Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcus Nispel
‹Conan Barbarzyńca 3D›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułConan Barbarzyńca 3D
Tytuł oryginalnyConan the Barbarian
Dystrybutor Monolith
Data premiery19 sierpnia 2011
ReżyseriaMarcus Nispel
ZdjęciaThomas Kloss
Scenariusz
ObsadaJason Momoa, Ron Perlman, Rachel Nichols, Rose McGowan
MuzykaTyler Bates
Rok produkcji2011
Kraj produkcjiUSA
Gatunekakcja, fantasy, przygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Nie wszystko złoto, co w trzy de…
[Marcus Nispel „Conan Barbarzyńca 3D” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Powołał go do życia pisarz publikujący w magazynie „Weird Tales”. O jego burzliwe losy, zatrzęsienie przygód, ogrom przelanej krwi i pokonanych przeciwników zadbało również piętnastu innych autorów, płodząc ponad sto opowieści z jego udziałem. Na światową scenę wkroczył, gdy dwie z nich doczekały się ekranizacji z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. Malowali go Mark Schultz, Frank Frazetta, Luis Royo, Boris Vallejo, Ken Kelly, najwyższa półka współczesnych ilustratorów i – co tu dużo gadać – znakomitych malarzy. „Conan Barbarzyńca” dotarł do epoki filmów 3D ze sporym ładunkiem na swych barkach.

Marcin T.P. Łuczyński

Nie wszystko złoto, co w trzy de…
[Marcus Nispel „Conan Barbarzyńca 3D” - recenzja]

Powołał go do życia pisarz publikujący w magazynie „Weird Tales”. O jego burzliwe losy, zatrzęsienie przygód, ogrom przelanej krwi i pokonanych przeciwników zadbało również piętnastu innych autorów, płodząc ponad sto opowieści z jego udziałem. Na światową scenę wkroczył, gdy dwie z nich doczekały się ekranizacji z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. Malowali go Mark Schultz, Frank Frazetta, Luis Royo, Boris Vallejo, Ken Kelly, najwyższa półka współczesnych ilustratorów i – co tu dużo gadać – znakomitych malarzy. „Conan Barbarzyńca” dotarł do epoki filmów 3D ze sporym ładunkiem na swych barkach.

Marcus Nispel
‹Conan Barbarzyńca 3D›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułConan Barbarzyńca 3D
Tytuł oryginalnyConan the Barbarian
Dystrybutor Monolith
Data premiery19 sierpnia 2011
ReżyseriaMarcus Nispel
ZdjęciaThomas Kloss
Scenariusz
ObsadaJason Momoa, Ron Perlman, Rachel Nichols, Rose McGowan
MuzykaTyler Bates
Rok produkcji2011
Kraj produkcjiUSA
Gatunekakcja, fantasy, przygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
W jednym z odcinków teleturnieju „Milionerzy” TO pytanie, zadane na samym końcu i warte milion papierów, brzmiało: z jakiej krainy pochodził Conan? Z Cymmerii, z Rivii, ze Stygii czy z Mordoru? O ile mnie pamięć nie myli, milion został w kasie, uczestnik nie wiedział, gdzie urodził się wielki, mierzący dwa metry wzrostu, zwalisty, zbudowany z fury mięśni, długowłosy wojownik. Syn cymmeryjskiego kowala i miecznika, barbarzyńca żyjący w czasach, gdy jeszcze nie było Rzymian, którzy słowem „barbarus” określali przedstawicieli dzikich, nieokrzesanych ludów, zamieszkujących leżące za północnym limesem Renu i Dunaju ziemie, noszących brody i wąsy. Pytanie: „Czy może być co dobrego z Nazaretu?” miano dopiero zapisać za czas jakiś, ale wątpliwość podobną mieli już starożytni Grecy w stosunku do Hyperborei czyli „krainy ponad Boreasem”, które to imię należało do Wiatru Północnego, mającego rzekomo swój dom w górzystej Tracji. Hyperborea geograficzna stała się poprzedzającą zagładę Atlandyty hyborejską epoką, w której Conan przyszedł na świat, rodząc się na polu bitwy.
Robert Ervin Howard w dzieciństwie był cherlakiem, w dodatku z nosem bez przerwy zanurzonym w książkach, więc dość szybko ściągnął na siebie sadystyczną uwagę silniejszych rówieśników. Jak każde prześladowane dziecko sporo wycierpiał, toteż kiedy wspomagane treningiem boksu hormony zaczęły robić swoje, zmieniając go w silnego byczka, a prześladowania ustały jak ręką – czy raczej pięścią – odjął, przyszły pisarz zrozumiał potencjał tkwiący w fantazjach o niezłomnym, niepokonanym wojowniku, miażdżącym na swej drodze absolutnie każdego, obojętnie jakim ów ktoś orężem włada. Taki właśnie bohater miał się stać niezwykłą spuścizną po tym dziwnym człowieku.
Nie wszystkie skazy dzieciństwa da się wyleczyć napakowanymi bicepsami. Howard na zawsze pozostał trochę nieokrzesanym i bardzo nieśmiałym człowiekiem, co zresztą dobrze pokazuje poświęcony jego życiu film pt. „The Whole Wide World”. Z nikim silniej niezwiązany, mieszkał z rodzicami, których dom co i rusz rozbrzmiewał jego gromkimi okrzykami, bo gdy pisał na swej maszynie, każde zdanie czytał na głos – i to z wielką emfazą. Po wielu latach walki z ciężką chorobą jego matka weszła w etap agonii, której nie umiał znieść. W portfelu miał kartkę z czterema wersami wziętymi z poematu „Ród Cezara” Violi Gerarda Garvina („All fled, all done, so lift me on the pyre; The feast is over and the lamps expire”), kiedy – po tym jak się dowiedział od pielęgniarki, że zapadła w śpiączkę matka nie odzyska już przytomności – wsiadł do stojącego na podjeździe garażu auta, wyjął ze skrytki rewolwer i strzelił sobie w skroń.
Osierocony Conan, który zdążył już zyskać popularność wśród czytelników, zaczął żyć własnym życiem. Howard, kiedy odbierał sobie swoje, stał na progu współpracy z domami wydawniczymi, po długiej i mozolnej wspinaczce w górę poprzez liczne „pulpowe” gazetki. Gdy jego zabrakło, nośny temat przygód morderczego wojownika podjęli inni twórcy, a imię ich legion: Robert Jordan, Leonard Carpenter, Lyon Sprague de Camp, Steve Perry, Don Herron, Mark Finn, Sean Moore, Green Roland, Lin Carter, John Maddox Roberts, John C. Docking, Andrew Offutt, Ronald Green, Tim Donnell, Jeffrey Archer (ale nie TEN od „Kaina i Abla”, bo to pseudonim rosyjskiego pisarza; nawiasem, ciekawe co Najwyższa Komnata Kontroli na podszywanie się pod cudzy pseudonim) i Jack de Craft. Dzielny góral z Cymmerii doczekał się ponad stu opowieści o swoich przygodach, w trakcie których zdążył być najemnikiem, złodziejem, piratem, królem Aquilonii, niszczycielem, barbarzyńcą, ryzykantem, oswobodzicielem, szermierzem, obieżyświatem, łupieżcą, zdobywcą, bukanierem, władcą miasta, wojownikiem, uzurpatorem, dezerterem, korsarzem, mistrzem, najeźdźcą, renegatem, gladiatorem, buntownikiem, strażnikiem, tryumfatorem, bohaterem, zwycięzcą, sobowtórem, wyrzutkiem, wyzwolicielem, prowokatorem, marzycielem, wyspiarzem, nieokiełznanym, nieugiętym, walecznym, mężnym, nieustraszonym, niezwyciężonym, nieposkromionym, groźnym, wspaniałym, wielkim. Stawał naprzeciw gniazda Lodowego Robaka, córki lodowego olbrzyma, okrwawionego boga, boga pająka, przekleństwa monolitu, ludzi ze szczytu, miasta czaszek, ręki Nergala, domu pełnego łotrów, boga w pucharze, komnaty śmierci, miecza Skelos, czarownika, wieży słonia, klątwy szamana, płomiennego noża, stalowego demona, amazonki, gwiazdy Khorali, cieni z Zambouli, łowców głów, czarnych łez, rodzącej się czarownicy, Czerwonego Bractwa, blasku księżyca, cieni w mroku, czarnego kolosa, jastrzębi nad Shemem, szmaragdowego lotosu, pyska w ciemności, zamku grozy, doliny zaginionych kobiet, wrót demona, królowej czarnego wybrzeża, wiedźmy z mgieł, szkarłatnej cytadeli, feniksa w mieczu, skarbu Tranicosa, krawego księżyca, pana Czarnej Rzeki, skarbu Pythonu, klejnotów Gwahlura, bogów gór, czerwonych ćwieków, szmaragdowej toni, szalonego boga, klejnotu w wieży, bębnów z Tombalku, pełzającego cienia, mgły świątyni, ludzi Czarnego Kręgu, władczyni niebios, widma przeszłości, sześciu wrót strachu, proroka ciemności, podziemi niewoli, pani śmierć, synów Boga Niedźwiedzia, tygrysów morza, ognistego wichru, kulla, godziny smoka, drogi do tronu, drogi demona, doliny grozy, cienia bestii, cieni w czaszce, księżyca Zembabwei, sfinksa z Nebthu, uff! Lista na pewno jest niekompletna, ale nawet sporządzona po łebkach daje wyobrażenie skali literackiej twórczości, jaką tej postaci poświęcono. Oczywiście życiorys bohatera nabrał przez to kształtów kompletnie idiotycznych, przy tym natężeniu ilości jego przygód musiałby dokonywać czynów bohaterskich praktycznie między jednym drapnięciem się w zadek, a drugim, ale nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Konwencja jest konwencja.
• • •
Tym, co przez długi czas ostatniego ćwierćwiecza zmieniało kino w stopniu zauważalnym nawet dla laika, było coraz częstsze wspieranie produkcji filmowych techniką komputerową, czyli tzw. efektami. Zaczynało się oczywiście dość przaśnie, od pojedynczych scen, ale jakość tej techniki stale się poprawiała, wraz z wzrostem mocy obliczeniowej komputerów, rozwojem stosownego oprogramowania, pojawianiem się rzemieślników znających się na rzeczy, wreszcie powiększającym się apetytem widzów. „Terminator 2” z „ciekłym” T-1000 budził ekscytację głównie „momentami”, ale jako że natężenie użycia CGI rosło wykładniczo, apogeum mieliśmy choćby w „Matrixie”, gdzie z części na część coraz więcej było obrazu „z komputera”. Filmy takie jak „Gladiator”, „Władca Pierścieni”, czy ostatni remake „King Konga” wykorzystały siłę komputerów z kolei do tego, by „efekty” starannie ukryć, bo celem stała się iluzja naturalności antycznych lub bajkowych światów. Otworzyło się pole do wielkiego rozmachu, który widać choćby w batalistyce „Królestwa Niebieskiego” czy „Troi”, tudzież w bajkowym sznycie serii o „Piratach Karaibów”. Dziś wydaje się już, że skok jakości produkowanych filmów o porównywalnej skali spowodowała technika 3D. Tak jak rosnące wymagania widzów i ich przyzwyczajenia wymuszały na wytwórniach angażowanie coraz większych środków finansowych we wsparcie superprodukcji stosownym zapleczem CGI, tak obecnie zdaje się, że wyświetlany już na niektórych zwiastunach komunikat: „2D in selected theaters” powoli, acz nieubłaganie staje się normą i znakiem czasu. Wchodzimy w epokę, gdzie filmowa iluzja wykonuje następny krok, a trójwymiarowe obrazy to już nie tylko oglądane w IMAX-ach w ramach pewnej ciekawostki podwodne światy, ale norma.
Piszę o tym wszystkim, ponieważ wiadomo, co to oznacza. Obejrzawszy najnowszy film o Conanie, któremu nie nadano nawet jakiegoś oryginalnego tytułu, po prostu sięgając po ten z produkcji z roku 1982 i doklejając doń przyimek „3D”, odnoszę wrażenie, że właśnie to było jedynym powodem jego nakręcenia. Niewykluczone, że tak jak w polskiej kinematografii lat dziewięćdziesiątych i początku nowego wieku mieliśmy modę na ekranizacje „lekturowe”, tak teraz w świecie blockbusterów czeka nas okres remake’ów i kontynuacji wykonanych w nowej technice. Część druga „Tronu” została wypuszczona właściwie tylko po to, by zademonstrować możliwości 3D, podobnie zresztą jak „Avatar”. Ostatnie części „Shreka” czy „Transformersów” również skierowano na ten tor. Po 30 września będzie można w kinach zobaczyć pierwszy polski film w wersji trójwymiarowej, „1920 Bitwa Warszawska” w reżyserii Jerzego Hoffmana.
Jak każde narzędzie, także i ta technika nie może być stosowana nieprzytomnie, dla samej siebie, a troszkę widać już takie ciągoty. Ponieważ koszt produkcji takiego filmu jest wyższy niż tradycyjnego, będziemy pewnie nie raz nie dwa widzieć obrazy, w których odpuszczono na to konto inne rzeczy. Wcale nie jestem pewien, czy kino wyjdzie na tym dobrze, zwłaszcza w czasie pierwszego zachwytu, czy raczej „zachłystu”. Widz filmowy szybko się rozwydrza – albo przyzwyczaja, jak kto woli – przechodząc od pozycji „film może marny, ale te efekty!”, do pozycji „no efekty spoko, ale sam film dość marny…” i 3D nie będzie tu wcale wyjątkiem. A właściwie nie JEST wyjątkiem, bo w moim przypadku już się to stało.
Najnowszy „Conan” jest filmem dziwnym. Z jednej strony nie brak mu atutów, jak choćby dosłowność i naturalizm wielu scen walki (nie wszystkich, bo jednak łomot, po jakim bohater daje radę wstać, jest momentami ciut zbyt duży, nawet jak na barbarzyński, zakuty łeb). Strasznie nie lubię batalistyki, a pokazu walk na miecze w szczególności, gdzie bohaterowie po prostu namiętnie machają żelazem, a w końcu jeden z nich w stosownym momencie wyrzuca ramiona ku górze, krzyczy: aaaa! – i pada na ziemię. Tutaj pod tym względem jest naprawdę nieźle. Zwiastun, w którym Conan, przechodząc wraz z rówieśnikami przez miniaturową wersję słynnego spartańskiego treningu-sprawdzianu agoge, ściera się z czterema wojownikami wrogiego plemienia i, cały umazany krwią, przynosi swojej starszyźnie ich głowy – zrobił w Internecie furorę. Niestety, pod wieloma innymi względami jest już dużo gorzej.
Wrażenie wtórności jest trudne do odepchnięcia. Nie wiem, dlaczego, ale w trakcie seansu doświadczyłem istnej powodzi skojarzeń (wprawdzie będę teraz pisał o detalach, więc niby spoil alert się należy, ale z drugiej strony nie po suspens się idzie na filmy tego gatunku; zresztą kto idzie, ten sam sobie winien, bo go tam nie ma i tyle). Śmierć ojca Conana (udana rola Rona Perlmana, który w niczym tu nie przypomina swej brawurowej kreacji Salvatora z „Imienia Róży”, mamroczącego wielojęzykowym wolapukiem zaklęcie: „szatanie, bądź na me usługi, pour l’amour de la femina), któremu na głowę spada roztopione do postaci ciekłej żelazo, jest nieomal żywcem wyjęta z „Gry tronów”, z odcinka „Korona ze złota”. Motyw wskrzeszenia zabitej kapłanki wyciągnięto chyba z „Mumii”, zresztą umacnia mnie w tym przekonaniu obecność „piaskunów”, z którymi Conan walczy, skacząc po piętrach i rusztowaniach jak, nie przymierzając, „Książę Persji”. Maska nekromantów, gdy skropi ją czysta krew, zaczyna się ruszać, a zakładana przez Khalara Zyma na twarz wygląda toczka w toczkę jak ósmy pasażer Nostromo w swoim wczesnym stadium rozwoju. Kobietę o wspomnianej czystej krwi, przywiązaną do stosownego ołtarzowego rusztowania, opuszcza się w czeluści skalnej szczeliny, sięgającej wnętrza ziemi z lawą i ze wszystkim, co żywcem przypomina „Indianę Jonesa i świątynię zagłady”. I tak dalej, i tak dalej.
Nie chodzi o to, że pewne rzeczy się powtarzają, w kinie bardzo trudno jest być oryginalnym w stu procentach. Po prostu „Conan Barbarzyńca 3D” nie ma właściwie niczego oryginalnego, a to już smutne. Albo może inaczej: oryginalne są w nim słabe punkty, słabe w sposób wręcz rozczulający. Konwencja konwencją, ale pewne rzeczy powinny znajdować uzasadnienie, bodaj liche. Wleczenie przez góry wielkiego okrętu kosztem katorżniczego wysiłku niewolników jest co prawda malownicze, bo nie dość że statek z masztami jedzie przez pustynię, to i bicze strażników efektownie fruwają w powietrzu i trzaskają, jak należy, ale sensu to nie ma żadnego i nie mnie jednemu na ten widok przychodził na myśl popularny skrót: WTF?. Podobnie jak kompletną paranoją jest podzielenie Strasznie Niebezpiecznej Maski na części i ukrycie tych części nie wiadomo po co po rozmaitych zadupiach. Ja tam bym ją spalił i tyle, względnie rozkruszył młotami na drobny piasek, który bym następnie wysypał do morza w siedemnastu różnych punktach, odległych od siebie o trzy dni żeglowania, czyniąc to w środku sztormu z falami i piorunami. Ale nie, tu trzeba było je poukrywać, jedną z nich pod drewnianą podłogą chałupy kowala, w małej, acz cieszącej oko szkatułce. No i takie tam.
Co do odtwórcy głównej roli to kwestia gustu, choć jest dość oczywiste, że w filmach o Conanie chodzi o to, jak bardzo jest on umięśniony, a potem długo, długo o nic więcej. Jason Momoa może się podobać jako barbarzyńca, zwłaszcza jego złowieszcze spojrzenie zdaje egzamin (brwi faktycznie ma ten facet niesamowite), choć nie widać w wykreowanej przezeń postaci tego rodzaju dzikości, którą Arnold zawdzięczał nie tylko muskulaturze kilkakrotnego Mistera Olympia, ale i swojej twarzy, wyglądającej, jakby ją niezbyt starannie ociosano z kanciastego prefabrykatu. Kiedy na samym początku „Conana Niszczyciela” klęczał przy grobie Valerii, z mieczem opartym sztychem o ziemię, rękoma splecionymi na jego głowicy, błyszcząc mięśniami naoliwionymi tak, jakby to on, a nie Momoa grywał w „Słonecznym patrolu”, czuło się w tej wielkiej górze mięsa potężną siłę, dziką i niszczycielską. Tak to przynajmniej pamiętam. Jason już tego efektu nie powoduje. Niestety. A na dokładkę ANI RAZU na jego ustach nie gości zawołanie: „na Croma!’.
A to już po prostu wstyd.
koniec
30 sierpnia 2011

Komentarze

« 1 2
01 IX 2011   00:41:16

Ewa - to się nazywa konwersja...

01 IX 2011   20:22:05

@Dawidek
Mnie najbardziej jednak zakłuła w oczy ta ruszająca mackami maska :)

@M3n747
No proszę, nie wiedziałem :) Ja to znam tylko z relacji jakiejś. Oczywiście wzbudziłem mały podziw nie tylko od razu udzielając prawidłowej odpowiedzi, ale i uprzejmie wyjaśniając, czym były pozostałe krainy ;)

@SHM
Tak, tak, na pewno. Ja generalnie chciałem dać tylko małą próbkę zarówno wysypu autorów, jak i istnej lawiny conanowej twórczości.

@Ewa
No trochę to widać, niestety. Ale nawet jak by to zostało zrobione, jak prawidła sztuki nakazują, to film by, niestety, raczej nie zyskał w moich oczach.

01 IX 2011   23:52:25

Co to jest "Gra tronów"? W telewizji puszczali "Grę o tron", bo takie jest polskie tłumaczenie "Game of thrones", ale "Gry tronów" za Croma nie kojarzę.

02 IX 2011   04:30:28

Zwrot "Game of thrones" oznacza dosłownie "Gra tronów".

02 IX 2011   08:23:43

@xXx
"Gra tronów" to jest polskie tłumaczenie angielskiego "Game of thrones". "Gra o tron" to jest tłumaczenie dystrybutora, w tym wypadku zapewne polskiej odnogi HBO. A tłumaczenia dystrybutorów to wiadomo...

02 IX 2011   09:20:19

Ale książka też jest tak tłumaczona. Co więcej, to tłumaczenie odpowiada treści, bo tron to tam jest jeden...

02 IX 2011   10:45:04

@Garm
Wiem. Ale "ThroneS" po angielsku znaczy "Trony". Koniec, kropka. Coś mi się widzi, że ktoś się po prostu czepił tytułu gry planszowej i poszłooo.

02 IX 2011   11:16:04

Jeśli już bawimy się w dosłowne tłumaczenie oryginału, to poprawne byłoby raczej "Gra w trony". Koniec, kropka.

02 IX 2011   15:35:22

@Garm
Dobrze, nie będę się spierał. Może to i znaczy gra o tron, może to idiom jest. W takim razie walnąłem w tekście byka. W każdym razie wiadomo, o którą scenę mi chodziło.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fallout: Odc. 4. Tajemnica goni tajemnicę
Marcin Mroziuk

26 IV 2024

Możemy się przekonać, że dla Lucy wędrówka w towarzystwie Ghoula nie jest niczym przyjemnym, ale jej kres oznacza dla bohaterki jeszcze większe kłopoty. Co ciekawe, jeszcze większych emocji dostarczają nam wydarzenia w Kryptach 33 i 32.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

W trzeciej części tadżyckiego miniserialu „Człowiek zmienia skórę” Bension Kimiagarow na krótko rezygnuje z socrealistycznej formuły opowieści i przywołuje dobre wzorce środkowoazjatyckich easternów. Na ekranie pojawiają się bowiem basmacze, których celem jest zakłócenie budowy kanału. Ten wątek służy również scenarzystom do tego, by ściągnąć kłopoty na głowę głównego inżyniera Saida Urtabajewa.

więcej »

Fallout: Odc. 3. Oko w oko z potworem
Marcin Mroziuk

22 IV 2024

Nie da się ukryć, że pozbawione głowy ciało Wilziga nie prezentuje się najlepiej, jednak ważne okazuje się to, że wciąż można zidentyfikować poszukiwanego zbiega z Enklawy. Obserwując rozwój wydarzeń, możemy zaś dojść do wniosku, że przynajmniej chwilowo szczęście opuszcza Lucy, natomiast Maximus ląduje raz na wozie, raz pod wozem.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Amerykańska masakra scenariuszem
— Jarosław Loretz

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.