Esensja.pl Esensja.pl
Ursula K. Le Guin ‹Sześć światów Hain› BN: Nie jestem pewna czy duma – albo czy tylko ona. Genly wydawał się autentycznie przekonany, że Estraven jest krętaczem o jakichś potencjalnie niecnych zamiarach. Nie ufał mu. Pytanie, czy to dlatego, że Therem był politykiem, czy też – sam to w pewnym momencie stwierdził – obupłciowość Getheńczyków sprawiała, iż wydawali mu się nieco podejrzani („nie chciałem dać zaufania i przyjaźni mężczyźnie, który był kobietą, kobiecie, która była mężczyzną”). Myślę, że – niekoniecznie świadomie – w zależności od tego, czy przebywamy w męskim, czy w damskim towarzystwie (zwłaszcza jeśli są to osoby, których nie znamy albo znamy słabo), modyfikujemy swoje zachowanie. Towarzystwo Getheńczyków mogło zatem wprawiać w konfuzję, gdy odruchowe wzorce zachowań i wypowiedzi okazywały się nie przystawać do rzeczywistości. Taki dysonans poznawczy mógł z kolei powodować niepokój i wynikającą z niego niechęć, która była potem racjonalizowana. Inna sprawa, że dyplomata powinien umieć takie rzeczy dostrzegać w sobie i kontrolować na tyle, by nie wpływały na jego decyzje zawodowe. MC: Najdziwniejsze w tym wszystkim było dla mnie to, że nawet po tym, jak Estraven uratował Genly’ego, pozostała między nimi ogromna przepaść i chłód, którego nie oczekiwałbym po dwójce skazanych na siebie ludzi. BN: To prawda! Mam wrażenie, jakby Genly może i rozumowo doszedł do wniosku, że Therem od początku chciał dobrze, ale na poziomie emocji wciąż obarczał Getheńczyka winą za swoją porażkę i żywił do niego urazę. Poza tym, czytając teraz „Lewą rękę…”, wydało mi się, że mobil nie uważał karhidyjskiego polityka za równego sobie – on był wszak wysłannikiem z gwiazd, niosącym tej biednej, zaściankowej Zimie kaganek ekumenicznej cywilizacji, a Estraven tylko tubylcem, który sprawił tyle problemów, ale potem odkupił to, okazując się pomocny. Taki Piętaszek-Eskimos. Może sanki ciągnąć, można mu też pokazać wysoką sztukę myślomowy, żeby się zachwycał, jacy to jesteśmy wspaniali. Teraz przerysowuję, ale nie zmienia to faktu, że mobilowi, tak dumnemu ze swoich telepatycznych umiejętności, zdecydowanie zabrakło zwykłej empatii. Oto co w pewnym momencie pisze w swoim notesie Estraven podczas przeprawy przez wyjątkowo trudny teren: „Gdybym pisał nowy kanon jomeszu, tutaj posyłałbym po śmierć złodziei. Złodziei, którzy po nocy kradną w Turufie worki z żywnością [tu nawiązuje do swoich czynów]. Złodziei, którzy kradną ludziom serce i nazwisko, narażając ich na hańbę i wygnanie. Głowa mi ciąży, muszę wykreślić ten fragment później”. A teraz wypowiedzi Genly’ego „nie byli z mojego ciała, nie mogło być między nami przyjaźni ani miłości” a potem „czułem,(…) że to z seksualnego napięcia między nami (…) zrodziła się wielka i nagła pewność przyjaźni”. Czyli niby o przyjaźni pisze, tylko że uważa ją za „efekt fizjologiczny” niezaspokojonego popędu. Co on sobie myślał – że Estraven wyniósł go na własnym grzbiecie z obozu pracy z miłości do Ekumeny? MC: Le Guin nie pozostawia wątpliwości, ze Estraven był prawdopodobnie jedyną osobą, która faktycznie wierzyła w misję Genly’ego, a przy tym miał na tyle dużo wyobraźni (w przeciwieństwie chociażby do szalonego króla, który nie był w stanie nawet zachwycić się bezczasowym połączeniem z Ekumeną), by dostrzegać, że to nieuchronna przyszłość. Jak Genly sam wielokrotnie zauważał, jeśli jego misja się nie powiedzie, Ekumena przyśle kolejnego mobila z tym samym zadaniem. Tym bardziej smuci taki, a nie inny koniec Estravena, bo przez całą historię to właśnie on (a nie wysłannik) jest czynnikiem sprawczym. Czytałem gdzieś interpretację, że jego śmierć stanowi nawiązanie do pierwszej sceny powieści, czyli murowania zwornika bramy. Przelanie krwi stanowi w tym ujęciu ostateczne przypieczętowanie przymierza między Gethen a Ekumeną. Nie ma tu więc szczęśliwego zakończenia, co raczej ostateczne poświęcenie, którego (z fabularnych względów) nie dało się chyba uniknąć. BN: To prawda, zwróciłam uwagę na tę scenę, czytając powieść po raz drugi, zresztą Le Guin to potwierdza ustami mobila, który gdzieś pod koniec też się nad tym zastanawia. W mityczno-symbolicznym, a także konstrukcyjno-fabularnym (zwykle lepiej zapamiętujemy smutne zakończenia) ujęciu to jest uzasadnione. Ale tak po ludzku mi Estravena żal. To prawda, że wierzył w misję wysłannika, sądzę jednak, że zależało mu także na samym Genlym. Rozumiem, że dostrzegł w sojuszu z Ekumeną szansę na skierowanie uwagi krajan na coś innego niż rodzący się nacjonalizm. Rozumiem, że po odniesionej porażce w Karhidzie Therem mógł popierać misję mobila w Orgoreynie – aby spróbować jeszcze raz zbudować swoją pozycję w nowym miejscu czy też pokazać rodakom, że jednak miał rację. Ale gdy Ai wypadł z łask, to sądzę, że pragmatyczny polityk raczej postawiłby na nim krzyżyk i poszukał innych celów, zamiast samemu udawać się z misją ratunkową. MC: Czy nie chodziło jednak o to, że związawszy swoją polityczną karierę z wysłannikiem Ekumeny, Estraven nie miał zbytnich szans na jakiekolwiek sukcesy w polityce? Przecież to właśnie on, a nie Genly, został wygnany z Karhidu po swojej ostatniej próbie wpłynięcia na króla. Pod wieloma względami Therem podzielił losy wielu innych ludzi, którzy chcieli wprowadzać zmiany, na które społeczeństwo nie było jeszcze gotowe. Wszak nawet w ostatecznym rozrachunku przystąpienie Gethen do Ekumeny okazało się pomniejszą rewolucją – czynem niezgodnym z zasadami, wedle których powinien postępować Genly. BN: Le Guin pozostawiła tu niedopowiedzenia dopuszczające rozmaite interpretacje motywacji Estravena. Ja zwróciłam jeszcze uwagę na wątek jego brata, Areka. Był pierwszą miłością Therema, ale gdy doczekali się potomka, zgodnie ze zwyczajem jedno z nich opuściło rodzinne strony. Wiemy też, że Arek nie żyje. Gdy wysłannik używa telepatii, Estraven słyszy jego myśli jako głos brata i jest wstrząśnięty. W tym momencie Genly powinien kategorycznie odmówić dalszych prób albo przynajmniej spróbować wyjaśnić, o co chodzi. Głos zmarłego (do tego słyszany tam, gdzie według wierzeń trafiają potępione dusze), rozdzierający stare rany, to było naprawdę ostatnie, czego Estraven potrzebował w czasie wyczerpującej wędrówki przez lód. Ale choć „światło jest lewą ręką ciemności” to przecież „ciemność jest prawą ręką światła” – Genly nie zauważył, że robi coś złego, szczerze chciał się podzielić swoją wiedzą. A Therem, cóż – z ciekawości, z chęci zrozumienia, a może i z chęci zbliżenia się do Genly’ego brnął w to dalej. Wspomniane zostało, że bohaterowie wiedli długie telepatyczne rozmowy, jednak pisarka poskąpiła nam ich treści i chyba nieco przeceniła wyobraźnię czytelnika. Moją w każdym razie na pewno. Zresztą nie widać skutków tych konwersacji – gdy docierają do Karhidu, wysłannik wciąż myśli głównie o swoim celu, w pewnym momencie orientuje się, że w ogóle nie zastanawiał się nad dalszym losem towarzysza. To ma być przyjaźń, wdzięczność, lojalność? Uznanie, że Estraven „jakoś sobie poradzi”? 1) Zdecydowanie ponowna lektura sprawiła, że Genly stracił w moich oczach, a Estraven zyskał. Warto było przeczytać „Lewą rękę…” ponownie po latach, spojrzeć na nią z innej strony, dostrzec więcej. 1) Zastanawiałam się nad tym, czy dało się cokolwiek zrobić, by uniknąć takiego smutnego końca. Doszłam do wniosku, że niewiele. Jedyne, co przyszło mi na myśl, to żeby zamiast uciekać w stronę granicy, jednak pójść prosto do władz miasta. Genly mógłby trochę zablefować, powiedzieć, że po pierwsze wezwał już statek, który będzie tu lada dzień, a po drugie, Estraven uratował mu życie, więc teraz ma wobec niego dług honorowy, obiecał mu azyl na statku, a jeśli nie zdoła go spłacić, będzie zmuszony popełnić rytualne samobójstwo, co automatycznie przekreśli szansę na jakiekolwiek rozmowy z Ekumeną na następne stulecia. Czy ktokolwiek by się tym przejął, nie wiem. Ale przynajmniej by czegoś spróbował.
PS. Beatrycze: przy okazji pozwalam sobie przypomnieć link do mojej strony autorskiej. Zapraszam.
|
dla mnie Ursula była pisarką skupiającą się czesto na nieporozumieniach (szczególnie kulturowych, wynikających z inności), więc koncepcja nieudzielania porad i płynący z niej kryzys odebrałem jako oś książki; mającą wywołać dysonans u czytelnika, ale nieuniknioną