Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dan Brown
‹Kod Leonarda da Vinci›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKod Leonarda da Vinci
Tytuł oryginalnyDa Vinci Code
Data wydania18 marca 2004
Autor
Wydawca Albatros, Sonia Draga
CyklRobert Langdon
ISBN83-7359-167-2
Format568s. 120×195mm
Cena30,—
Gatunekkryminał / sensacja / thriller
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Herezja dla każdego

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 »

Marcin T.P. Łuczyński

Herezja dla każdego

Takich manipulacji jest zresztą więcej, momentami wyglądają całkiem niewinnie. Weźmy taki kwiatek (ze strony 193): „Aringarosa kroczył z jezuitą szerokimi marmurowymi schodami, mijając z lewej i z prawej oznaczenia ośrodków konferencyjnych, sal wykładowych i punktów informacji turystycznej. Zdumiewało go, że Watykan, który nie radził sobie z dostarczaniem wiernym niezbędnych wskazówek duchowych, znajduje czas i energię na organizowanie wykładów z astrofizyki dla turystów”. A zaraz dalej: „Watykan oszalał. Jak leniwy rodzic, któremu łatwiej przychylić się do kaprysów zepsutego dziecka, niż okazać zdecydowanie i wdrażać je do wartości. Kościół wykazuje coraz większy brak zdecydowania, próbując wszelkimi sposobami określić się na nowo, przystosować do kultury, która schodzi na manowce”. Muszę przyznać, że gdy dotarłem do tego fragmentu, zwyczajnie mnie ścięło. A kiedy przeczytałem całą książkę i wspomniałem go ponownie, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Brown wytoczył tu dość ciężkie działa, jednocześnie przygotowując sobie alibi (brzmi to trochę enigmatycznie, ale już spieszę z wyjaśnieniem):
Najpierw jest przytyk – oto Kościół sobie nie radzi. Nie daje, jak to Brown ujął, „niezbędnych wskazówek duchowych”. Innymi słowy, bezustannie tłumaczenie na mszach i katechezach: o konieczności modlitwy, o potrzebie niesienia pomocy innym, o dążeniu do świętości, o poszanowaniu godności człowieka, o wychowaniu dzieci u Boga, gadanie o całym tym (znanym lepiej lub gorzej każdemu katolikowi) arsenale – to za mało. Może i tak. Niemniej autor nie wyjaśnia, co jest tym niezbędnikiem, którego Kościół niby skąpi swym owieczkom. Na tym jednak nie dosyć, bo oto zaangażowanie Kościoła w naukę (tutaj astrofizykę) też jest „be”. Przecież cały czas, od świtu do nocy, winien być poświęcony na – powtórzmy – „dostarczanie wiernym niezbędnych wskazówek duchowych”, czemu – jak z kontekstu by wynikało – Kościół, póki co, nie jest w stanie podołać. Kościół rzymski, przypomnijmy, żeby się, broń Panie Boże, ktokolwiek nie pomylił. Wiadomo, czym są te enigmatyczne „wskazówki duchowe”, skoro widocznie nie są one obecne w aktualnej nauce Kościoła? Niestety nie. Ale troszkę można się domyślić z cytatu następnego, który wyżej przytoczyłem.
Oto bowiem dowiadujemy się, że Kościół powinien być instytucją dbającą o surowość reguł religii, pozostając odpornym na wszelkie próby łagodzenia rygoru, a tymczasem jest „jak leniwy rodzic”, zmiękczony, zarysowuje się u niego „coraz większy brak zdecydowania” i widać, że czyni wysiłki, by „określić się na nowo, przystosować do kultury, która schodzi na manowce”. Odniosłem wrażenie po przeczytaniu tego fragmentu, że autor zleciał z Księżyca i że to głowa lądowała mu pierwsza. Nie miałem pojęcia, który Kościół obserwował Brown, formułując te wnioski. Może spozierał na kościoły protestanckie, w których sporo już wolno w imię tak zwanej postępowości i opacznie pojmowanej otwartości? Stanowczy sprzeciw wobec aborcji, eutanazji, wojen, seksu przedmałżeńskiego, antykoncepcji, klonowania ludzi, zniesienia celibatu księży, dopuszczenia kobiet do kapłaństwa, akceptacji związków homoseksualnych, uznania kary śmierci – można długo wymieniać te fronty, na których Kościół katolicki staje od lat niezmiennie w jaskrawej i zdecydowanej opozycji wobec tych wszystkich przejawów „schodzenia kultury na manowce”, gdzie widać bardzo wyraźne zdecydowanie i równie wyraźne veto wobec owego „określania się na nowo, przystosowywania do kultury” (inną zgoła sprawą są spory wewnątrz hierarchii i jej podział na konserwatystów i liberałów). Doprawdy trudno dyspensę na spożywanie mięsa w Wigilię uznać za gigantyczną erozję dotychczasowej stanowczości.
Kiedy tak nie bardzo wiedziałem, do czego by tu przypiąć wymienione zarzuty, dotarłem wreszcie w tekście (na stronie 517) do maleńkiej wzmianki, że cała rzecz dzieje się za bliżej nieokreślonego, wręcz anonimowego następcy Jana Pawła II na Piotrowym tronie (który rzekomo chce odebrać Opus Dei status prałatury personalnej) – i nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu. Bo niby krytyka nie mierzy w aktualny Kościół, tylko ten wyimaginowany, z nieznanej przyszłości, ale cały „sztuczek” polega na tym, że jest ten fakt bardzo starannie ukryty. W dodatku można od biedy przyjąć, że jest to konsekwencja pewnego kompozycyjnego wymogu (przecież dopiero w tej scenie czytelnik zaznajamia się z motywacjami biskupa Aringarosy), więc niby wszystko jest cacy, nie mogło być wcześniej itd.). Tymczasem wciąż mam nieodparte wrażenie, że Brown zostawił sobie po prostu furtkę – jakby co, to przecież sprawa tyczy Kościoła, który w formie tak krytykowanej dopiero nastanie. Taki opieprz awansem, na zaś.
Ktoś może uznać – w sumie nie bez racji – że się zwyczajnie czepiam. W końcu autor stworzył postać biskupa, nadał mu takie, a nie inne poglądy, z którymi wcale przecież sympatyzować nie musi – i tyle. Zgoda. Tylko że mnie drażni styl budowania charakterów, którym przydaje się zdecydowane poglądy bez prób głębszych uzasadnień, albo i owszem, z takowymi, ale za to czynionymi mętnie. W ten sposób można przemycić każdy zarzut, każdy, nawet najbardziej niewybredny atak. Trochę to tani chwyt.
W pewnym momencie (rozdział 55, strony 296-298) Sophie Neveu, Robert Langdon i Leigh Teabing zaczynają rozmawiać o kulisach uczynienia religii chrześcijańskiej religią państwową i o wpasowaniu jej w miejsce po innych kultach, określanych dotąd jako pogańskie. Czytając ten fragment, miałem wrażenie (być może mylne), że konstatacji faktu umocowania chrześcijaństwa w wyrobionych już trybach (daty świąt, obrzędy, itp.) towarzyszy jakieś oburzenie z tego powodu czy też lekceważenie religii tak wprowadzonej do duchowego obiegu Imperium Rzymskiego (Teabing: „W chrześcijaństwie nie ma niczego oryginalnego!”). Tymczasem, jeśli nawet przyjąć za prawdziwe i weryfikowalne wszelkie wymienione w książce analogie z kultem Mitry, Ozyrysa itd. (jak również te niewymienione, a obecne w literaturze), to świadczy to również o mądrości i logiczności ojców tamtego „pokatakumbowego” Kościoła. Oni po prostu wiedzieli, że dla promila wierzących ważne są niuanse teologiczne, a dla przytłaczającej większości znaczenie ma właśnie cała otoczka (gesty, sposób zachowania, daty świąt, forma nabożeństw, rytuały, ołtarze etc. – krótko mówiąc – forma, do której nawykli) i że najrozsądniej w tej sferze nie robić rewolucji, tylko to wszystko po prostu zaadaptować i dobudować do młodej religii.
A swoją drogą bardzo jestem ciekaw wyników sondażu, w którym zapytano by ludzi, czy przeszkadza im to, że święta Bożego Narodzenia obchodzone 25 grudnia to tak naprawdę wspomnienie narodzin wschodniego boga Mitry, zwanego w dodatku Synem Bożym i Światłością Świata, czyli dość znajomo. Albo że to niedziela, a nie sobota jest dniem świętym chrześcijan, bo poganie tego właśnie dnia czcili słońce i tak już zostało. Zastanawiam się, ilu ludzi by to w ogóle obeszło, dla ilu z nich Wigilia w zimie przestałaby mieć swoje znaczenie i absolutnie niepowtarzalny nastrój. Osobiście uważam, że dla bardzo niewielu. Brown przedstawia jednak tego typu zabiegi jako czyny wysoce niemoralne, trącące oszustwem, w dodatku podyktowane chęcią zdobycia władzy i niczym więcej. Trudno mi traktować poważnie taką interpretację. Dużo bardziej kontrowersyjna wydaje mi się sytuacja odwrotna – kiedy tworzy się odłam jakiejś religii i dla odróżnienia od macierzy odrzuca ten czy inny dogmat z jej nauki.
Opowiedziana przez Browna historia, jeśli pominąć wspomniane wyżej sztuczki, mimo że nawet miejscami dość efektowna i pomysłowa (dla mnie zdecydowanie najlepszy był kończący książkę akord – stara Roslin, paryski południk, bliźniacze piramidy), została oparta na fałszywej tezie, którą sobie autor skonstruował, a która najmocniej rozdmuchuje ową okrzyczaną już „kontrowersyjność” książki. Kanwą fabuły książki są dwa założenia: że oto przed całą rzeszą chrześcijan na świecie od wielu wieków jest skrywana tajemnica o fundamentalnym znaczeniu dla ich wiary i że ujawnienie tej tajemnicy solidnie owo chrześcijaństwo by pogruchotało (to dlatego mnich Sylas próbuje przejąć klucz do sekretu, aby nigdy nie ujrzał on światła dziennego, za to posłużył do szantażu i rzekomego nawrócenia Kościoła). O tym, że wcale nie jest skrywana, tylko ludzie dotąd niespecjalnie byli jej ciekawi, już pisałem, dając dwa zaledwie przykłady książek powszechnie dostępnych. Mam obie w mojej biblioteczce obok kilku innych, tyleż ciekawych, co w swej wymowie równie kontrowersyjnych: Robert Ambelain „Jezus – największa tajemnica templariuszy”, Laurence Gardner „Krew z krwi Jezusa – Święty Graal i tajemnica potomków Jezusa”, Kamal Salibi „Kim był Jezus? Spisek w Jerozolimie”, Holger Kersten, Elmar R. Gruber „Jezus ofiarą spisku – Prawda o Zmartwychwstaniu”, Christopher Knight i Robert Lomas „Drugi Mesjasz – templariusze, Całun Turyński i wielkie tajemnice masonerii”, Manfred Dimde „Święty Graal – Grób Jezusa odkryty”, Wacław Korabiewicz „Tajemnica młodości i śmierci Jezusa”, Holger Kersten „Jezus żył w Indii”, Andrzej Olszewski „Czy Biblia kłamie?”. Mam więcej przykładów takiej literatury, lecz nie idzie przecież o inwentaryzację, tylko o konstatację, że wiedza o przeróżnych tajemnicach leży właściwie na ulicy.
Pierwsza z brzegu wymieniona książka ma tłuściutką bibliografię, której pozycji można szukać w księgarniach, antykwariatach, bibliotekach, aukcjach internetowych i w Internecie w ogóle – można przebierać jak w ulęgałkach. Jak ktoś poszuka, znajdzie bez większego trudu. Wprawdzie treść znakomitej większości z nich ma dość kategoryczny wydźwięk („prawda o…”, „tajemnica odkryta!”, „zagadka rozwiązana!” itp.), który mnie zawsze śmieszy, ale przyjmuję go z dobrodziejstwem inwentarza jako nieodzowny marketingowy chwyt, bo podtytuły typu: „wątpliwości”, „nieścisłości”, „pytania” nie mają takiego przebicia, mimo że są bez wątpienia uczciwsze.
« 1 2 3 »

Komentarze

16 II 2013   18:14:25

Wacław Korabiewicz autor bezsensownej ksiązki, m.in. cytat "Należy uprzytomnić sobie, że wszelkie rozporządzenia
dotyczące zakazu tej metody uśmiercania to tylko teoria. Chociaż cesarz Konstantyn już w IV wieku zniósł karę krzyżowania, trwała ona jeszcze długie wieki. Nasz Henryk Sienkiewicz wbija Azje na pal w wieku... siedemnastym." Od kiedy ukrzyżowanie jest tożsame w wbiciem na pal?

20 II 2018   17:57:53

"wszystkie te informacje podaję za Waldemarem Łysiakiem i jego „Malarstwem Białego Człowieka”"
warto wiedzieć, iż Historia wg Łysiaka całkiem przypomina Browna
http://kompromitacje.blogspot.com/2011/12/waldemar-ysiak-zgebia-zycie-rzymian.html

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (25)
Andreas „Zoltar” Boegner

8 V 2024

Pora przedstawić książkę, która okazała się najlepiej przyjętą przez czytelników powieścią SF 2021 roku. Nie zaniedbam również krótkiej formy i spojrzę na kolejną antologię opowiadań wielokrotnie nominowanego do nagród wydawnictwa Modern Phantastic.

więcej »
Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Sztuka, morderstwa, tajemnice… Przepis na bestseller według Dana Browna
— Kamil Armacki

Literatura „kodowana”
— Marcin Łuczyński

Świat nie runął
— Marcin Łuczyński

Blubry starego Ziutka Browna
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Co się kryje na dnie piekła?
— Kamil Armacki

Dżinn w akceleratorze
— Marcin T. P. Łuczyński

Pan Samochodzik i Iluminaci
— Artur Długosz

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.