„Wykolejona” to spotkanie wielkich komediowych talentów – reżyser i producent Judd Apatow nakręcił film z Amy Schumer w roli głównej, na podstawie jej scenariusza. W rezultacie powstał film zabawny, ciepły i niegłupi – przywracający wiarę w komedię romantyczną
Seks, kac i miłość
[Judd Apatow „Wykolejona” - recenzja]
„Wykolejona” to spotkanie wielkich komediowych talentów – reżyser i producent Judd Apatow nakręcił film z Amy Schumer w roli głównej, na podstawie jej scenariusza. W rezultacie powstał film zabawny, ciepły i niegłupi – przywracający wiarę w komedię romantyczną
Amy Schumer, jedna z najjaśniejszych dziś postaci amerykańskiej komedii, stand-uperka i autorka programu „Inside Amy Schumer”, dowcipy o waginach, wibratorach i pornografii zamienia w natychmiastowe klasyki feministycznej satyry. Jej doskonała parodia „Dwunastu gniewnych ludzi”, w której przysięgli – sami mężczyźni – decydują, czy komiczka jest wystarczająco atrakcyjna, by być w telewizji, to przezabawny, ale też niezwykle trafny komentarz na temat mizoginii i uprzedmiotowienia kobiet we współczesnej kulturze. Kto oczekiwał od „Wykolejonej” podobnych klimatów, ten trochę się rozczaruje: film, którego Schumer jest gwiazdą i scenarzystką to dość konwencjonalna komedia romantyczna, raczej stroniąca od tematów społecznych – wprawdzie nieco bardziej sprośna i bawiąca się kilkoma gatunkowymi motywami, ale kończąca na dobrze znanych widzowi pozycjach. To zresztą żadne zaskoczenie, jeśli przypomnieć sobie poprzednie filmy w reżyserii Judda Apatowa: ile by jego bohaterowie nie wypalili trawki, ile by nie wypili, i tak kończą z przekonaniem, że rodzina to najlepsze, co może im się przytrafić.
Filmowa Amy (Amy Schumer) też lubi wypić i zapalić i, przynajmniej na początku, ani myśli o ustatkowaniu się, podążając zresztą za wpajaną przez ojca mantrą „monogamia nie jest realistyczna”, wzbogaconą o wynikającą z praktyki mądrość „nie pozwalaj im zostać na noc”. Bohaterka pracuje w nowojorskiej redakcji life-style’owego magazynu „S’nuff”, gdzie szefowa (Tilda Swinton w tak nieekscentrycznej stylizacji, że niemal nie do rozpoznania) zachęca dziennikarzy do produkowania tekstów o najbrzydszych dzieciach celebrytów, wpływie czosnku na smak spermy albo masturbacji w pracy („Jak uniknąć bycia przyłapanym? Jak dać się złapać!”). Amy przydzielony zostaje trochę mniej ekscytujący temat – ponieważ nie lubi sportu, w oczach naczelnej jest najlepszą osobą do napisania o chirurgu leczącym sławnych atletów. To, że zbieranie materiału zaprowadzi ją w końcu do łóżka lekarza, Amy pewnie mogłaby jeszcze przewidzieć – ale gdy Aaron (Bill Hader) okazuje się zainteresowany „poważnym związkiem”, przyzwyczajona do jednorazowych wyskoków bohaterka odbiera to jako wstrząs.
Dramaturgia wątku romantycznego nie należy tu do przesadnie oryginalnych – z łatwością przewidzieć można kolejne wzloty i kryzysy. Scenariusz Schumer odwraca jednak typową dla gatunku sytuację, w której to mężczyzna najpierw wszystko psuje, by w finale okazać skruchę i przekonująco prosić o drugą szansę: w „Wykolejonej” to kobieta jest stroną aktywną – a w dodatku nie ma w sobie nic z manic pixie dream girl, ślicznej, uroczo ekscentrycznej bohaterki komedii romantycznych, która jest – zrodzoną w umysłach scenarzystów – odpowiedzią na wszystkie problemy męskiego protagonisty. Patrząc na wiecznie upaloną/skacowaną Amy, myślisz w pierwszej chwili, że jeśli to miałaby być odpowiedź, to wolałbyś nie znać pytania. Przyjęcie takiej kobiecej perspektywy mogłoby film nomen omen wykoleić o ekranową charyzmę Schumer: na szczęście komiczka potrafi dzielić się scenami, a Bill Hader, świetny w oszczędnej roli trochę fajnego, trochę nudnego, „zwyczajnego faceta”, ma tu swoje wielkie chwile – choćby wtedy, gdy próbuje z klasą poprosić o rachunek w restauracji. Nawet jeśli Apatow i Schumer ostatecznie przekonują nas, że bycie w związku to dowód dojrzałości, oglądając film nie odnosi się wrażenia, że całe życie bohaterów obraca się wokół ich sercowych rozterek. Bycie razem też jest tu przedstawione nie tyle jako niewyobrażalne szczęście – co jako wyzwanie i kompromis.
Równie ważny co romans jest w „Wykolejonej” wątek rodzinnych relacji Amy – bardzo zresztą osobisty dla Schumer, która, podobnie jak jej bohaterka, ma młodszą siostrę Kim oraz ojca chorującego na stwardnienie rozsiane. Filmowa Amy, singielka z przekonania, zdaje się patrzeć na małżeńskie szczęście siostry (znakomita Brie Larson) ze zdumieniem, politowaniem i odrobiną lęku – a Schumer, której ton głosu nigdy nie zdradza, czy mówi serio (i czy jest trzeźwa), familijne niezręczności odgrywa bezbłędnie. Pełna subtelności jest też relacja bohaterki z ojcem, którego łatwo można by wyszydzić jako mizogina, rasistę i homofoba – tymczasem puentujący ten wątek monolog Amy należy do najbardziej wzruszających scen, jakie widziałem w tym roku (a nie jest to jedyny taki moment w „Wykolejonej”).
Schumer i Apatow nie wywracają komediowych schematów do góry nogami, ale robią coś równie trudnego: nadają tym schematom nimb autentyczności. „Wykolejona” pełna jest małych momentów, z których bije „sama prawda”, jak wtedy, gdy bohaterka po nocnej imprezie pokonuje na kacu trasę Staten Island – Manhattan (twórcy „Jurassic World” powinni zapętlać sobie tę scenę, może nauczyliby się czegoś o chodzeniu na obcasach); ba, jakimś cudem, nawet gdy Aaron gra w kosza z LeBronem Jamesem, rozmawiając przy tym o swoim związku, wypada to jak najzwyczajniejsza w świecie kumpelska pogaducha. Podobnie jak w innych filmach Apatowa, w „Wykolejonej” roi się od gwiazd w rolach drugoplanowych i epizodycznych. Kilka wypada rewelacyjnie – obok zupełnie niegwiazdorzącego LeBrona, wymienić trzeba także zapaśnika Johna Cenę, który świntusząc w łóżku przyprawia widzów o spazmy śmiechu. Niektóre wydają się przekombinowane i nietrafione – parodia Sundance’owego kina z Danielem Radcliffem i Marisą Tomei nie jest tu tak zabawna, jak się twórcom wydaje; z kolei swoista terapeutyczna sesja, podczas której Aaronowi porad udzielają tenisistka Chris Evert, komentator sportowy Marv Albert oraz – nie wiedzieć czemu – Matthew Broderick, niepotrzebnie zaburza rytm narracji.
Kilka potknięć nie psuje jednak wrażenia całości – „Wykolejona” to nieprzyzwoicie zabawna (z jednego żartu z „Manhattanu” śmiejesz się tu dłużej, niż na wszystkich filmach Allena w tej dekadzie), podnosząca na duchu, niegłupia produkcja o bardzo ludzkich w swoim nieogarnięciu bohaterach. Wcale nie taka „wykolejona”, żeby być nowym słowem w komedii romantycznej – ale nie sądzę, by Amy Schumer na tym poprzestała.