Czasem z sensem, czasem nie: Bollywood Festiwal 2010Esensja.pl Esensja.pl Na tegorocznym festiwalu kina bollywoodzkiego, po raz trzeci organizowanego przez firmę dystrybucyjną Epelpol i sieć Multikino, pojawiło się 8 tytułów przedstawiających różne oblicza filmów z Indii. W repertuarze znalazły się popularne massala movies oraz koprodukcje indyjsko-zachodnie. Zabrakło uwielbianego w Polsce Shahrukha Khana w roli głównej (nie licząc epizodu w „Odnaleziony narzeczony”), którego „Nazywam się Khan” zastąpił z przyczyn technicznych film znany z rynku DVD –„Podróż kobiety”. Było refleksyjnie, smutno, wesoło, a czasem…męcząco. Przedstawiamy relację z festiwalu.
Czasem z sensem, czasem nie: Bollywood Festiwal 2010Na tegorocznym festiwalu kina bollywoodzkiego, po raz trzeci organizowanego przez firmę dystrybucyjną Epelpol i sieć Multikino, pojawiło się 8 tytułów przedstawiających różne oblicza filmów z Indii. W repertuarze znalazły się popularne massala movies oraz koprodukcje indyjsko-zachodnie. Zabrakło uwielbianego w Polsce Shahrukha Khana w roli głównej (nie licząc epizodu w „Odnaleziony narzeczony”), którego „Nazywam się Khan” zastąpił z przyczyn technicznych film znany z rynku DVD –„Podróż kobiety”. Było refleksyjnie, smutno, wesoło, a czasem…męcząco. Przedstawiamy relację z festiwalu.
Dzień 1: Videsh: Niebo na Ziemi Indyjsko-kanadyjska produkcja w reżyserii Deepy Mehty, autorki cenionej trylogii żywiołów („Earth, „Water”, „Fire”), to przesycony mistycyzmem i duchowością dramat psychologiczny ze znakomitą rolą Preity Zinty, laureatki nagrody festiwalu w Chicago, Silver Hugo Award. Bohaterka, Chand, zostaje wysłana do Kanady, gdzie wraz z rodziną mieszka wybrany dla niej mąż, Rocky. Ceremonia zaślubin staje się symbolem wejścia w zupełnie obcy świat, w którym dominuje strach, siła, bezbronność i zależność. Wieloosobowa rodzina Rocky’ego gnieździ się w niedużym mieszkaniu, przez co każdy z domowników całkowicie pozbawiony jest prywatności. Szybko pojawia się frustracja i bezradność, które skonfrontowane z realiami tradycji przeniesionych sztucznie na grunt emigracji, przeradzają się w przemoc psychiczną lub fizyczną. Chand staje się ofiarą tej ostatniej, ale nie tylko ona jest w filmie Mehty poszkodowana. Wbrew pozorom, mąż-kat oraz inni członkowie toksycznej rodziny również cierpią i nie potrafią się odnaleźć w absurdalnej sytuacji. Chociaż Mehta to bardzo dobra reżyserka, popełnia również błędy: przeciąga niepotrzebnie sceny, nie wyważa portretów postaci, przez co Chand wydaje się rzuconym na pożarcie hołoty ideałem, zbyt gwałtowanie miesza mistycyzm i realizm. Niezależnie jednak od potknięć, „Videsh” wciąż jest filmem mocno zapadającym w pamięć, wartą głębszego przemyślenia refleksją psychologiczną i kulturową zgrabnie wpisującą się w nurt kina społecznego Mehty. Ewa Drab Z pozoru „Blue” ma wszystko by zadowolić widza: plejadę gwiazd, widowiskową scenerię Bahamów, chwytliwy motyw poszukiwania zaginionych skarbów i muzykę oscarowego Rahmana. Na dodatek do cameo i zaśpiewania jednej z piosenek udało się nakłonić nie byle kogo, bo samą Kylie Minogue. Oczekiwania tym bardziej mogły i powinny być spore, bo jak wieść niesie, „Blue” to najdroższa produkcja w historii kina z subkontynentu. Co z tego, skoro film zawodzi na wszystkich płaszczyznach, począwszy od tempa, przez montaż, na niezwykle płaskiej – nawet jak na Bollywood – fabule kończąc. Trudno zatem nie zgodzić się z teorią, że po seansie zadowoleni będą tylko wielbiciele wdźięków seksownej Lary Dutty. Wpompowanych w produkcję grubych milionów nie widać, akcji jest tyle co w przeglądaniu folderu u jubilera, większego wrażenia nie robią mało widowiskowe podwodne zdjęcia. Niczego nie zmienia prężący się przed kamerą, wyjątkowo mdły Akshay Kumar, dostosowując się wakacyjną formą do marnego poziomu całości. Co ciekawe, termin „blue film” to w Indiach określenie dla amatorskich pornosów. Mam wrażenie, że nawet obejrzenie takiej produkcji mogłoby okazać się dużo ciekawsze, a już na pewno wzbudziłoby bardziej wyraziste emocje. Gdyby tylko twórcy „Blue” mieli choć odrobinę szacunku do siebie i widzów, zebraliby wszystkie kopie filmu i zatopili na dnie oceanu. Kamil Witek Dzień 3: Jannat: W poszukiwaniu raju Ciężko powiedzieć od razu coś pozytywnego o filmie, którego największym atutem ma być obleśny, zarozumiały i zblazowany lowelas. Już bowiem od samego początku „Jannat” sympatia widowni leży daleko od Arjuna, drobnego i pozbawionego jakiegokolwiek uroku cwaniaczka. Na szczęście jego irytujące emploi, wraz z chęcią ciągłego rzucania czymś w ekran, szybko odchodzi na drugi plan. W gruncie rzeczy „Jannat” jest zrobiony według tradycyjnego bolly-przepisu. Odrobina miłości, szczypta dramatu i garść sekretów, które muszą wyjść na jaw. Sam wątek nawrócenia przestępcy pod wpływem miłości – choć generalnie mało oryginalny – nie razi mocno absurdami, przez co oglądanie po raz któryś tej samej historii nie jest zbytnio męczące. Do tego upiększony zmysłową debiutantką Sonal Chauchan, w roli przewodniczki sprowadzającej Arjuna na dobra drogę, odsuwa wszelkie fabularne niedostatki w zapomnienie. Jej uwodzicielskie i głębokie spojrzenie z pewnością jest namiastką tytułowego raju. Kamil Witek „Rikszarz” to film, który można pokochać albo znienawidzić. Wszystko za sprawą tytułowego Amala – dobrotliwego rikszarza bez skazy, o sercu czystszym od białych ścian Taj Mahal. Trudno jednak uwierzyć w jego niespotykaną dobroć i empatię, które zamiast budzić podziw, tylko zwiększają u widza irytację. Momentami bowiem jego poczynania są bardziej nieprawdopodobne niż zwroty akcji w typowych massala movies. Sympatia, jaką otacza nieznaną mu młodą złodziejkę, dla której jest w stanie poświęcić ukochaną rikszę, jest zwyczajnie mało wiarygodna, nawet dla ludzi o wielkim sercu. Idąc dalej tym tropem, gdyby w Indiach było więcej takich ludzi jak Amal, subkontynent byłby najszczęśliwszym miejscem na ziemi. Z drugiej strony „Rikszarz” to prawdziwszy wizerunek współczesnych Indii, przynajmniej od tego, który oglądamy w kolorowym kinie Bollywood. Tu na każdym kroku bogactwo ściera się i przeplata z biedą, uczciwość z fałszem, a nowoczesność z tradycją. Daje również znakomite świadectwo nieodwracalnych przemian Indii, gdzie nawet nad tak popularnym i tradycyjnym zawodem jak rikszarz wisi poważne zagrożenie likwidacji i zdominowania przez powstające i rozwijające się szybko metro, w zakorkowanym do granic możliwości Delhi. Kamil Witek Dzień 5: Dulha Mil Gaya: Odnaleziony narzeczony W Indiach – klapa roku. Wpływy z „Dulha Mil Gaya” były tak niskie, że jego postawa w tamtejszym box office została określona miażdżącym terminem „disaster”. Krytyka także nie pozostawiła na nim suchej nitki, w poprawie notowań filmu nie pomógł nawet gościnny występ czczonego Shahrukh Khana. Taka cenzurka sugerowałaby, że mamy do czynienia z totalnym nieporozumieniem. Na szczęście „Dulha Mil Gaya” nie jest tak zły jak go w Indiach malują. Choć niczym szczególnym nie zachwyca, to miks absurdu, fabularnych kalek, żywiołowych tańców i chwil pełnych wzruszeń jest zdecydowanie do przełknięcia bez mocniejszej popitki. W wiodącym wątku „Dulha Mil Gaya” to arena starcia wydających się w dzisiejszych czasach archaicznych wartości rodziny, małżeńskiej przysięgi i wierności wobec woli rodziców, z nowoczesnym i pełnym wolności i braku poważniejszych zobowiązań trybem życia. To także pean na cześć tych wszystkich, którzy mimo trudów i przeciwności wciąż gonią za marzeniami o wielkiej miłości rodem z bollywoodzkiego love story. Największe z uczuć jest bowiem dla tych, którzy o nie walczą i łatwo się nie poddają. Kamil Witek Dzień 6: Tandoori Love: Hinduski smak miłości Średnia ocen filmu przyznana przez fanów na najpopularniejszym internetowym forum poświęconemu kinu z Indii czyli bollywood.pl mówi sama za siebie – 1,96/5. „Tandoori Love” to kino Bollywood w Szwajcarii czyli ciekawy eksperyment, który zaowocował wielką katastrofą. Raj przyjeżdża do Szwajcarii jako kucharz indyjskiej ekipy filmowej i szybko zakochuje się w Sonii, miejscowej kelnerce. Postanawia trafić do jej serca przez żołądek serwując brzydko sfilmowane potrawy prosto z kraju Gandhiego. O ile w niektórych momentach filmowi udaje się przemycić udaną scenę, ciekawe rozwiązanie lub celną satyryczną obserwację, to i tak giną one w zalewie niesmacznych dowcipów, stereotypów i nielogicznych zwrotów akcji. A jeśli nie wierzycie, że „Tandoori Love” jest aż tak zły, to wyobraźcie sobie piosenkę w stylu bollywoodzkim śpiewaną po niemiecku i nie oglądajcie tego filmu. Ewa Drab Dzień 6: Singh is King: Król z przypadku Wielki przebój indyjskich kin z Akshayem Kumarem w roli głównej to totalny absurd. Dowcip, filmowy odlot, szaleństwo pozbawione logiki. Fabuła filmu jest pretekstowa i zmienia się jak w kalejdoskopie, postaci są przesadzone lub ledwo zarysowane, głupota kolejnych gagów rozkłada na łopatki, a kolejne epizody bynajmniej nie łączą się w spójną całość. Nie zmienia to jednak faktu, że „Król z przypadku” to dużo śmiechu i masa niezobowiązującej zabawy. Mało wyrafinowanej, ale całkowicie relaksującej, zwłaszcza dla tych, którzy potrafią odczytać skojarzenia z indyjską (pop)kulturą oraz kupić w całości konwencję massali, tutaj doprowadzoną do skrajności. Wizualnie i dźwiękowo „Król z przypadku” jest dopracowany: wrażenia potęguje dynamiczna mieszanka bhangry, muzyki pop i hip-hopu oraz zgrabnie wykorzystane plenery Egiptu i Australii. Akshayowi Kumarowi towarzyszy na ekranie piękna Katrina Kaif oraz cała galeria dziwacznych i zwariowanych postaci, które raz po raz zaplątują się w zakręcone intrygi i absurdalną akcję (przeskakiwanie między windami w centrum handlowym, wjazd skuterem do wnętrza unoszącego się w powietrzu helikoptera itp.) Na szczęście, gołym okiem widać, że twórcy mają do filmu dużo dystansu, potrzebnego i widzowi do dobrej zabawy. Czyli w skrócie: odjazdowo, choć bez sensu. Ewa Drab Dzień 7: Laaga Chunari Mein Daag: Podróż kobiety Film Pradeepa Sarkara ma pozornie wszystko to, za co kochamy massala movies: gwiazdy, wpadające w ucho piosenki, wewnętrzne zróżnicowanie gatunkowe. Ale „Podróży kobiety” brakuje iskry, by uznać film albo za uroczą rozrywkę, albo za dramat społeczny. Reżyser i scenarzysta stanął rozkrokiem między różnymi rodzajami filmowej stylistyki, zapewne mając w zamiarze połączyć ważny temat z rozrywką, ale przez to niepotrzebnie obciążył rozrywkę i rażąco uprościł, czy wręcz rozrzedził massalą, ważny temat. Główna bohaterka, Badki, to porządna dziewczyna, która robi wszystko, by pomóc swojej rodzinie. Jednak gdy długi stają się kolosalne, a ojciec bohaterki dostaje zawału, dziewczyna postanawia wyruszyć do Bombaju, by znaleźć pracę i zarobić na spłatę wierzytelności. W wielkim mieście szybko dowiaduje się, że bez wykształcenia, umiejętności i znajomości daleko nie zajdzie i wreszcie kończy jako luksusowa prostytutka. Film Sarkara zamienia się wówczas w kolejną wersję „Pretty Woman”, bo przecież Badki, w głębi duszy przyzwoity człowiek, musi spotkać na swej drodze księcia, a co za tym idzie spokój ducha, miłość, wybaczenie i odkupienie. Niełatwy temat prostytucji z pierwszej połowy filmu schodzi na drugi plan, podczas gdy żywo rozwija się uproszczona historia rodzinnego przebaczenia i słabo rozpisany romans. W rezultacie „Podróż kobiety” sprawdza się tylko w kategoriach rozrywkowych. Aktorzy nie zawodzą: wszechstronna i piękna Rani Mukherji, świetna Konkona Sen Sharma, pyszałkowaty Kunal Kapoor i brylujący w drugoplanowej rólce Abhishek Bachchan. Dla nich właśnie warto zapoznać się z historią Badki. Ewa Drab
|
Taki właśnie był tegoroczny festiwal :)