Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Orient Express: Romanse z nutką szaleństwa

Esensja.pl
Esensja.pl
Na Dalekim Wschodzie powstają dziesiątki komedii, może i niezbyt wystrzałowych, jeśli chodzi o fabułę, ale z pewnością lekkich, miłych i świetnie zrealizowanych. Doskonałym na to przykładem są chociażby „The Fantastic Water Babes”, nakręcona w 2010 roku komedia rodem z Hong Kongu oraz starsza o sześć lat komedia koreańska, „Ghost House”.

Jarosław Loretz

Orient Express: Romanse z nutką szaleństwa

Na Dalekim Wschodzie powstają dziesiątki komedii, może i niezbyt wystrzałowych, jeśli chodzi o fabułę, ale z pewnością lekkich, miłych i świetnie zrealizowanych. Doskonałym na to przykładem są chociażby „The Fantastic Water Babes”, nakręcona w 2010 roku komedia rodem z Hong Kongu oraz starsza o sześć lat komedia koreańska, „Ghost House”.
W ciągu ostatnich dosłownie kilku lat chiński przemysł filmowy zaczął rosnąć jak na drożdżach, produkując coraz więcej obrazów lekkich, czysto rozrywkowych, nie grzebiących się w tragizmie chińskiej historii, w dodatku świetnie zrealizowanych. Można powiedzieć, że tamtejsze kino dosłownie jednym susem doskoczyło nagle do światowej czołówki, jeśli chodzi o techniczną stronę realizacji filmów. Nie straszne są bowiem Chińczykom ani wyszukane efekty specjalne, ani fantastyczne kolorystycznie zdjęcia, ani porządny montaż, w którym rzadko daje się wypatrzyć jakieś uchybienie. Tyle że ten skok jakościowy i ilościowy jakoś umknął uwadze reszty globu i tak na dobrą sprawę nikt spoza Chin tak do końca nie wie, co też tam powstaje i co święci w kinach triumfy. Do szeroko pojętego świata kultury zachodniej przeciekają tylko filmy reżyserów o mocno ugruntowanej pozycji bądź takie, w których główne role grają gwiazdy z zagranicy (w grę może wchodzić oczywiście miks obu trendów, jak to miało ostatnio miejsce z „Kwiatami wojny”). Cała reszta produkcji, niezależnie od ich jakości, pozostaje poza zasięgiem przeciętnego nie-Chińczyka, przepadając w mroku chińskich magazynów. Co ciekawsze, taki sam los spotkał nowsze kino rodem z Hong Kongu, funkcjonujące na nieco odrębnych zasadach mimo formalnego wchłonięcia enklawy przez Chińską Republikę Ludową. Produkcje z Hong Kongu, ongiś dystrybuowane na całym świecie, w chwili obecnej jeśli już w ogóle trafiają poza granice kraju, to głównie do sąsiednich państw azjatyckich.
Jednym z takich filmów, które pewnie nigdy nie zagoszczą na europejskim rynku, jest wyprodukowany w 2010 roku „The Fantastic Water Babes”. Opowieść początkowo sprawia świetne wrażenie. Ma doskonałe zdjęcia i jest lekko zagrana, choć od czasu do czasu denerwuje usilnym wmawianiem widzowi – tak manierą gry, jak i przejaskrawionymi scenami – że oto obcuje on ze wspaniałą komedią, mimo że w rzeczywistości częstokroć nie za bardzo jest się z czego śmiać, zwłaszcza jeśli się nie jest nastolatką. Ale, jak zaznaczyłem, początkowo film wygląda na całkiem oryginalną historyjkę, która obiecuje przednią zabawę.
Bohaterką filmu jest dziewczyna, która kocha się w szkolnym przystojniaku i marzy o reprezentowaniu swojej wyspy na krajowych zawodach pływackich. Przystojniak jednak kocha się w innej dziewczynie i bohaterka, upokorzona publicznym odrzuceniem amorów, zamyśla się utopić. Jako że samobójczy zamiar był raczej na pokaz, dziewczyna udaje, że skacze do morza i zaraz potem zaczyna rozpowiadać, że spotkała wodną boginię Guanyin, która – zgodnie z legendą – obdarzyła ją nadprzyrodzoną mocą, dzięki czemu będzie mogła odegrać się na rywalce. Na pytanie jednej z koleżanek „A co, jeśli nie masz mocy”, bohaterka odpowiada, że wtedy zostanie jej wyłącznie samobójstwo.
W tym momencie do akcji wkraczają mieszkańcy wyspy, traktujący dziewczynę jak swoją wychowanicę (jej rodzice osierocili ją w młodym wieku, ofiarnie gasząc pożar fabryki sztucznych ogni). Postanawiają utrzymać ją w przeświadczeniu – przynajmniej do momentu wypełnienia zemsty – że rzeczywiście pozyskała moce i robią wszystko, co dziewczyna sobie zamarzy, żeby tylko nie próbowała się zabić, wliczając w to nawet zawrócenie z portu promu. Do czasu, aż każe ona komuś jeść leżące na ulicy odpadki, a siedzącej w klatce papudze tańczyć cza-czę. Granica miłości mieszkańców i ich skłonności do poświęceń zostaje bowiem w tym momencie przekroczona i dziewczyna obrywa po głowie.
Niestety, tutaj kończy się ta obiecująca część fabuły, a zaczyna komedia bardziej znormalizowana. Bohaterka, w końcu wprowadzona w tajniki całej intrygi, niezrażona podejmuje próbę odgryzienia się na rywalce i dosłownie cudem wyślizguje ją z zawodów, wymuszając organizację konkursu, w wyniku którego dopiero zostanie wyłoniona reprezentantka regionu. Ale że dziewczę ledwo co potrafi pływać, a naturalnie zamierza wygrać ów konkurs, decyduje się porwać celebrytę, który reklamuje zawody, i żąda, aby ten nauczył ją pływać.
Owszem, od czasu do czasu bywa nawet zabawnie, zwłaszcza że mieszkańcy znów pomagają dziewczynie, pilnując, żeby facet nie dał nogi z wyspy, ale fabuła nie zachwyca konstrukcją, proponując w istocie rzeczy miłą, acz tuzinkową komedię romantyczną. A szkoda, bo zalążek pomysłu miał znacznie większy potencjał. Naturalnie nie ma co przesadnie marudzić, bo od strony technicznej film jest zrealizowany po prostu wyśmienicie, a akcja rzadko miewa irytujące przestoje, jednak takich miłych, umiarkowanie ciepłych filmów kręci się na Dalekim Wschodzie wręcz na pęczki, więc nie ma potrzeby polować akurat na ten konkretny. Nie zmienia to jednak faktu, że „The Fantastic Water Babes” jest w stanie zapewnić sporą dawkę okraszonej lekkim humorem rozrywki.
Trochę podobnie ma się sytuacja z koreańską komedią grozy „Ghost House” z roku 2004. Znów mamy do czynienia z bardzo porządną realizacją techniczną, ale także i z humorem częstokroć wymuszanym na widzu „dowcipną” muzyczką, przesadnymi minami i balansującym na krawędzi głuptactwa zachowaniem bohaterów. A wszystko przez to, że twórcy „Ghost House” zapatrzyli się w napływającą z Japonii falę horrorów, z „The Ring – Krąg” na czele, i postanowili trochę pośmiać się z konwencji. Jest tu więc długowłosy duch, są ślady mokrych stóp na podłodze, jest wychodzący z telewizora… facet… Ale jest też wkurzona kanapa boksująca bohatera swoimi poduszkami (w ogóle cała sekwencja walki z kanapą jest zdumiewająca, choć głównie za przyczyną infantylizmu), są ganiające po domu stopy i dłonie, jest horda kurcząt (przyznam, że dość upiorna w pewnej chwili), przy czym wiele z tych scen wygląda jak żywcem wycięta z jakiegoś teatralnego przedstawienia o uciążliwych, acz niezbyt groźnych domowych duszkach, które bardziej psocą, niż czynią komuś krzywdę. I to przedstawienia skierowanego do nieco młodszej widowni. Trzeba jednak przyznać, że ten dziwaczny melanż potrafi momentami solidnie ubawić, zwłaszcza że wiele jest tutaj czystego absurdu.
Przy czym podstawowy szkielet fabularny „Ghost House” jest wzięty rodem z klasycznego horroru. Ex marine kupuje okazyjnie duży, pięknie wykończony dom, dopiero poniewczasie orientując się, że niska cena wzięła się stąd, iż chałupa jest nawiedzona. Po walce z kanapą i paru innych ekscesach, które mają go przekonać do opuszczenia domu, ściąga egzorcystów różnych wyznań. Jednak na próżno. Co więcej, zapędzony pewnego razu upiornymi manifestacjami na dach obrywa piorunem, i to dwukrotnie, w związku z czym zaczyna widzieć duchy. Sytuacja jednak nie do końca się klaruje, bo duch kobiety, z którym bohater może już teraz w sumie normalnie porozmawiać, wcale nie rezygnuje z prób wykurzenia go z domu, co jest o tyle utrudnione, że facet przechodzi do kontrofensywy, szczególnie że wreszcie ma świadomość, z jak ładnym i w sumie miłym duchem ma do czynienia. Teraz to duch zaczyna się niepokoić i zagryzać z frustracji palce, bo wszelkie jego starania są gładko i konsekwentnie ignorowane.
Sęk w tym, że z chwilą, gdy wraz z bohaterem poznajemy prawdziwą aparycję eterycznej właścicielki domu, momentalnie kończy się pastisz kina grozy, a zaczyna potraktowana całkiem poważnie (oczywiście jak na komedię) historia będąca czymś pośrednim między dramatem a romansem. Owszem, lirycznie skrojona i mocno krzepiąca, ale jednak wyraźnie tracąca tempo i humor. Wygląda to zupełnie tak, jakby scenarzysta na tyle mocno przejął się losami głównych postaci, że od pewnego momentu zamiast koncentrować się na rozrywkowej stronie opowieści, zaczął drobiazgowo dopinać pootwierane wątki, wrzucając drobiny humoru tylko wtedy, gdy mu się przypomniała pierwotna koncepcja filmu. Nie powiem, druga połowa „Ghost House” zła nie jest i potrafi zarówno wycisnąć łzy współczucia dla ducha, jak i porządnie się obśmiać w paru momentach, jednak nie wygląda to dobrze, gdy film ni stąd, ni zowąd rozpada się na dwie niezupełnie przystające do siebie stylistycznie części.
Wciąż więc niedościgłym wzorcem historii o układaniu się nowego właściciela domu z nie do końca żywym poprzednikiem pozostaje przepiękny, liczący sobie już sześćdziesiąt sześć wiosen „Duch i pani Muir”. Ba! Wcale nieźle wypada na tym tle również dość świeży, sympatyczny „Jak w niebie”. Dobrze chociaż w tym wszystkim, że koreańska komedia nie poszła tropem hollywoodzkich pastiszy, gdzie nie da się już chyba zrobić filmu bez przynajmniej jednego pierdnięcia czy beknięcia, i ani na chwilę nie schodzi poniżej pewnego poziomu. W efekcie seans „Ghost House” powinien należeć do przyjemnych, zwłaszcza że film da się swobodnie obejrzeć w gronie rodzinnym.
koniec
18 stycznia 2013

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.