Nie należy albumu Igorta nazywać komiksem. Także znacznie bardziej nobilitujące dla historii rysunkowych określenie „powieść graficzna” byłoby tutaj nie na miejscu. „Dzienniki ukraińskie” (z podtytułem „Wspomnienia z czasów ZSRR”) to wstrząsający reportaż historyczno-społeczny, który równie dobrze mógłby przybrać formę filmu dokumentalnego.
Historia w obrazkach: Horror z (nie aż tak) zamierzchłej epoki
[Igort „Dzienniki ukraińskie. Wspomnienia z czasów ZSRR” - recenzja]
Nie należy albumu Igorta nazywać komiksem. Także znacznie bardziej nobilitujące dla historii rysunkowych określenie „powieść graficzna” byłoby tutaj nie na miejscu. „Dzienniki ukraińskie” (z podtytułem „Wspomnienia z czasów ZSRR”) to wstrząsający reportaż historyczno-społeczny, który równie dobrze mógłby przybrać formę filmu dokumentalnego.
Igort
‹Dzienniki ukraińskie. Wspomnienia z czasów ZSRR›
Dwa lata życia poświęcił Igort na podróże po Ukrainie, Rosji i Syberii. Nie przyświecał mu jednak cel turystyczny (a przynajmniej nie tylko); przede wszystkim zbierał materiały do zaplanowanych reportaży rysunkowych, w których zamierzył sobie opowiedzieć o okrutnych czasach Związku Radzieckiego widzianych przez pryzmat losów zwykłych ludzi. Do tej pory ukazały się dwa tomy trylogii: „Dzienniki ukraińskie” (2010) oraz „Dzienniki rosyjskie” (2012); nad częścią trzecią artysta wciąż pracuje. Igort naprawdę nazywa się Igor Tuveri; urodził się w 1958 roku w stolicy Sardynii, Cagliari. Mając dwadzieścia lat, opuścił jednak rodzinne miasto i przeniósł się do Bolonii. Dwa lata później zadebiutował jako rysownik i scenarzysta na łamach magazynu „Linus”, następnie jego historie drukowały także czasopisma poza Włochami – francuskie i angielskie. Pierwsze wydawnictwa albumowe Tuveriego to, wydane w języku ojczystym, „Goodbye Baobab” (1984) i „Nerboruto” (1987). Kolejnym krokiem ku wielkiej karierze była pierwsza publikacja na rynku francuskim – „Le Léthargie des Sentiments” (dwa tomy, 1988-1991). Lata 90. ubiegłego wieku Tuveri spędził głównie w Japonii, starając się – z całkiem zresztą niezłym skutkiem – zapisać się w świadomości czytelników z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Najbardziej płodny i zarazem obfitujący w sukcesy artystyczne okres w twórczości Igorta rozpoczął się jednak po jego powrocie do Europy. To wtedy ukazały się między innymi chętnie czytane i chwalone przez krytyków: sensacyjny „Sinatra” (2000), obyczajowe „City Lights” (2001), thriller gangsterski (wydany także w Polsce) „5 to liczba doskonała” (2002), biograficzny „Fats Waller” (dwie części, 2004-2005) oraz powieści graficzne „Baobab” (trzy albumy, 2005-2008), „L’Alligator” (2007) – ze scenariuszem Massima Carlotta i „La ballade de Hambone” (dwa tomy, 2009-2010) – z rysunkami Leili Marzocchi. Kolejnym chronologicznie dziełem Igorta były „Dzienniki ukraińskie”, którym nadał dużo wyjaśniający podtytuł „Wspomnienia z czasów ZSRR”. Po dwóch latach ukazały się natomiast „Dzienniki rosyjskie” – z podtytułem „Zapomniana wojna na Kaukazie” – do stworzenia których był dla Włocha inspiracją mord polityczny dokonany na znanej niezależnej dziennikarce ukraińsko-rosyjskiej Annie Politkowskiej w październiku 2006 roku (w rocznicę urodzin nienawidzącego jej Władimira Putina). Tematycznie oba dzieła nie są ze sobą powiązane; łączy je w zasadzie jedynie miejsce akcji – obszary dawnego Związku Radzieckiego (Ukraina, Kaukaz, Moskwa).
„Dzienniki ukraińskie” pozbawione są linearnej narracji, nie mają też jednego, ściśle określonego bohatera. Gdybyśmy jednak mieli wskazać tego najważniejszego, to jest nim – czas! A w zasadzie pewna epoka. Epoka rządów komunistycznych na Ukrainie. Znaczona niewyobrażalnymi wręcz okrucieństwami – zwłaszcza na początku lat 30. XX wieku, kiedy to na rozkaz Józefa Stalina wywołano w tej krnąbrnej republice sztuczny głód. To wydarzenie przewija się najczęściej w historiach opowiedzianych przez Igorta. A wspominają je jego rozmówcy – ludzie starzy, często znajdujący się już u kresu życia, boleśnie doświadczeni przez los, pogodzeni z nieszczęściem, które ich spotkało. To może zaskakiwać, ale z drugiej strony – nawet jeżeli dane im było doświadczyć wielkiej tragedii, to i tak mieli masę szczęścia, bo przeżyli. Jak powstawały te opowieści? Tuveri spotykał się z przypadkowo poznanymi ludźmi, często po prostu na ulicy, bazarze, przed dworcem; wybierał tych, których stare, zmęczone twarze naznaczone były piętnem przeżytego dramatu. Rejestrował ich wspomnienia, niekiedy zyskiwał dostęp do pamiątek rodzinnych (zdjęć, listów); niektóre z nich włączył później do albumu jako jego integralną część. Trudno stwierdzić, na ile ingerował w to, co usłyszał, ale znając relacje historyków, raczej trudno podejrzewać Włocha o to, by musiał cokolwiek ubarwiać, dodawać usłyszanym opowieściom dramaturgii. Prawda była w tym przypadku wystarczająco przejmująca.
Na „Dzienniki ukraińskie” składają się cztery rozbudowane opowieści-wspomnienia oraz kilka, pełniących funkcję łączników, minirozdziałów, w których Igort przybliża tło historyczne wydarzeń (korzysta przy tym na przykład z prawdziwych raportów OGPU, czyli Zjednoczonego Państwowego Zarządu Politycznego, pod którą to skomplikowaną i niewiele mówiącą nazwą kryła się policja polityczna). W niemal wszystkich jak złowrogie echo – niekiedy bliższe, niekiedy dalsze – powraca temat Wielkiego Głodu. Jest on głównym motywem wstrząsających relacji osiemdziesięcioletniej (w 2009 roku) Serafimy Andriejewnej i starszej od niej o trzy lata Marii Iwanownej, które na własnej skórze doświadczyły Hołodomoru. Które, będąc zaledwie kilkuletnimi dziewczynkami, na własne oczy widziały ludzi zmarłych z niedostatku żywności. Które słyszały o przypadkach kanibalizmu i zbrodniach popełnianych przez rodziców na swoich dzieciach i przez dzieci na rodzicach. W jednym tylko celu – zaspokojenia straszliwego głodu, który nie tylko łamał kręgosłupy moralne, ale odbierał również resztki rozumu i człowieczeństwa. Dla czytelników w Europie Zachodniej – zwłaszcza zaś we Włoszech, w których przez cały okres powojenny inteligencja w sporej części prezentowała poglądy pro- bądź kryptokomunistyczne – te fragmenty „Dzienników…” mogą być szczególnie przykre. Ale to przecież prawda wyzwala – nawet ta, a może przede wszystkim, najboleśniejsza.
Dwie pozostałe relacje dotyczą głównie lat późniejszych i w większym stopniu opierają się na przeżyciach stricte osobistych, jednostkowych, nie będących udziałem całego narodu. Historia Nikołaja Wasiliewicza Chmieluka to nade wszystko opowieść o nieszczęśliwym życiu osobistym – nieudanych związkach, chorobie, znieczulicy społecznej. O upadkach i kolejnych próbach wydźwignięcia się z dna społecznego. Także z tego opisu wyziera beznadzieja czasów komunistycznych i miałkość ideologii, która prowadziła do atrofii więzi międzyludzkich, która wodząc na pokuszenie, czyniła z ludzi uczciwych i prawych – szuje i kanalie. Niejako na drugim biegunie lokują się wspomnienia kołchozowego traktorzysty Nikołaja Iwanowicza Piszki, z których przebija nostalgia za utraconym spokojem i poczuciem względnego posłuszeństwa. Obecne jest w nich także typowe dla chłopa przywiązanie do ziemi. Trudno mu się więc dziwić, że patrząc na opuszczone, zrujnowane gospodarstwa, tęskni za latami rządów Nikity Chruszczowa czy Leonida Breżniewa, kiedy kołchozy tętniły życiem, a traktory – posiłkując się tytułem słynnej w latach 50. ubiegłego wieku powieści produkcyjnej Witolda Zalewskiego – zdobywały wiosnę. Zapewne identyczne refleksje towarzyszą także dzisiaj wielu pozbawionym pracy i perspektyw na lepsze życie mieszkańcom polskich wsi popegeerowskich.
Ostatnia relacja, pochodząca poniekąd z drugiej strony barykady, choć i z niej przebija bezgraniczny smutek, równoważy nieco przedstawione wcześniej, pełne okrucieństw i nieszczęść, wspomnienia. Nie przekreśla ich jednak, wbrew pozorom również nie poddaje rewizji, raczej uzupełnia, sprawiając, że obraz komunistycznej Ukrainy zaprezentowany przez włoskiego scenarzystę i rysownika staje się pełniejszy, tym samym także uczciwszy. Od strony graficznej „Dzienniki ukraińskie” są dziełem bardzo zróżnicowanym. Znajdziemy w nim i kolorowe, realistyczne – choć dalekie od tradycji frankofońskiej – rysunki, i czarno-białe szkice wykonane ołówkiem (są to głównie portrety ludzi naznaczonych przez ból i cierpienie, ale też podobizny zbrodniarzy stalinowskich). Niekiedy Igort wzoruje się na sowieckich plakatach propagandowych, w innym znów miejscu serwuje całostronicowe surrealistyczne obrazki. Okładkę, a dokładniej jej tylną obwolutę, zdobią natomiast podobizna Stalina obok pary głodujących dzieci (w tle) oraz – na pierwszym planie – słynny monumentalny pomnik Wiery Muchinej „Robotnik i kołchoźnica” (kojarzony głównie jako symbol studia filmowego „Mosfilm”).