„Klasztor: pan Vig i zakonnica” to dość nietypowy film dokumentalny. Po pierwsze, ma wyraźną strukturę fabularną, dzięki której nieuprzedzony widz nabierze przekonania, że obcuje z fikcją. Po drugie, reżyserka pozornie nie podejmuje żadnych „poważnych” tematów – nie ma tu głodu, nędzy, dzieci-wojowników, prostytucji, globalnego ocieplenia, wykorzystywania taniej siły roboczej etc. Jest za to nostalgiczna, ciepła, zabawna i mądra opowieść o poszukiwaniu celu życia.
Spowiedź starego człowieka
[Pernille Rose Grønkjær „Klasztor: Pan Vig i zakonnica” - recenzja]
„Klasztor: pan Vig i zakonnica” to dość nietypowy film dokumentalny. Po pierwsze, ma wyraźną strukturę fabularną, dzięki której nieuprzedzony widz nabierze przekonania, że obcuje z fikcją. Po drugie, reżyserka pozornie nie podejmuje żadnych „poważnych” tematów – nie ma tu głodu, nędzy, dzieci-wojowników, prostytucji, globalnego ocieplenia, wykorzystywania taniej siły roboczej etc. Jest za to nostalgiczna, ciepła, zabawna i mądra opowieść o poszukiwaniu celu życia.
Pernille Rose Grønkjær
‹Klasztor: Pan Vig i zakonnica›
Jorgen Lauersen Vig jest zrzędliwym dziwakiem. Ten stary Duńczyk mieszka samotnie w swoim dworku, dużo czyta, rozmyśla, a przede wszystkim dokonuje drobnych napraw, niecierpliwie oczekując gości. Przychylając się do jego prośby patriarchat moskiewski zgodził się bowiem utworzyć w Danii prawosławny żeński monaster. Vig wypatruje mniszek, które mają przybyć lada dzień i doprowadzić dworek do stanu używalności oraz przystosować go do zakonnego życia. Jednak gdy w końcu zakonnice wraz z ekipą remontową przybywają, zaczynają się kłopoty – starzec nie jest w stanie podporządkować się zasadom wprowadzanym przez rezolutną mniszkę Amwrioszę. Przede wszystkim jednak dociera do niego, że czynienie czegoś dla innych wiąże się często z wyrzeczeniami wobec samego siebie. Vig zaczyna rozumieć, że spełnienie pielęgnowanego przez lata marzenia o stworzeniu klasztoru nie zakończy się na symbolicznym podpisaniu umowy i nie będzie trwało tylko kilka miesięcy. Raz uświęcona ziemia powinna pozostać taką na zawsze, a zakonnice wcale nie przyjechały do Danii tylko na chwilowe wakacje. Między Duńczykiem a rosyjską zakonnicą rozpoczyna się cicha wojna…
Niezgodność charakterów, drobne (czasem bardzo zabawne) złośliwości, trudne ustępstwa – cała ta wojna między Vigiem a Amwrioszą nie jest jednak głównym tematem filmu, a mniszka, wbrew tytułowi, nie prezentuje się jako pierwszoplanowa bohaterka. Młoda, wesoła, miła, spokojna i rozsądna Rosjanka jest zupełnym przeciwieństwem mrukliwego i zdziwaczałego starca. Amwriosza jest tylko lustrem, w którym odbijają się najgorsze cechy właściwego bohatera, pana Viga. Dzięki anielskiej cierpliwości zakonnicy uwidoczniają się też problemy starego Duńczyka i jego nieprzystosowanie do świata, powoli pęka skorupa samotności i zamiast ekscentrycznego choleryka ukazuje się stary, smutny człowiek. Vig odsłania się, zaczyna snuć melancholijną opowieść o sobie, swoim życiu, wyrobionych przez lata postawach, podejmowanych decyzjach. Okazuje się, że człowiek, który dawno już zrozumiał swoje błędy i konsekwencje podejmowanych decyzji, nie zawsze potrafi się od nich uwolnić. W pewnym momencie uświadamia sobie, że jest już za późno na zmiany, a jego długie życie właściwie pozbawione było większych blasków, a przede wszystkim sensu. Lekarstwem na to ma być ostatnia, rozpaczliwa próba nadania swemu życiu sensu poprzez pozostawienie po sobie śladu, który przysłużyłby się innym – klasztoru.
W otwieraniu się Viga na ludzi Amwriosza jest tylko jednym z dwóch katalizatorów. Drugim, równie ważnym, a jednocześnie będącym pomostem między bohaterami a widzami, jest autorka filmu. Pernille Rose Gronkjaer przez sześć lat towarzyszyła Vigowi – najpierw w jego samotności, później w koegzystencji z zupełnie nowym dla niego zjawiskiem: prawosławnymi mniszkami. To, czego reżyserka nie jest w stanie uchwycić kamerą, wydobywa od bohatera wprost, zadając zza kadru pytania (czasem słyszymy tylko same odpowiedzi na pytania, których trzeba się domyśleć). Zwykle są to odpowiedzi skąpe, urywane, czasem tylko, gdy melancholia bierze górę, starzec opowiada coś więcej. A Gronkjaer pieczołowicie składa to w historię jego życia i buduje z tych strzępów żywą postać. Dzięki tym wypowiedziom, a także poprzez ogromne wyczucie w humorystycznym pokazywaniu dziwactw starego człowieka, na oczach widza dokonuje się przemiana – w miarę odsłaniania się wnętrza Viga ekscentryk z trudnym charakterem zamienia się w nieporadnego starego człowieka, którego życie nie ułożyło się tak jak trzeba ani nie nauczyło obchodzenia się z innymi ludźmi. To nie niechęć do Amwrioszy, ale pielęgnowana przez lata nieumiejętność akceptacji bliźnich i wypracowywania kompromisów powoduje kolejne utarczki między współmieszkańcami dworku. Reżyserka przedstawia głównego bohatera z lekką pobłażliwością, lecz nie tracąc do niego szacunku. Dzięki temu zmienne nastroje Viga, jego czepialstwo, niechęć do ludzi i odrzucanie ich pomocy, a jednocześnie skrywana potrzeba kontaktu – cechy zdecydowanie uciążliwe i negatywne – ani na chwilę nie odbierają tej postaci sympatii widzów. Wielkie ułatwienie miała Gronkjaer w Awrioszy – kobiecie, która nie minęła się z powołaniem i zgodnie ze swoim stanem mniszym przyjmuje świat i innych ludzi z pokorą i wyrozumiałością. Jej ciepły i życzliwy stosunek do Viga szybko udziela się widzom.
Duński dokument jest w jakimś stopniu filmem religijnym, ale wcale nie dlatego, że w tytule ma zakonnicę i klasztor. Daleki od teologii obraz mówi raczej o przyziemnych potrzebach ludzkich, o chęci bycia potrzebnym, o trudach współistnienia z innymi. Równie dobrze Vigowi mogłoby chodzić o jakikolwiek inny szlachetny cel, np. wybudowanie przytułku czy założenie żłobka. Religijność zawiera się w jednej z możliwych interpretacji jego decyzji. Jedni zobaczą w „Klasztorze…” tylko nastrojową opowiastkę o absurdalnych fanaberiach starego człowieka, inni traktat filozoficzny o szukaniu celu życiowego. Ale znajdą się tacy, którzy dorzucą do tego „traktatu” przymiotnik „religijny” i odczytają decyzję Viga tak, jak zgodnie z filozofią swojej religii proponuje Amwriosza – jako cel dany od Boga. Cel, który każdy z nas ma, nawet jeśli objawia się on dopiero przy końcu drogi życiowej, tylko nie zawsze potrafimy go dostrzec. Według mniszki życie zrzędliwego starca nie było zmarnowane, a dobry uczynek, nawet uczyniony nie do końca świadomie, nie pozostanie bez nagrody (którą, być może, Vig otrzymał jeszcze za ziemskiego życia – trudną, ale jednak bezinteresowną sympatię kilku osób oraz pogodzenie się z samym sobą).
Widzowie również nie będą mieli po seansie „Klasztoru…” poczucia zmarnowanego czasu, a ich zainteresowanie zostanie nagrodzone malowniczymi zdjęciami, nastrojową muzyką, częstymi wybuchami śmiechu i kilkoma łzami na zakończenie. Pernille Rose Gronkjaer bardzo prostymi środkami stworzyła dzieło znakomite – choć nieskomplikowane (rozwój zdarzeń jest dość przewidywalny, a symbolika ujęć miejscami wręcz łopatologiczna), to mądre i skłaniające do refleksji. A przede wszystkim piękne.