A Tolk Folk tonie w błocie,
Bo deszcz już pada dziesięć godzin i nie widać końca.
Ogniska znów nie mamy,
Więc z głodu wyzdychamy,
Niech ktoś odprawi jakieś czary, by przybyło słońca!
WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Organizator | JST Wieża |
Cykl | Tolk Folk |
Miejsce | Bielawa |
Od | 7 lipca 2005 |
Do | 10 lipca 2005 |
WWW | Strona |
Tolk Folk zatopionyTolk Folk – sympatyczna impreza organizowana przez Jednoosobową Sekcję Tolkienistyczną Miejskiego Ośrodka Kultury i Sportu w Bielawie, odbył się już po raz siódmy. Od kilku lat Tolk Folki zmieniają stopniowo swój charakter, z typowo masowych zabaw stając się coraz bardziej wydarzeniami organizowanymi przez fanów i dla fanów. Jak się udało w tym roku?… Przeczytajcie.
Agnieszka ‘Achika’ SzadyTolk Folk zatopionyTolk Folk – sympatyczna impreza organizowana przez Jednoosobową Sekcję Tolkienistyczną Miejskiego Ośrodka Kultury i Sportu w Bielawie, odbył się już po raz siódmy. Od kilku lat Tolk Folki zmieniają stopniowo swój charakter, z typowo masowych zabaw stając się coraz bardziej wydarzeniami organizowanymi przez fanów i dla fanów. Jak się udało w tym roku?… Przeczytajcie. Motto (na mel. „Whisky in the Jar”): Siedzimy dziś w namiocie, A Tolk Folk tonie w błocie, Bo deszcz już pada dziesięć godzin i nie widać końca. Ogniska znów nie mamy, Więc z głodu wyzdychamy, Niech ktoś odprawi jakieś czary, by przybyło słońca! Refren: Hej, Braku, wymyśl coś, namiot przecieka! Nie pójdziesz spać pod koc – nakapie ci na nos. ‹VII Tolk Folk›
Rozbite były już cztery duże, harcerskie namioty (dwa przeznaczone dla Czechów, jeden na zbrojownię, a jeden był czymś w rodzaju greenroomu, czyli namiotem organizatorów), więc nie musiałyśmy się mordować z ustawianiem naszych po ciemku. Nota bene, w tym roku rozwinęliśmy ideę podpisywania namiotów i wiele z nich miało tekturowe tabliczki z wymalowanymi herbami lub nazwami, na przykład jeden z dużych namiotów, do którego przez okienka nalało się deszczu, został ochrzczony Numenorem. Ludzie, którzy przyjeżdżali później, często przywozili ze sobą własne herby, namalowane lub naszyte na szmatkach, które wywieszali przy wejściu do namiotu. Na drugi dzień Ewa, Baśka, Karolina, dzieciaki i ja poszliśmy do MOKiS-u, bo Elek prosił o pomoc w malowaniu plansz, które miały być tłem do Bitwy Pięciu Armii. Na podwórzu Bielbawu (tkalnia upada i dom kultury przejął od nich część pomieszczeń) wrzała już wytężona praca: miejscowe dziewczyny malowały tarcze dla elfów, ludzi, krasnoludów i goblinów oraz odpiłowywały nóżki z plastikowych doniczek, celem przerobienia ich na hełmy. Elek dał nam kilka kubełków białej farby emulsyjnej i barwniki: czarny, czerwony, niebieski i żółtopomarańczowy, z których Ewa wyczarowała całą gamę barw. Dziewczyny na płachtach 7×5 metrów, pozszywanych z czerwonego, impregnowanego materiału namalowały Samotną Górę, mordorski skalisty pejzaż z czerwonym niebem oraz sielankowe, zielone pagórki z rzeczką. We wtorek po południu popsuła się pogoda. Zaczęło padać i, z przerwami, padało już do końca. Jedynym bezdeszczowym dniem był czwartek, kiedy to zaczęli zjeżdżać się ludzie z całej Polski i spoza. Panowie z obsługi technicznej rozstawili w centrum obozu niebieski daszek, pod którym było schowane nagłośnienie. Przywieziono też gorący posiłek za 2-3 zł: pierogi, barszcz z krokietami oraz pomidorową. Mithrandir i jego Strażnicy Północy zrobili sobie obok namiotów fantastyczną dekorację: Białe Drzewo. Był to szkielet uschniętego drzewka, który skądś przywlekli, pomalowali na biało, wkopali i zawiesili na nim piękny, błękitny sztandar ze swoim godłem. Wyglądało to naprawdę wspaniale. Kiedy słońce zniżało się za górski horyzont, wszyscy usiedli w kręgu obok daszku i Elek zrobił coś w rodzaju odprawy: pokazał tarcze i miecze (z pomalowanej na srebrno sklejki), wyjaśnił jak sobie wyobraża przebieg imprezy, po czym oddał mikrofon Valhalli z Kompanii Boromira, która opowiedziała o tym, jak powinni walczyć uczestnicy bitwy (generalnie chodziło o to, żeby każdy wcześniej wybrał sobie partnera do walki i umówił się z nim, kto kogo zabija i w jaki sposób) oraz zapowiedziała rozpoczęcie prób choreografii od następnego dnia. Po zapadnięciu zmroku Elek zaprezentował nam zapowiadaną niespodziankę: wyświetlenie filmu animowanego „Hobbit” na ekranie wiszącym przy daszku. Film wzbudzał chóralne wybuchy śmiechu, szczególnie okropne elfy. Jednak wszyscy zgodnie przyznali, że muzyka była bardzo piękna (dużo pieśni, tak trochę w stylu musicalowym). Potem było ognisko, przy którym jednak siedziała tylko niewielka grupka tolkfolkowiczów – pozostali bawili się w swoich namiotach. Zaprosiliśmy Czechów i urządziliśmy coś w rodzaju zawodów w śpiewaniu – oni trzy piosenki i my trzy. Kilkoro z kilkanaściorga czeskich gości był to ten zespół tolkienistyczno-folkowy, który występował w zeszłym roku, więc śpiewali naprawdę pięknie, akompaniując sobie na gitarze, flecie i bębenku. Mają wspaniałe piosenki, które sami piszą i układają do nich melodie. Szczególnie spodobała nam się „mordorska” wersja „Go West” – w profesjonalnie wydanym śpiewniku, który mieli, ilustrował ją wielce zabawny rysunek przedstawiający plakat z trasą zespołu Pet Orcs Boys (sponsorzy: Bloodpsi i McUgluk’s). Fajna też była piosenka o paleniu athelasu – pierwsza zwrotka wesoła i żywa, za to druga śpiewana jękliwie na ponurą melodię – nawet osoby nie znające czeskiego od razu odgadły, że chodzi o zgubne skutki nadużycia ziela. ;-) Rano była ładna pogoda, więc uczestnicy Bitwy Pięciu Armii od rana ostro trenowali walki zbiorowe i indywidualne. Po obiedzie zaczął padać deszcz. Udałam się z grupką zmotoryzowanych przyjaciół do Pstrąga (kultowa tolkfolkowa knajpa). Dzieciaki łowiły ryby i ganiały, raportując złudnie co jakiś czas, że deszcz przestaje padać, a myśmy głaskali kota i karmili psa. Knajpa „U Pstrąga” dysponuje trzema etatowymi kotami – Sanepid by chyba zemdlał, bo całe to towarzystwo swobodnie chodzi po sali i kuchni – białym pudelkiem oraz wielką, czarną suką o imieniu Dora, która zjada wszystkie resztki. Żartowałam, że gospodarzom bardziej by się opłaciło mieć śliczną, czyściutką, oswojoną świneczkę… co pół roku inną ;-) Potem powróciliśmy na pole namiotowe, gdzie w mokrych ciemnościach przemykały postacie w kolczugach i płaszczach – byli to pełni poświęcenia uczestnicy zaczynającego się właśnie LARP-a. W sobotę od rana lał deszcz, więc wszyscy siedzieli w namiotach. Na szczęście wczesnym popołudniem przejaśniło się i zaczęliśmy przygotowania do wymarszu. Przebrałam się wreszcie w mój wymarzony elfi strój, pogapiłam się trochę na ludzi strzelających z łuku, porozmawiałam po angielsku z sympatycznym Czechem Leszim o katanach i nadszedł czas wyjścia. Ruszyliśmy gromadą w stronę parku miejskiego: część w strojach (sukniach, kolczugach itp.), część po cywilnemu lub tylko w płaszczach zarzuconych na zwykłe ubranie. Chłopaki od ZŁAAAA urządzili happening montypythonowski: jako Zakon Czerwonego Czoła szli gęsiego w ciemnych habitach i rytmicznie uderzali się w głowy kawałkami desek, intonując: „Ine Iesu domine [łup!!], dona regis requiem [łup!!]”. Powiedzieli, że albo przyjdzie na imprezę trzy razy więcej ludzi, albo w ogóle nikt nie przyjdzie, bo się wystraszą. W parku na łące ustawione już były nasze plansze oraz tor łuczniczy. Grupki podekscytowanych uczestników bitwy mierzyły stroje za sceną, a reszta snuła się tu i tam. Dokładnie w momencie, kiedy miał się rozpocząć turniej o Czarną Strzałę Barda, lunął deszcz, ale tym razem naprawdę porządny. Wszyscy schowali się pod sceną – panowie od nagłośnienia żartowali, że jeszcze trochę deszczu i zacznie ona osiadać ;-) W każdym razie tłoczyliśmy się tam żałośnie niczym uchodźcy z Amanu; niektórzy dla zabicia czasu zaczęli grać w mafię, a zespół folkowy The Fauns, który miał występować, zszedł pod scenę i zaczął grać unplugged. Żartowaliśmy, że mamy koncert undergroundowy. Po pewnym czasie elektrycy coś zrobili z prądem i zespół wszedł na scenę, ale że deszcz padał i nie było żadnej publiczności, usiedli tyłem do przodu i grali dla nas – część ludzi usiadła pod „ścianami” sceny, część wystawiała głowy przez otwór z tyłu, a reszta siedziała pod spodem. Robiło się coraz chłodniej, więc przyjęłam propozycję Ewy Gajdy udania się do Pstrąga taksówką. Na miejscu zastałyśmy redakcję „Aiglosa” w komplecie, raczącą się wyszukanymi daniami (pstrąg smażony, ziemniak pieczony itp.) i radośnie do nich dołączyłyśmy. Dzieciaki ganiały na dworze, przynosząc informacje, że właśnie się przejaśnia, ale deszcz trwał. Trzymaliśmy kciuki, żeby ustał przez 22.00, żeby mogła się odbyć zaplanowana na tę godzinę bitwa. |
Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.
więcej »Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.
więcej »34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.
więcej »GSB – Etap 21: Stożek - Ustroń
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 20: Węgierska Górka – Stożek
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 19: Hala Miziowa – Węgierska Górka
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 18: Markowe Szczawiny – Hala Miziowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 17: Hala Krupowa – Markowe Szczawiny
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 16: Skawa – Hala Krupowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 15: Turbacz – Skawa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 14: Krościenko nad Dunajcem - Turbacz
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 13: Przehyba – Krościenko nad Dunajcem
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 12: Hala Łabowska - Przehyba
— Marcin Grabiński
I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Transformersy w krainie kucyków?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Płomykówki i gadzinówki
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Jedyna nadzieja w lisiczce?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Ken odkrywa patriarchat, czyli bunt postaci drugoplanowych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady