strach, ból, drżenie ust. Była jak niewinne, zaszczute zwierzę, mały wilczek wpędzony w zasadzkę przez watahę wściekłych psów.
Jej sprawa! Sama tego chciała.
Otworzyłem drzwi, marząc tylko o tym, by znaleźć się już w przedpokoju i zatrzasnąć je za sobą.
– Niech pan mi pomoże – poprosiła jeszcze raz dziewczyna, a w jej głosie słychać było wszystkie odcienie przerażenia.
Instynktownie zrobiłem w tył zwrot, wyciągnąłem rękę i pociągnąłem ją za ramię do siebie. Sekundę później znaleźliśmy się w ciemnym przedpokoju. Dziewczyna przywarła do zamkniętych przeze mnie na haczyk i zasuwę drzwi. Drżała w moich ramionach jak spłoszony ptak, wyrzucony z gniazda. Po chwili na korytarzu rozległy się kroki. Dwóch, może trzech mężczyzn, klnąc pod nosem, pobiegło na ostatnie piętro. Jaki to fart, że nie zamknąłem za sobą włazu na dach.
Nieznajoma przylgnęła do mnie jeszcze mocniej. Z trudem tłumiła szloch. Nie chcąc, by nas zdradziła, zaprowadziłem ją do pokoju. Szliśmy niemal przyklejeni do siebie. Czułem jej krągłe biodra i obfity biust. Pachniała wiosennym wiatrem. Ten zapach uderzał w moje nozdrza, drażnił podświadomość. Chcąc uciszyć dziewczynę, przywarłem ustami do jej ust, głaskałem ją po głowie. Wiła się w moich ramionach jak szalona. Chciałem ją objąć, unieruchomić. Jej zapach nie dawał mi spokoju. Czułem rosnące, szaleńcze pożądanie. Wziąć ją, choćby siłą – natychmiast!
Chwyciłem dziewczynę w talii, by siłą posadzić na fotelu. Uniosłem do góry spódnicę, próbowałem ściągnąć pończochy i bieliznę. I wtedy poczułem, że po jej obnażonych udach spływają strużki moczu.
– Zostaw mnie! – syknęła mi do ucha. – Zostaw! – Wyrwała się z moich objęć.
Stałem oszołomiony na środku pokoju. Mieszały się we mnie podniecenie i pogarda. Najchętniej wypędziłbym ją korytarz. Ale przecież nie mogłem tego zrobić. W ten sposób zabiłbym nie tylko ją.
Szlochała, odwrócona do mnie plecami. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Pocieszać ją czy stanowczo zażądać wyjaśnień? Podejść i objąć czy zostawić i poczekać, aż sama się uspokoi i zacznie mówić?
Odkaszlnąłem i wtedy spojrzała na mnie. W świetle Księżyca zobaczyłem jej twarz. Jej znajomą mi twarz. Znów wróciły wspomnienia. Lekcje greki i filozofii w gimnazjum. Siedziała w trzeciej ławce pod oknem. Miała długie ciemne włosy, zawsze splecione w fantazyjne warkocze. Pamiętałem wszystko. Wszystko poza jednym – jej imieniem.
Zdziwienie malujące się na twarzy dziewczyny musiało być lustrzanym odbiciem mojego zdumienia.
– To pan? – wyszeptała.
Nie przyszło mi nic innego do głowy, powiedziałem więc tylko uspokajającym tonem:
– Chodź do mnie.
3.
Przez dwa dni żywiliśmy się jedynie czerstwym pieczywem, w nieskończoność żując w ustach twarde skórki chleba. Trzeciego dnia rano przyszedł siostrzeniec właściciela mieszkania. Zastał nas śpiących razem w sypialni. Mruknął tylko coś pod nosem i wyszedł do kuchni. Zarzucając na siebie jedynie koszulę od piżamy, potulnie pomaszerowałem za nim.
Rozpakowywał jedzenie. Dwa bochenki chleba, osełka masła, zawinięta w starą gazetę kiełbasa, ziemniaki, trochę cukru.
Spojrzał na mnie z wyrzutem, gdy usiadłem obok na taborecie.
– To dziwka? – spytał.
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
– A kto?
– Długo by opowiadać – odparłem.
– Szkoda, że nie mam czasu – odburknął. – Nie posłucham. Ale… – zawiesił na moment głos. – Chyba nie ma zamiaru ukrywać się tutaj razem z tobą?
– Parę dni.
– Mam nadzieję, że nie liczysz na to, że będę przynosił jedzenie dla was dwojga? Byłoby to stanowczo zbyt podejrzane. I niebezpieczne. Dla mnie – dodał po chwili.
Nie patrzyłem na niego. Najmniej zależało mi teraz na jego kazaniach. Ułamałem kawałek chleba i włożyłem do ust. Z przyzwyczajenia zacząłem go żuć, po chwili jednak zreflektowałem się, co robię, i normalnie pogryzłem.
Mężczyzna tymczasem zamilkł, jego wzrok wbity był w jeden punkt. W drzwiach kuchni stała Bogna. Miała na sobie moją koszulę, która zakrywała jej nogi do połowy uda. Pod koszulą zalotnie falowały piersi.
– Dzień dobry – powiedziała. – Nie mogliśmy się już pana doczekać.
– Nie mogliście się doczekać… – powtórzył bezwiednie mężczyzna. Prychnął pod nosem. Zdecydowanie nie było mu do śmiechu. Nie podzielał dobrego humoru dziewczyny.
Podałem Bognie kawałek świeżego chleba. Zjadła go zachłannie.
– Pani nie może tu zostać – oznajmił znajomy. – Wszyscy możemy zapłacić za to głową.
– Możemy też zapłacić, jeśli Bogna wyjdzie na ulicę i ją złapią – stanąłem w jej obronie.
– Pani jest poszukiwana?
– Tak… nie… – zająknęła się.
– To znaczy?
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Kolberg, cz. 2
— Sebastian Chosiński

Kolberg, cz. 1
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.