Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

27 WFF: Dzień piąty
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Dokument daleko za granicami dobrego smaku, dobra passa kina rumuńskiego, wspaniały film o klasycznej muzyce japońskiej, ludzka hipokryzja pod ostrzał, liryczna opowieść z nieskutecznie egzorcyzmowanym duchem, wymuszone nowatorstwo, mało wyszukana historia geniusza, chłopak, dziewczyna, autostop – słowem, dzień piąty Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień piąty
[ - recenzja]

Dokument daleko za granicami dobrego smaku, dobra passa kina rumuńskiego, wspaniały film o klasycznej muzyce japońskiej, ludzka hipokryzja pod ostrzał, liryczna opowieść z nieskutecznie egzorcyzmowanym duchem, wymuszone nowatorstwo, mało wyszukana historia geniusza, chłopak, dziewczyna, autostop – słowem, dzień piąty Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Orędownik gejowa›
(‹The Advocate for Fagdom›, reż. Angelique Bosio)
John Waters to dziś klasyk, Gus van Sant – twórca regularnie honorowany przez Amerykańską Akademię Filmową nominacjami do Oscara. Jednym słowem: filmowy mainstream. co innego Bruce LaBruce – kanadyjski artysta, miłośnik krwi i penisów. jego legendę kują komplementami wypowiadanymi na ekranie m.in. Harmony Korine i wspomniany Waters. Powoli z filmu wyłania się postać totalnie bezkompromisowa, pozbawiona jakichkolwiek tabu i łamiąca gejowskie stereotypy. Wyobraźcie sobie granicę dobrego smaku – Bruce na pewno jest już dawno za nią. Co jednak ciekawe, reżyserce Angelique Bosio udało się ten drastyczny portret przekazać w zaskakująco taktowny sposób. Choć do swojego dokumentu wplata fragmenty filmów LaBruce, a także nie próbuje dopisać im zbędnej filozofii, udaje jej się odczarować postać reżysera ze zwyczajowych skojarzeń z tego typu kinem. Zadanie miała niełatwe – tym więc większe brawa.
Urszula Lipińska
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Kochanek›
(‹Loverboy›, reż. Cătălin Mitulescu)
Dobra passa kina rumuńskiego trwa i nie ustępuje. Akcja „Kochanka” dzieje się nad Dunajem podczas letnich wakacji. Otaczający świat rozpiera zmysły: muzyka pulsuje, słońce grzeje, mężczyźni uwodzą. Zwłaszcza jeden, dwudziestoletni Luka, z powodzeniem rozkochuje w sobie kolejne kobiety. Dla niego to sposób na przetrwanie. Poderwane dziewczyny Luka sprzedaje alfonsom w pobliskim mieście i z tego się utrzymuje. Zwiastunem nieoczekiwanych zmian w jego życiu jest Veli, w której Luka się zakochuje. W słowach ten film brzmi cokolwiek banalnie, ale w obrazach spowija go fascynująca mgiełka tajemnicy. W rozleniwiającej, zmysłowej atmosferze, Mitulescu zaklął coś, co ogląda się poniekąd jak bajkę, zawieszoną w nawiasie czystych uczuć, z drugiej zaś strony zwrócił uwagę na realny społeczny problem. Taki też jest główny bohater, diabeł o anielskiej urodzie – zagadkowy w swych uczuciach, kontrowersyjny w moralnych wyborach. Nie polubicie go, ale na pewno za nim pójdziecie.
Urszula Lipińska
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„KanZeOn›
(reż. Neil Cantwell, Tim Grabham)
Wspaniały dokument o klasycznej muzyce japońskiej, opowiadający zarówno o charakterystycznych instrumentach, o metodach gry na nich, jak i o sposobach przekazywania wiedzy kolejnym pokoleniom muzyków gotowych podtrzymywać tradycję. Czegóż chcieć więcej? Ano na przykład tego, żeby to była prawda. Niestety, w rzeczywistości film jest nie wiadomo o czym i trochę nie rozumiem, jak można było go reklamować pisząc o „perspektywie starożytnych rytuałów” i „niesamowitych spektaklach muzycznych”. Bo tak naprawdę jest to kompletny groch z kapustą. Jedynym wątkiem, który został pokazany w wyczerpujący sposób, jest geneza powstania instrumentu zwącego się sho (to coś w rodzaju piszczałki), prezentacja jego możliwości, a także zajmująca filozofia życiowa grającej na nim kobiety. Cała reszta mniej lub bardziej odstaje od zapowiadanej tematyki. Bo o ile szkółka poprawnego wyśpiewywania sylab oraz sekwencje z bębenkiem czy dzwonem jeszcze mieszczą się w konwencji, choć potraktowane są – w porównaniu z obszernością materiału o sho – po macoszemu, to teatrzyk w domu starców już niekoniecznie pasuje do opowieści, a już zupełnie szczęka może widzowi opaść na widok młodzieńca (bodaj mnicha), który wyraźnie urwał się z innej bajki, bo albo propaguje wśród staruszek hip-hop, od czasu do czasu mieszany z jakimś starszym (bywa i klasycznym) skreczowanym kawałkiem, albo snuje się po górach i lasach z głośnikami w ręku i beatboksuje (czyli wydaje różne perkusyjne dźwięki ustami). A już zupełnie zmilczę w kwestii krojenia warzyw i ryb, a także obrabiania ryżu, które są tu ni przypiął, ni przyłatał. W efekcie można uznać, że mniej niż połowa filmu jest faktycznie na temat, cała zaś reszta została wrzucona przypadkiem, bo twórcom zabrakło materiału na pełnowymiarowy dokument. Całe szczęście, że chociaż strona wizualna jest na bardzo wysokim poziomie, bowiem narracji towarzyszą wyśmienite zdjęcia wiekowych budowli, świątynnych wnętrz, a także zapierające dech w piersiach pejzaże. To jednak za mało, żeby traktować ten film na poważnie.
Jarosław Loretz
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Selekcja naturalna›
(‹Natural Selection›, reż. Robbie Pickering)
Linda wiedzie dość przykre życie. Po aborcji w wieku szesnatu lat „Bóg odebrał jej kobiecość”. Mąż odmawia kobiecie fizycznych zbliżeń, uważając, że brak możliwości prokreacji czyni akt miłosny nieczystym. Zamiast tego, w tajemnicy przez małżonką, regularnie oddaje nasienie, by, jak sam mówi, „nadać swojemu życiu sens”. Owocem plastikowego kubeczka będzie syn o imieniu Raymond, mieszkający gdzieś na Florydzie. Cała sprawa wyda się, gdy wskutek choroby mężczyzna znajdzie się na łożu śmierci. W tym miejscu rozpoczyna się miłe kino drogi, bo Lindzie przyjdzie odnaleźć Raymonda i doprowadzić go przed łoże chorego. Jak to w kinie drogi bywa, zarówno komizm perypetii bohaterów jak i ich przemiana, weźmie się z konfrontacji skrajnie różnych osobowości. Linda to bogobojna żona, przez lata znosząca upokorzenia fundowane przez męża. Chłopak, którego odnajdzie, to brudny ćpun i kryminalista. Stopniowo zbliżą się do siebie i każdy z nich zrewiduje swoje dotychczasowe życie. Największym atutem filmu Robbiego Pickeringa jest postać Lindy, znakomicie zagranej przez Rachael Harris, dzięki której łatwo jest nam przymknąć oko na sztampową fabułę i bawić się na całego. Trzeba przy tym dodać, że reżyser umiejętnie unika szyderczego tonu w stosunku do swojej bohaterki i wyznawanych przez nią wartości. Stąd film ucieka od antyreligijnej nagonki, a pod ostrzał bierze tylko ludzką hipokryzję. „Selekcja naturalna” została obsypana nagrodami na festiwalu South by Southwest w Teksasie. Czy Warszawa będzie dlań równie przychylna? Nie wydaje mi się, bo choć to bardzo przyjemne kino, to zbyt łatwo ginie w morzu, nie mniej dobrych, festiwalowych projekcji. To jeden z tych filmów, który chętnie obejrzymy przed zaśnięciem, by przez noc całkowicie o nim zapomnieć.
Zuzanna Witulska
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Gayuma›
(reż. Alvin Yapan)
Filipińska „Gayuma” to bardzo liryczna, mocno osadzona w lokalnym systemie wierzeń opowieść o mieszkającym w katolickim kościele chłopaku, który za podszeptem nieskutecznie egzorcyzmowanego ducha, zamkniętego w malutkiej rzeźbie Dzieciątka Jezus, przygotowuje miłosny eliksir, z pomocą którego chce zdobyć serce lokalnej dziewczyny. Wśród wielu problemów, jakie powoduje rozpoczęty romans (ona pochodzi z bogatej rodziny, a on jest przygarniętą przez Kościół znajdą bez grosza), na plan pierwszy wysuwa się niepewność, czy uczucie dziewczyny wynikło z działania eliksiru, czy jednak zrodziło się wcześniej w sposób naturalny. Gdy dręczony wątpliwościami chłopak zapada nagle w letarg, dziewczyna idzie po radę do Dzieciątka. Tam dowiaduje się, że jeśli chce obudzić ukochanego, będzie musiała przejść ciężką próbę. Historia jest skrojona prosto, zarówno ze względu na troskę o klarowny przekaz, jak i z powodu niewielkiego budżetu, który de facto ograniczał się do kwoty otrzymanej przez reżysera na jednym z lokalnych festiwali w uhonorowaniu za nakręcony dwa lata wcześniej „The Rapture of Fe”. W efekcie tu i ówdzie można wypatrzyć rozmaitej maści niedoróbki, które jednak nie są na tyle poważne, by zepsuć przyjemność płynącą z oglądania rozsądnie skonstruowanego i po prostu sympatycznego filmu. Przy okazji warto zwrócić uwagę na Mercedes Cabral, odgrywającą rolę wybranki bohatera, bowiem nie dość, że jak na filipińskie standardy dziewczyna radzi sobie przed kamerą nad podziw dobrze, to w dodatku w 2008 roku podbiła serca canneńskich dziennikarzy, wygrywając w plebiscycie na najpiękniejszą aktorkę kroczącą po słynnym czerwonym dywanie. I jeszcze ciekawostka – wzorowany na karcie Tarota plakat został zakazany na Filipinach ze względu na obrazę uczuć religijnych.
Jarosław Loretz
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Matki›
(‹Majki›, reż. Milcho Manchevski)
„Matki” Milcho Manchevskiego są dowodem na to, że wymuszone nowatorstwo może skutecznie zniszczyć tkwiący w utworze potencjał. Reżyser zapytany o specyficzną formę, którą wybrał (podział filmu na trzy, niepowiązane ze sobą tak fabularnie, jak i stylistycznie części, mieszanie fikcji i dokumentu) wyjaśnił, iż powstało już wiele produkcji, na które składały się tworzące wspólną całość krótkie formy, tak więc poszukał dla siebie nowego rozwiązania. Wynikiem tej decyzji jest obraz pozbawiony jakiejkolwiek celowości. Seansowi towarzyszyło mi brzydkie przekonanie, że reżyser w trakcie swojej kariery nakręcił kilka obrazów a później spróbował jakoś je ze sobą połączyć. Nawet temat matek (zasugerowany w tytule), jest tutaj bardzo względnie podjęty. Elementem spajającym ma być chyba, pojawiająca się pomiędzy kolejnymi częściami, mapka informująca nas, w którym miejscu Macedonii „lądujemy”. Oczywiście koniec końców nie ma to większego znaczenia. Mam też wielki żal do twórców, bo pomiędzy otwierającą całość niezbyt zajmującą krótką formą o nieletnich kłamczuchach, a opierającym się głównie na drastyczności obrazów zamykającym dokumentem o ofiarach seryjnego mordercy, na maleńką chwilę zaznaczyło swoją obecność wielkie kino. Druga z trzech części składających się na „Matki” opowiada o trzyosobowej grupie młodych filmowców (dwóch mężczyzn, jedna kobieta), którzy gdzieś na zapadłej, macedońskiej wsi, kręcą dokument. Okazuje się, że jedynymi mieszkańcami tego zupełnie odizolowanego od reszty świata miejsca jest skłócona para staruszków, brat i siostra. Pomimo tego, że śmierć znajduje się już bardzo blisko, dawne waśnie nie pozwolą im przetrwać wspólnie ostatnich, gorzkich lat naznaczonych dojmującą samotnością. A jednak dopóki żyją obok siebie, tak długo nie będą pozbawieni życiowego wigoru. Wraz ze śmiercią starego mężczyzny obumrze i jakaś cząstka kobiety, a przerażenie malujące się na jej twarzy na myśl o zbliżającej się śmierci uderza stokroć mocniej i dotkliwej, aniżeli zdjęcia zapakowanych w worek i obwiązanych sznurem zwłok, pojawiające się w ostatniej partii filmu. Naprawdę wielka szkoda, że ten epizod nie powstał samoistnie, bo wtedy, być może, twórcom udałoby się całkowicie wydobyć niesamowitą aurę tego miejsca. Być może, wątek miłosnego trójkąta pomiędzy młodymi byłby przeprowadzony od początku do końca i nabrałby w całej historii jakiegoś znaczenia. Być może, powstałby kapitalny film o spotkaniu młodości ze starością, o potrzebie obecności drugiego człowieka, o przywiązaniu do rodzinnego miejsca, wreszcie o samotności i bezradności w obliczu zbliżającej się śmierci. Tak, pozostaje tylko wielkie rozczarowanie.
Zuzanna Witulska
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Męska historia›
(‹A Man’s Story›, reż. Varon Bonicos)
Ozwald Boateng to potęga świata mody, czarnoskóry bóg podbijający kolejne rynki świetnie skrojonymi garniturami i ogólnie męskimi ciuchami. Drogą wielu wyrzeczeń doszedł do aktualnej pozycji startując od przysłowiowego zera. Człowiek o niespożytej energii, z pasją rzucający się na nowe wyzwania, niestety kosztem życia rodzinnego, które coraz mocniej mu się sypie. Postać ze wszech miar ciekawa i godna porządnego filmu dokumentalnego. Niestety, wygląda na to, że trzeba jeszcze trochę poczekać na taki dokument, bo „Męska historia” jest co najwyżej poprawna, grzecznie prezentując zbierane przez dwanaście lat rozmaite nagrania z podróży, spotkań i pokazów mody, przeplatane migawkami z telewizji oraz wypowiedziami Boatenga dotyczącymi pracy zawodowej, stosunków panujących w domu oraz ogólnego samopoczucia. To prawda, chwilami można odczuć pasję designera, od wielkiego dzwonu można się też uśmiechnąć (zwłaszcza jak jest częstowany w Rosji wódką, do której na zagryzkę dostaje czekoladowy baton nadziewany żółtym serem), ale ogólnie film pozostawia widza dość obojętnym. Prawda, może z lekka oszołomionym sukcesami, pełnym podziwu dla kunsztu jego rąk oraz wyczucia kolorów, ale mimo wszystko obojętnym. „Męska historia” jest bowiem jakby katalogiem dokonań Boatenga, pasmem jego podbojów, z rzadka znaczonych potknięciami, a nie opowieścią o człowieku, który spełnił swoje marzenia. Nie ma tu pokazanej jego pracy, mozołu tworzenia kolejnych kreacji, setek prób i walki o jak najlepszy wygląd finalnego produktu. Jest tylko zbieranie śmietanki – wojaże, spotkania, gloria i chwała. W tej sytuacji i tak dobrze, że w filmie znalazło się trochę miejsca dla drugiej żony designera, oraz jego dwójki dzieci.
Jarosław Loretz
Debiutancki dokument Varona Bonicosa to kolejny film, który trzyma na tyle dobry poziom, by bez większych problemów zatrzymać widza w sali kinowej i jednocześnie zbyt słaby, by na dłużej zapisać się w jego pamięci. „Męska historia” pozwala nam zapoznać się z Ozwaldem Boatengiem, czarnoskórym projektantem męskiej mody i prześledzić rozwój jego zawodowej kariery oraz osobistych porażek. Niestety, reżyser poszedł po najmniejszej linii oporu, budując całą opowieść w oparciu o chronologię zdarzeń i kolejne kolekcje, których Ozwald jest autorem. Przez kilkadziesiąt minut oglądamy kolejne wybiegi, widokówki z miast, które podbił projektant, co jakiś czas przetykane wypowiedziami skierowanymi wprost do kamery. „Męska sprawa” prezentuje się jako mało wyszukana historia geniusza, który pokonał wiele przeciwności, a zawiódł jako mąż i ojciec. W tym wszystkim brakuje autentyzmu i szczerych emocji, choć bohater bardzo często zwierza się ze swoich osobistych spraw. Niefortunnie, te zwierzenia wypadają dość płasko i mało wiarygodnie, przez co, sama w sobie intrygująca postać projektanta, jawi się bardziej jako pusta figura, nie zaś człowiek z krwi i kości. Momentami irytuje także strona wizualna, bardzo topornie przez twórców estetyzowana, zapewne po to, by pasować do wielkiego świata mody. Do wielkiego świata kina jeszcze daleka droga.
Zuzanna Witulska
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
‹Avé›
(reż. Konstantin Bojanov)
„Chłopak, dziewczyna, autostop” – trzy fundamentalne składniki rasowego kina drogi wyznaczają przestrzeń dla wszelkich klisz i banałów gatunku. To też najzwięźlejsza charakterystyka „Avé”. A jednak jakimś nadnaturalnym, szalenie trudnym do uchwycenia sposobem, film Konstantina Bojanova, mimo wchłonięcia wielu cech typowego szosowego romansidła, wznosi się wysoko ponad nie. Siła filmu tkwi w znakomicie zbudowanych i zagranych głównych bohaterach – Kamenie oraz tytułowej Avelinie. Lecz największe ukłony dla reżysera należą się za ujarzmienie obsesji jednorodności stylu – bardzo popularnej wśród debiutujących twórców, dumnie ów styl fetyszyzujących. W rezultacie ekrany nawiedzane są przez plagi pierworodnych filmów dwojga rodzajów: tak szarych, złych i brudnych, że po seansie odechciewa się żyć, a także też tak niestrudzenie silących się na lekkość i zabawność, że balansują na granicy żenady. Bojanov do owych schematów nawet się nie zbliża. Ma za to odwagę do najpoważniejszych scen dopuszczać komediowe spostrzeżenia i czyni to wyjątkowo umiejętnie. W takiej właśnie aurze analizuje się w „Avé” etyczną kategorię prawdy. Reżyser udowadnia, że kłamstwo może być kluczową cechą ludzkiego charakteru, wybitnym talentem, pomysłem na życie, lekiem na rozpacz, atrakcyjniejszą alternatywą rzeczywistości.
Patrycja Rojek
koniec
12 października 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fallout: Odc. 5. Szczerość nie zawsze popłaca
Marcin Mroziuk

29 IV 2024

Brak Maximusa w poprzednim odcinku zostaje nam w znacznym stopniu zrekompensowany, bo teraz możemy obserwować jego perypetie z naprawdę dużym zainteresowaniem. Z kolei sporo do myślenia dają kolejne odkrycia, których Norm dokonuje w Kryptach 32 i 33.

więcej »

East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
Sebastian Chosiński

28 IV 2024

W czasie eksterminacji Żydów w czasie drugiej wojny światowej zdarzały się niezwykłe epizody, dzięki którym ludzie przeznaczeni na śmierć przeżywali. Czasami decydował o tym zwykły przypadek, niekiedy świadoma pomoc innych, to znów spryt i inteligencja ofiary. W przypadku „Poufnych lekcji perskiego” mamy do czynienia z każdym z tych elementów. Nie bez znaczenia jest fakt, że reżyserem filmu jest pochodzący z Ukrainy Żyd Wadim Perelman.

więcej »

Fallout: Odc. 4. Tajemnica goni tajemnicę
Marcin Mroziuk

26 IV 2024

Możemy się przekonać, że dla Lucy wędrówka w towarzystwie Ghoula nie jest niczym przyjemnym, ale jej kres oznacza dla bohaterki jeszcze większe kłopoty. Co ciekawe, jeszcze większych emocji dostarczają nam wydarzenia w Kryptach 33 i 32.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Słowianie w drodze
— Patrycja Rojek

27 WFF: Dzień dziesiąty i ostatni
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień dziewiąty
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek

27 WFF: Dzień ósmy
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień siódmy
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień szósty
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień czwarty
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień trzeci
— Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień drugi
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

27 WFF: Dzień pierwszy
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Zuzanna Witulska

Z tego cyklu

Dzień dziesiąty i ostatni
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Zuzanna Witulska

Dzień dziewiąty
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek

Dzień ósmy
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

Dzień siódmy
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Zuzanna Witulska

Dzień szósty
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

Dzień czwarty
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

Dzień trzeci
— Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

Dzień drugi
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Patrycja Rojek, Zuzanna Witulska

Dzień pierwszy
— Urszula Lipińska, Jarosław Loretz, Zuzanna Witulska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.