„Beneficio” to komiksowy debiut Michała Kalickiego w roli scenarzysty, a zarazem kolejne dzieło w bogatym dorobku Krzysztofa Gawronkiewicza. I trzeba przyznać, że podczas lektury doskonale widać, że debiutant współpracuje ze starym wyjadaczem. O ile bowiem graficzna warstwa komiksu jest bardzo efektowna, o tyle scenariusz chwilami grzęźnie na mieliznach niepotrzebnych zawiłości i mętnych dywagacji.
Carlos Castaneda na działce u babci w Siekierkach
[Krzysztof Gawronkiewicz, Michał Kalicki „Beneficio” - recenzja]
„Beneficio” to komiksowy debiut Michała Kalickiego w roli scenarzysty, a zarazem kolejne dzieło w bogatym dorobku Krzysztofa Gawronkiewicza. I trzeba przyznać, że podczas lektury doskonale widać, że debiutant współpracuje ze starym wyjadaczem. O ile bowiem graficzna warstwa komiksu jest bardzo efektowna, o tyle scenariusz chwilami grzęźnie na mieliznach niepotrzebnych zawiłości i mętnych dywagacji.
Krzysztof Gawronkiewicz, Michał Kalicki
‹Beneficio›
Nie oznacza to, że jest to opowieść zła, po prostu można odnieść wrażenie, że rozdmuchana poetyckość chwilami stanowi zasłonę, za którą skrywa się jedynie garść dość banalnych myśli i oczywistych wniosków. Słusznych, ale nie zawsze usprawiedliwiających snucie na ich podstawie niemal mistycznej opowieści. Zresztą scenarzysta, być może nieco autoironicznie, sam w pewnym momencie odnosi się do tej kwestii, mówiąc, że za mądrość można uznać coś, co jest trochę niejasne, trochę bełkotliwe i trochę eteryczne. I tak właśnie jest z narracją w tym komiksie. Być może faktycznie jest to głęboka i otwierająca nowe perspektywy refleksja o istocie człowieczeństwa i zagubieniu we współczesnym świecie, ale nie można jednak wykluczyć, że jest to po prostu garść dość banalnych przemyśleń. Wszystko zależy chyba od czytelnika i od jego gotowości do wejścia w interakcję z tą oniryczno-narkotyczno narracją.
Komiks opowiada o podróży, w jaką wyrusza anonimowa bohaterka. Zmęczona dotychczasowym życiem ucieka od świata, który staje się dla niej coraz bardziej pretensjonalny oraz bełkotliwy i szuka krainy oferującej szczęście skryte w błahych przyjemnościach. Oczywiście podróż jest tu raczej metaforą, za którą może skrywa się ogromne bogactwo treści. Jest to zatem przede wszystkim wyprawa do tajemniczego i… nieistniejącego – jak sugerują sami autorzy – kraju. Beneficio to kraina, która została przedstawiona jako tajemnicze miejsce położone gdzieś w Ameryce Południowej. Życie toczy się tu zupełnie inaczej niż w świecie, w którym przyszło nam żyć. Rzeczy istotne dla nas, nie mają tu żadnego znaczenia, natomiast to, co nam wydaje się błahostką, tu urasta do rangi sprawy o fundamentalnym znaczeniu. Niby nic odkrywczego, ale zawsze warto o tym przypominać. Każdy od czasu do czasu uświadamia sobie przecież ten prosty fakt, a niekiedy nawet doświadczamy tego relatywizmu na własnej skórze. Każda okazja do chwili refleksji na ten temat powinna być wykorzystana. Podróż podjęta przez autorkę, równie dobrze może być jednak egzystencjalną wyprawą do swojego wnętrza. Poszukiwanie własnej tożsamości, w czasach, gdy ta tożsamość nie dość, że jest płynna, a dodatkowo jest czymś, co podlega nieustannej presji ze strony mediów, nie jest sprawą łatwą. W takim świecie znalezienie siebie może być faktycznie znacznie trudniejsze, niż dotarcie do jakiegokolwiek kraju. Nawet położonego w najodleglejszych rejonach świata. Nawet… nieistniejącego.
Wszystkie te narracyjno-metaforyczne zawiłości i egzystencjalne sugestie zostały zobrazowane w bardzo ekspresyjny sposób przez Krzysztofa Gawronkiewicza. Jego wizja nieistniejącego kraju i zagmatwanego życia wewnętrznego głównej bohaterki może się podobać. Nieco rozedrgana, szkicowa kreska, gęste szrafowanie raz przypominające zeszytowe bazgroły, innym razem przywołujące skojarzenia z Moebiusowym wizjonerstwem, arabeskowe kształty odzwierciedlające narkotyczno-oniryczne wizje ukazane na efektownych rozkładówkach i wreszcie zaskakujące skojarzenia wydobywane za pomocą specyficznego kadrowania, to elementy potwierdzające kunszt rysownika. Na uwagę zasługuje również edytorska strona komiksu. Wydawnictwo Timof i Cisi Wspólnicy zdążyło już nas przyzwyczaić do wysokiego standardu swoich komiksów. Nie inaczej jest tym razem. Twarda oprawa, minimalistyczna okładka z dyskretnym, choć przecież wydrukowanym złotą czcionką, tytułem intryguje i zachęca do zajrzenia do środka. Okładka oraz opis na ostatniej jej stronie, inaczej niż ma to miejsce zazwyczaj, raczej więcej skrywa niż odsłania, obiecując tajemnicę i zagadkę zamiast oferowania otwartej i jednoznacznej informacji na temat zawartości komiksu.
Kraina położona gdzieś w południowoamerykańskiej dżungli, działka u babci w Siekierkach, plac Zbawiciela – wszystkie te miejsca nieustannie przenikają się w tej onirycznej narracji przyrównywanej przez samą narratorkę do narkotycznych wizji Carlosa Castanedy, a czytelnik raz po raz gubi się w tych meandrach. Jesteśmy wraz z bohaterką w jakiejś niemal baśniowej krainie? A może chowamy się wraz z nią w jej warszawskim pokoju po powrocie z placu Zbawiciela lub wracamy pamięcią do wizyt na działce u babci? A może jesteśmy jeszcze gdzie indziej? Trudno powiedzieć. Każdy musi sobie odpowiedzieć na to pytanie we własnym zakresie. Niewykluczone zresztą, że te odpowiedzi będą inne za każdym razem, gdy do komiksu będziemy wracać.
A takie powroty są nieuchronne. Bo choć narracja jest chwilami bełkotliwa, czasami irytująca i przez cały czas niejasna, to nie wiadomo dlaczego ciągnie jakoś człowieka do kolejnej lektury. Tak jak bohaterkę przyzywa tajemnicza, ukryta gdzieś w dżungli kraina, tak czytelnika korci, by przeczytać to jeszcze raz. Może tym razem zrozumiemy to wszystko inaczej? Może w ogóle w końcu cokolwiek z tej opowieści zrozumiemy? A nawet jeśli nie, to i tak warto choć na chwilę wyrwać się z tego świata, w którym przestały nas już dziwić i zaskakiwać cuda systematycznie przez nas niszczonej natury i przenieść się tam, gdzie w każdym przedmiocie czają się duchy, a człowiek zastanawia się nad tym, kto przeniósł jakiś liść czy patyk w inne miejsce. Być może do takich sentymentalnych podróży do odległych krain, albo po prostu wspominania czasów dzieciństwa, kiedy wszystko miało inne znaczenie, faktycznie potrzebna jest lektura tekstu, który początkowo irytuje swoją bełkotliwością, a później nie pozwala o sobie zapomnieć. Można na przykład sięgnąć po spisane w stanie narkotycznego upojenia teksty Castanedy. Można również zacząć od „Beneficio”.