Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Polcon 2005›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Druga Era
CyklPolcon
MiejsceBłażejewko k. Poznania
Od25 sierpnia 2005
Do28 sierpnia 2005
WWW

W Błażejewku nikt nie usłyszy twojego krzyku

« 1 2 3 4 »

Agnieszka ‘Achika’ Szady

W Błażejewku nikt nie usłyszy twojego krzyku

Sala była nabita, na szczęście udało mi się zdobyć miejsce w I rzędzie. Zastanawiałam się, czy coś zrozumiem bez czytania komiksu. Z początku było bardzo dziwnie, ale wszystko zrozumiałam, kiedy zorientowałam się , że Arlekin jest niewidzialny.
© Szymon Sokół
© Szymon Sokół
W roli głównej wystąpił Kuba Ćwiek, niesamowicie profesjonalny. Klaudia „Foka” Heintze była obiektem jego westchnień, Ela Gepfert – kelnerką, a PWC – patologiem z kostnicy. Twórcy bardzo pomysłowo wykorzystali proste rekwizyty (np. kartonowe nagrobki na cmentarzu, unoszące się do pionu przy przekręceniu leżącego na ziemi długiego kija, do którego były umocowane; na jednym nagrobku było nazwisko męża bohaterki, na drugim – Gaimana, a na trzecim napis „Grób nieznanego reżysera”) oraz wkomponowali w sztukę film, pokazujący Fokę w mieszkaniu, jak zdejmuje coś, co Arlekin powiesił jej na drzwiach. Następnie poszła z tym do kostnicy i pokazuje PWC-owi, który, jak wynikało z kontekstu, jest jej byłym kolegą z pracy:
Foka (dyndając plastikowym woreczkiem): Nie wiesz, co to?
PWC (przekrzywia głowę w zastanowieniu): Mmm… serce. Wątroba nie ma komór, a mózg jest większy i bardziej gąbczasty.
Sztuka miała klimat i bardzo mi się podobała, poza tym ŚKF-owcy naprawdę świetnie grali. Oklaskawszy rzetelnie aktorów, udaliśmy się oglądać inne atrakcje. Interesująco brzmiał punkt opisany jako „Trening rekrutów V Polskiego Korpusu Inwazyjnego”, ale w końcu na niego nie poszłam; potem ktoś ze znajomych powiedział, że uczono ich tam musztry. Chciałam iść na sabat czarownic, gdzie miały być prelekcje w stylu „Czarownica w literaturze” – miało to być przy ognisku, więc udałam się na miejsce biesiady hobbickiej z poprzedniego dnia, jednak było tam ciemno, pusto i bezludnie. Dużo później dowiedziałam się, że ten punkt programu odbywał się faktycznie przy ognisku, ale w innym miejscu – notabene, podobno chciały się na niego dostać reporterki z gazety „Fakt”, sądząc zapewne, że będzie to orgia i wbijanie szpileczek w woskowe lalki, a jak dowiedziały się, że chodzi o prelekcje popularnonaukowe, to się rozczarowały.
O godzinie 21.00 rozpoczynał się Doroty Guttfeld konkurs na Fana Renesansu, na który poszłam, rezygnując z sąsiedniej prelekcji o snach. Dorota powiedziała, że MUSZĄ być trzy drużyny niezależnie od ilości chętnych, więc dobraliśmy się w czwórkę z Piotrkiem „Murgenem” Banachem oraz niejaką Owcą i jej chłopakiem. Konkurs był bardzo pomysłowy, co jest charakterystyczne dla Doroty. Wypisała na tablicy różne kategorie: medycyna, sztuka wojenna, akrobatyka, robotyka, malarstwo, muzyka, języki obce, strzelectwo, kryminalistyka; każda drużyna po kolei wybierała sobie jedną kategorię, następnie „w nagrodę za odwagę” wskazywała, które pytanie chce (w każdej kategorii były po trzy pytania, stąd wymagania Doroty względem liczby drużyn), a pozostałe rozdzielała między pozostałe dwie drużyny. My byliśmy pierwsi, samozwańczo i bez konsultacji z drużyną wybrałam języki obce, sądząc, że to będzie coś w stylu „Przetłumacz oota doota na łacinę.” Bałam się tylko, że trzeba się będzie wykazać znajomością quenyi, ale okazało się, że chodziło o języki obce jak najbardziej ziemskie. Dorota spytała, czy wybieramy język Verne’a, Endego czy Bułyczowa, więc szybko powiedziałam, że Verne’a, bo niemieckiego nie znam, a z rosyjskim stoję tak sobie. Dostaliśmy kartki z przetłumaczonym na trzy języki wydrukiem… listu, który Harry Potter otrzymał z Hogwartu i trzeba było to przeczytać na głos. Wspięłam się na wyżyny swojego akcentu i dostaliśmy maksymalną ilość punktów. Drużynie czytającej po niemiecku również poszło świetnie, natomiast ci nieszczęśnicy, którym trafiła się wersja rosyjska, zdołali przesylabizować tylko nagłówek: „Szkoła magii i bolszewictwa…”, co wzbudziło powszechny śmiech (miało być „wołszebnictwa”).
© Agnieszka Szady
© Agnieszka Szady
W kategorii „kryminalistyka” należało rozpoznać gatunek enta, który na terenie konwentu zadeptał jednego z uczestników, pozostawiając po sobie gałązkę (każda drużyna dostała oczywiście inną). Owca jest biologiem, więc nie tylko powiedziała, że to brzoza brodawkowata, ale jeszcze podała łacińską nazwę, dzięki czemu znowu dostaliśmy 3 punkty. „Strzelectwo” polegało na tym, że wskaźnikiem laserowym trzeba było trafić w narysowaną na tablicy postać: pierwsza drużyna miała najłatwiejszy, bo największy cel – Setaura, druga – głowę Philipa K. Dicka, a trzecia – larwę Obcego. W kategorii „medycyna” bandażowaliśmy palce Saurona, oko Vilgefortza i stopę kogoś tam jeszcze (nie pamiętam, ale chyba też z Tolkiena). Najzabawniej wyglądał zawodnik odgrywający Vilgefortza, bo drużyna zabandażowała mu szczelnie CAŁĄ głowę, a na oku nakleiła na krzyż plasterek. Ponieważ to ich drużyna miała wybrać następną kategorię, delikwent nie mogąc mówić uczynił kilka sztywnych ruchów rękami i tułowiem, w czym Dorota i pozostali prawidłowo rozpoznali robota. Kategoria „robotyka” okazała się niespodzianką, gdy Dorota wyjawiła, że chodzi o roboty… ręczne, a konkretnie, o to, kto zrobi najwięcej oczek na drutach. Po raz kolejny uratowała nas Owca, mająca wyraźną wprawę w dzierganiu.
W ramach sztuki wojennej mieliśmy za pomocą katapulty (klocek Lego i kawałek listewki opartej na cymbałkach dziecięcych) zburzyć wybudowane z puszek po piwie i pustych plastikowych butelek 0,33 l odpowiednio: Orthank, Minas Tirith lub Osgiliath. Każdy z celów wyglądał inaczej, bo Orthank był trudną do trafienia cieniutką wieżą, Minas Tirith – piramidą, a Osgiliath, jako miasto o luźnej zabudowie, składało się po prostu z porozstawianych chaotycznie puszek i butelek. Jedna z drużyn była cwana, bo uznała, że polecenie „przy pomocy katapulty” nie oznacza wcale, że trzeba z tej katapulty strzelać, i przejechała cymbałkami po Osgilitah, przewracając wszystkie „budynki”. Dostali trzy punkty za pomysłowość.
W kategorii „malarstwo” należało z zamkniętymi oczami narysować na tablicy projekt okładki do pulpowego horroru, powieści sf i heroic fantasy. W kategorii „muzyka” trzeba było zagrać wskazaną melodię na flecie (zawodnikowi konkurencyjnej drużyny wyszło naprawdę ślicznie), cymbałkach lub „stoliku akustycznym” – to ostatnie przypadło w udziale nam, mieliśmy zagrać marsza imperialnego, więc zrobiliśmy to wybijając takt dłońmi, a chłopak Owcy dodatkowo grzechotał obluzowaną półeczką pod stolikiem, co wzbudziło wielkie uznanie Doroty i zaskarbiło nam maksymalną ilość punktów.
© Szymon Sokół
© Szymon Sokół
Najfajniejsza była kategoria „akrobatyka”, gdyż w jej ramach należało odegrać w zwolnionym tempie walkę z „Matrixa”, „Wiedźmina” lub „Gwiezdnych wojen”. Pierwsza drużyna miała „Matrixa” – pokazali walkę w stylu kung-fu, w tempie niezbyt zwolnionym, no, ale kopnięcia typu tornado nie da się zrobić w zwolnionym tempie. My byliśmy następni. Ponieważ przez cały piątek paradowałam po konwencie w stroju elfa, z bokkenem udającym miecz, automatycznie przypadła mi rola wiedźmina. Murgen z Owcą i jej chłopakiem owinęli się czarnym polarem, reprezentując potwora. Powoli weszłam na „scenę”, trzymając bokken tak, jakbym miała miecz na plecach, w zwolnionym tempie powiedziałam: „Oooo, naaaa wieeeelkąąąą Meeeliiiiteeeeleeee, tróóóójgłooowy poootwóór!…”, dobyłam miecza i płynnym ciosem od prawej do lewej połączonym ze skrętem tułowia ścięłam potworowi jedną głowę, następnie od lewej do prawej drugą, po czym całego potwora przebiłam sztychem znad głowy, przyklękając (miało to wyjść japońsko, ale nie wiem, czy wyszło). Dostaliśmy oklaski. Jeszcze lepszy był występ ostatniej drużyny, która przedstawiła wysadzenie Gwiazdy Śmierci: było nią dwóch chłopaków trzymających się za ramiona i robiących coś w rodzaju bramki, inni zawodnicy biegali dookoła po dwóch, z rozłożonymi rękami, co nadzwyczaj udatnie reprezentowało płaty x-skrzydłowców. Ostrzeliwali Gwiazdę Śmierci, która odpowiadała im ogniem, a wówczas myśliwce nader efektownie „wybuchały”, rozpadając się na kawałki (szczególnie wzruszyło mnie poświęcenie jednego z zawodników, który wybuchając wpadł plecami na ścianę i osunął się po niej niezwykle malowniczo). Ostatni myśliwiec resztkami sił trafił Gwiazdę Śmierci, która eksplodowała. Nagrodziliśmy ich szaleńczymi oklaskami.
Nasza drużyna wygrała konkurs. W nagrodę mogliśmy sobie wybrać fanty z wielkiego pudła (na tym Polconie organizatorzy całkowicie zrezygnowali z wręczania nagród na oficjalnym zakończeniu i każda osoba prowadząca konkurs dostawała je do rozdysponowania bezpośrednio. Było to dobrym pomysłem, bo dzięki temu zwycięzcy kolejno wybierali sobie, co chcieli, zamiast dostawać nagrody przydzielone z góry).
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Polecamy

Zobacz też

Tegoż autora

I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Transformersy w krainie kucyków?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Płomykówki i gadzinówki
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Jedyna nadzieja w lisiczce?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Ken odkrywa patriarchat, czyli bunt postaci drugoplanowych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.