Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dan Brown
‹Kod Leonarda da Vinci›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKod Leonarda da Vinci
Tytuł oryginalnyDa Vinci Code
Data wydania18 marca 2004
Autor
Wydawca Albatros, Sonia Draga
CyklRobert Langdon
ISBN83-7359-167-2
Format568s. 120×195mm
Cena30,—
Gatunekkryminał / sensacja / thriller
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Herezja dla każdego

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3

Marcin T.P. Łuczyński

Herezja dla każdego

Biorąc powyższe pod należytą rozwagę, forsowana przez Dana Browna teza o skrywanej tajemnicy (choć z drugiej strony jednak znanej, tyle że w alegorycznej formie Graala), jest po prostu bujdą na skrzypiących resorach. Wprawdzie można stwierdzić, że w natłoku informacji i sensacji różnistych coś, o czym się głośno nie krzyczy, w praktyce jest skrywane, albo że pisarzowi szło raczej o to, aby Kościół rzymski przyznał się do wszystkich zarzucanych mu w tej materii okropności i uznał prawa boginii – ale to już zagadnienia zupełnie osobne, które mnie nijak nie przekonują do tezy o wielkiej tajemnicy. No, chyba że mamy na myśli tę poliszynelową…
Natomiast jest już, najłagodniej rzecz ujmując, nieporozumieniem drugi filar powieści Browna, czyli założenie, że ujawnienie rzekomo nieznanych faktów z życia Jezusa miałoby wywołać rewolucję wśród wyznawców chrześcijaństwa. Najpierw cytat (rozdział 100, strona 517): „Z pomocą Waszej Eminencji mogę odkryć miejsce, gdzie przechowuje się święty zabytek, który da księdzu olbrzymią władzę… Tak wielką, że Watykan się przed księdzem ukorzy. Tak wielką, że zdoła uratować prawdziwą wiarę”. Aby tę tezę obalić, właściwie wystarczy wspomnieć, że „Kod Leonarda da Vinci” rozchodzi się po świecie od marca 2003 roku. W roku 2004 święcił tryumfy poza Stanami Zjednoczonymi, w 2006 najprawdopodobniej nastąpi kolejny etap tej niezwykłej „prograalowskiej” ofensywy – hollywoodzka ekranizacja (notabene chętnie pójdę na film z dziełami sztuki w tle). Pomimo tego całego zamętu trwającego już niemal dwa lata, którego konsekwencją jest niewątpliwie odkrycie na nowo (brzmi dużo bardziej prawdziwie niż „ujawnienie”) tematyki Graala, ukrytego nurtu chrześcijaństwa i całej tej spiskowej otoczki, raczej nie stwierdzono głębszej rewolucji w myśleniu, o jakimś wielkim kryzysie wiary czy buncie wobec tego złowieszczego i wrażego Watykanu nawet nie mówiąc. Myślę, że w świetle tych faktów rzekoma porażająca moc tajemnicy Graala jest raczej życzeniowa niźli rzeczywista.
Zawsze można oczywiście powiedzieć, że jest jeszcze za wcześnie na tego typu wnioski, że może najpierw należałoby przeprowadzić jakieś kompleksowe badania i popytać: „Co państwo na to?”. Ale mam wrażenie, że bliższe prawdy są słowa jednego z największych polskich pisarzy, Henryka Sienkiewicza: „Systemy filozoficzne mijają jak cienie, a msza po staremu się odprawia”. Rewolucji nie ma nie dlatego, że Kościół coś skrywa ani dlatego, że tezom stawianym przez Browna uparcie, jak ten kozioł, nie chce przyznać racji, tylko z dużo bardziej prozaicznego powodu – przeciętnemu wyznawcy religii chrześcijańskiej sprawy poruszane przez „Kod Leonarda da Vinci” zwyczajnie zwisają jak kilo kitu na agrafce. Znakomita większość z nich nie zna w pełni nawet wszystkich Ewangelii (w kościołach czyta się w trzyletnich cyklach fragmenty z ewangelii św. Mateusza, św. Marka i św. Łukasza, wyselekcjonowane w lekcjonarzach), a to przecież niejako elementarz. Cóż wspominać o całej Biblii, o apokryfach (jak choćby wspomnianej w książce „Ewangelii Marii Magdaleny”), o tekstach gnostyckich, o zwojach z Qumran, o tekstach z Nag Hammadi. A okoliczności przyjmowania poszczególnych dogmatów? A spory wokół tzw. filioque? A znajomość kwestii poruszanych na soborach? A wiedza na temat istoty wielu herezji, jakie wyrastały z chrześcijaństwa? A aspekty historyczne życia Jezusa? Realia tamtych czasów, tamtej kultury?
Tak już po prostu jest, że tymi rzeczami zajmują się zawodowcy (filozofowie, teologowie), historycy i fascynaci. Przede wszystkim dlatego, że wymaga to często czasochłonnych studiów i zwykły człowiek po prostu nie ma na to szans, nawet jeśli by chciał. Statystyczny chrześcijanin, sól tej ziemi, o wielu wymienionych powyżej rzeczach nie ma bladego pojęcia i nie jest mu to potrzebne ani do szczęścia, ani do spokoju ducha. Starczy mu, że ufa hierarchom Kościoła, którzy taką wiedzę i związane z nią dylematy rozgryzają i ich postanowienia przyjmuje do wiadomości (co nie znaczy wcale, że się z nimi automatycznie zgadza – antykoncepcja, aborcja i kara śmierci to dobre przykłady). A tu przychodzi sobie pan Brown i konstruuje intrygę w taki sposób, jakby powszechna znajomość dotąd przysypanych kurzem tez i sporów miała być dla większości członków chrześcijańskiego świata dramatem osobistym. Kompletna, radośnie oderwana od socjologii paranoja!
Ekscytacja wielkim sekretem i powierzchowna (okładkowa w dużej mierze) kontrowersyjność – to raczej wszystko, co może przyciągnąć czytelnika (i pewnie to właśnie przyciąga). Jeśli idzie o technikalia, to zgadzam się absolutnie z kolegą Erykiem, który swego czasu pisał recenzję tej książki – to jest popelina, troszkę ufryzowana, ale jednak. Tandetne dialogi i nachalne powtórzenia sprawiają wrażenie wykładu dla imbecyli. W znanej polskiej komedii Juliusza Machulskiego „Kiler” główny bohater niesie gangsterowi Siarze filiżankę kawy ze środkiem usypiającym, drugą zaś dla siebie, powtarzając pod nosem gwoli orientacji: „lewa jego, lewa jego”. Momentami ma się wrażenie, że Brown pisał swoją książkę głęboko zatroskany, ażeby przeciętny amerykański czytelnik w trakcie lektury nie musiał powtarzać pod nosem: „sakralność kobieca, Kościół łże, sakralność kobieca, Kościół łże”, więc sam mu o tym raz po raz przypomina (aż do znudzenia).
Autor bezlitośnie i bezkrytycznie wykorzystał przysługujące powieści prawa (od powieści historycznej wymaga się jednak pewnego rygoru i „oszczędności dowolności”). Widać to doskonale w braku jakiejkolwiek przeciwwagi dla poglądów i tez Roberta Langdona i Leigha Teabinga (co było wzorowo wykonane w znanym serialu „Z archiwum X”, gdzie agentka Dana Scully temperowała sceptycyzmem co bardziej „odjechane” hipotezy Foxa Muldera – Bogiem a prawdą, jemu się inne raczej nie zdarzały). Tymczasem Sophie jest tu jedynie „rozdziewiczaną” z niewiedzy, zagubioną wnuczką swego dziadka, reagującą nie argumentami, a jedynie zdumieniem na każdą nową rewelację roztaczaną przed nią przez dwóch symbolistów. Nie ma śladu poważniejszego podważania formułowanych tam tez. Teabing radośnie i z dość sympatycznym cynizmem przedstawia pewne sprawy, Langdon co najwyżej poważnie mu przytakuje, jakby chciał westchnąć (czasami wręcz to robi): „Niestety, Sophie, to jednak prawda”, a ta ogranicza się do reakcji w stylu: „To ja biedna nie wiedziałam!”. Większość dialogów jest właśnie na takim żenującym poziomie.
Nie ma nikogo, kto by zadał najprostsze pytania: „Panowie, skoro to wasze Prieure de Sion jest taką super-hiper-tajną organizacją, to jak to możliwe, że lista jej wielkich mistrzów leży w Bibliotece Narodowej w Paryżu?” (nie idzie o to, jaka jest odpowiedź na to pytanie, tylko o to, że ono tam w ogóle nie pada). Jacques Sauniere, Wielki Mistrz tej organizacji, wymyśla kryjówkę dla skarbu zakonu, wskazówki umieszcza pod najbardziej zaawansowanymi mechanizmami bezpieczeństwa szwajcarskiego banku, z oryginalnym, laserowo wykonanym kluczem, po czym daje się zrobić na podsłuch w posążku we własnym gabinecie, bo do głowy mu nie przychodzą podstawowe antypodsłuchowe urządzenia. Mało tego – głowa wiekowego rzekomo bractwa wystawia jak na patelni trzech swoich seneszali, po prostu do nich dzwoniąc z trefnego gabinetu (tak przynajmniej wnioskuję z wypowiedzi Nauczyciela: „Mam uszy wszędzie, księże biskupie […] Dzięki tym uszom udało mi się pozyskać pewną wiedzę” – innej poszlaki tego wielkiego blamażu nie znalazłem w książce). No żenada! W rozdziale 71 pojawia się szyfr, który jest tak nachalnie oczywisty, że aż piszczy i na pierwszy rzut oka widać, o co chodzi – nasi eksperci od da Vinciego ślęczą nad tym dobrych kilka minut.
Masa rzeczy jest napisana w sposób urągający inteligencji, jakby nie było kontrapunktów, na zasadzie: „a cierpliwa publika łyka i łyka”. Jeśli nawet nie do końca jest to – jak chce cytowany na początku Peter Millar – pulp-fiction, to już z całą pewnością jest to pulp-writing.
• • •
Nie bardzo wiem, na ile można się przychylić się do nasuwającego się od czasu do czasu podczas lektury wniosku, że „Kod Leonarda da Vinci” to prymitywny atak na Kościół, dziwaczny alians z feministkami (notabene dość dziwnie brzmią rzucane od czasu do czasu kategoryczne stwierdzenia, że Kościół zupełnie zdławił i wymazał z religii pierwiastek żeński w sytuacji, gdy tak wielkim kultem cieszy się Maryja, matka Jezusa). Jeśli to rzeczywiście atak, to wyjątkowo marnie wykonany i nie dziwota, że jakiegoś spektakularnego rezultatu nie przyniósł. Jednakowoż jeśli pominąć wszystkie mankamenty tej książki i wszystkie świadome przeinaczenia, pozostanie bardzo ciekawa poruszana przez nią tematyka. Warto poczynić wysiłek i czegoś więcej się na ten temat dowiedzieć, patrząc z obu stron – szczerze do tego zachęcam. Jeśli ktoś ma czasochęć, by zgłębiać te sprawy, książka Browna może być – jak owych stu prawników na dnie morza ze znanego dowcipu – dobrym początkiem. Pomimo całego psioczenia, jakiemu oddałem się w niniejszym tekście, znalazłem w tej książce parę mądrych wniosków, które stanowią absolutną kwintesencję poruszanych przez nią zagadnień i jeśli nie zostaną przeoczone w gąszczu pseudo-sensacji, mogą być najbardziej wartościowymi zdobyczami czytelnika.
Pierwszy z nich brzmi: „Ogromna większość wykształconych chrześcijan zna historię swojej wiary. Jezus naprawdę był wspaniałym, wielkim i potężnym człowiekiem”.
Drugi: „Naukowcom historia templariuszy jawiła się jako grząski grunt, na którym fakty, legendy i dezinformacje tak się ze sobą splotły, że wyłuskiwanie prawdy było prawie niemożliwe”. Spokojnie można to uogólnić z templariuszy na całość zagadnień związanych z Graalem.
Trzeci: „W końcu to, czy uwierzymy tej, czy tamtej stronie, jest kwestią naszego osobistego wyboru i dociekań każdego z nas […]”.
Jeśli ktoś ma ochotę na tajemnice i ciekawe (choć po prawdzie często sprzeczne) hipotezy, niech poczyta o dziejach Całunu Turyńskiego, o Arce Przymierza, o Arce Noego na Górze Ararat, o maszynie do produkcji manny, o niezwykłym szybie na Wyspie Dębów w Nowej Szkocji. A jeśli chce pozostać przy zagadnieniach poruszanych przez „Kod Leonarda da Vinci”, niechaj poczyni wysiłek i pozna historię księdza Francoisa Berengera Sauniere’a i tajemniczego kościoła, w którym był on proboszczem, a który odrestaurował i umieścił w nim napis „Terribilis est locus iste” („Straszne jest to miejsce”). A jeśli dla odmiany ktoś zatęskni za malarstwem (pomny na dyskretny urok tajemniczości dzieł Leonarda da Vinci), niech spróbuje się dowiedzieć, jaki sekret skrywają obrazy Nicolasa Poussina „Pasterze arkadyjscy” i Teniersa Młodszego „Św. Antoni i Św. Paweł”.
Jest tyle ciekawych historii do zgłębienia, że – parafrazując tytuł jednego z filmów z serii o Jamesie Bondzie – „Da Vinci code” is not enough…
P.S. (zwykłe Post Scriptum, nie chodzi o Prieure de Sion :-) )
W którymś z artykułów (bodajże na stronie www.opusdei.pl) wytknięto Brownowi, że obraz „Madonna wśród skał” jest namalowany na drewnie, więc trudno by było Sophie szantażować strażnika, że go uszkodzi, napierając kolanem na… płótno tego obrazu. Otóż jest to chyba konsekwencja pewnego nieporozumienia – „Madonna wśród skał” na desce jest repliką znajdującą się w Londynie w National Gallery; oryginał w Luwrze jest olejem przeniesionym z drewna na płótno (wszystkie te informacje podaję za Waldemarem Łysiakiem i jego „Malarstwem Białego Człowieka”, tom 2). Coś się komuś w gorliwym zapale demaskacji lekko poświergoliło… :-)
P.S. 2
Informacje o templariuszach, królu Filipie Pięknym i papieżu Klemensie V zaczerpnąłem z książek Edwarda Potkowskiego „Rycerze w habitach” (1974) i Marion Melville „Dzieje templariuszy” (1991)
P.S. 3
Użyłem w tekście określenia „»pokatakumbowego« Kościoła”, stosując cudzysłowy, ponieważ w książce „Relikwie” księdza Jana Kracika, historyka Kościoła i profesora Papieskiej Akademii Teologicznej (bardzo ciekawa, warto przeczytać) spotkałem się z tezą, że tajne zgromadzenia modlitewne wczesnych chrześcijan odbywały się raczej gdzieś w miastach lub okolicach (w domach, grotach, itp.). W katakumbach było na to po prostu za ciasno, za wilgotno i za duszno, dlatego pełniły one jedynie rolę skrytych przed wyszydzeniem i zbezczeszczeniem nekropolii.
koniec
« 1 2 3
12 marca 2005

Komentarze

16 II 2013   18:14:25

Wacław Korabiewicz autor bezsensownej ksiązki, m.in. cytat "Należy uprzytomnić sobie, że wszelkie rozporządzenia
dotyczące zakazu tej metody uśmiercania to tylko teoria. Chociaż cesarz Konstantyn już w IV wieku zniósł karę krzyżowania, trwała ona jeszcze długie wieki. Nasz Henryk Sienkiewicz wbija Azje na pal w wieku... siedemnastym." Od kiedy ukrzyżowanie jest tożsame w wbiciem na pal?

20 II 2018   17:57:53

"wszystkie te informacje podaję za Waldemarem Łysiakiem i jego „Malarstwem Białego Człowieka”"
warto wiedzieć, iż Historia wg Łysiaka całkiem przypomina Browna
http://kompromitacje.blogspot.com/2011/12/waldemar-ysiak-zgebia-zycie-rzymian.html

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (25)
Andreas „Zoltar” Boegner

8 V 2024

Pora przedstawić książkę, która okazała się najlepiej przyjętą przez czytelników powieścią SF 2021 roku. Nie zaniedbam również krótkiej formy i spojrzę na kolejną antologię opowiadań wielokrotnie nominowanego do nagród wydawnictwa Modern Phantastic.

więcej »
Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Sztuka, morderstwa, tajemnice… Przepis na bestseller według Dana Browna
— Kamil Armacki

Literatura „kodowana”
— Marcin Łuczyński

Świat nie runął
— Marcin Łuczyński

Blubry starego Ziutka Browna
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Co się kryje na dnie piekła?
— Kamil Armacki

Dżinn w akceleratorze
— Marcin T. P. Łuczyński

Pan Samochodzik i Iluminaci
— Artur Długosz

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.