Jezus Chrystus jest także gatunkiem literackim, po który co rusz sięgają autorzy. Powodów może być sporo – chęć zmierzenia się z religią chrześcijańską, Bogiem czy dotarcia do człowieka, który wywarł wpływ na historię świata. Można też próbować pokazać, kim dla współczesnych jest Chrystus – zgodnie z pytaniem: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” Stefan Chwin w „Pannie Ferbelin” przedstawia właśnie, jak obecnie rozumiany jest Nazarejczyk. A raczej – nierozumiany.
Jezus Chrystus jako gatunek literacki
[Stefan Chwin „Panna Ferbelin” - recenzja]
Jezus Chrystus jest także gatunkiem literackim, po który co rusz sięgają autorzy. Powodów może być sporo – chęć zmierzenia się z religią chrześcijańską, Bogiem czy dotarcia do człowieka, który wywarł wpływ na historię świata. Można też próbować pokazać, kim dla współczesnych jest Chrystus – zgodnie z pytaniem: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” Stefan Chwin w „Pannie Ferbelin” przedstawia właśnie, jak obecnie rozumiany jest Nazarejczyk. A raczej – nierozumiany.
Stefan Chwin
‹Panna Ferbelin›
W „Pannie Ferbelin” dominują dwa tematy znane czytelnikom Chwina – Gdańsk i teologia. Oba występują zarówno na poziomie fabuły jak i ogólnej myśli. Oto zostajemy rzuceni w realia trochę zmyślonego, a trochę prawdziwego Gdańska z początku XX wieku. Jednocześnie Gdańsk jest też Jerozolimą z czasów Chrystusa – przynajmniej, pod względem wydarzeń, które się w nim rozegrają. Mamy więc zarówno opowieść o historii rodzinnego miasta Chwina, jak i parafrazę historii sprzed 2 tys. lat.
W Gdańsku pojawia się tajemniczy Nauczyciel z Neustadt, młody ideowiec, który rozpoczyna nauki na błoniach, przyciągając tłumy mieszczuchów. No i nie tylko ich, ale również głównej bohaterki, Marii Ferbelin, i władz miasta. Ferbelin, bo uzdrawia z choroby jej ojca, stolarza, władz natomiast z powodów politycznych. Dalsza akcja rozwija się według schematu ewangelii. Nauczyciel głosi idee wprawdzie porywające ludzi, ale będące nie w smak władzom i hierarchom. Na pierwszy rzut oka jedynym poważnym odstępstwem od opowieści znanej z ewangelii jest tytułowa panna Ferbelin i jej relacja z Nauczycielem. Wkrótce jednak przekonujemy się, że nie jest to żadna innowacja ze strony autora. Wątek Marii to również parafraza, tym razem mitologii gnostyków.
Kim jest Nauczyciel z Neustadt? Chwin dokonał ciekawego połączenia współczesnej myśli o Jezusie z myślą gnostycką. Nie oznacza to jednak, że Nauczyciel jest po prostu przeniesionym Chrystusem z apokryfów. Autor umiejętnie wplata odpowiednio przetworzone wątki gnostyckie w fabułę, niekoniecznie wkładając je w usta samego Nauczyciela. Na przykład z wypowiedzi prokuratora Hammelsa dowiadujemy się, że życie jest „wiecznym zmęczeniem”, które ukoić mogą jedynie mroki śmierci. Albo w relacji z nauk na błoniach: „Nauczyciel z Neustadt zaczął coś mówić o jakiejś Sofii, która – jak to ujął – urodziła się po to, by światło zwyciężyło ciemność”. Czy w rozmowie Nauczyciela z Marią: „Ty nigdy nie będziesz miała dziecka. Zbyt dobrze wiesz, jak straszną rzeczą jest wydać człowieka na świat”.
Kolejna ważna cecha Nauczyciela to jego moralizatorstwo. Jak można prędko się przekonać, nie zapowiada on niczego nowego, nie głosi ani Królestwa Bożego, ani końca czasów. Jezus Chwina jest raczej ideowcem, który zabłąkał się nie wiadomo skąd i nie bardzo wie, co chce powiedzieć. Widać to w jego wypowiedziach adresowanych do robotników (walka o przywileje), jak i wyobrażeniu na temat pierwszych chrześcijan. Otóż, zdaniem Nauczyciela „wzajemne zobowiązania wynikały [wśród nich] jedynie z człowieczeństwa”. Uczniowie Chrystusa byli więc tylko dobrymi ludźmi, a nie – jak czytamy w Dziejach Apostolskich – tymi, którzy nosili w sobie Ducha Świętego.
Czy zatem można w ogóle utożsamiać Nauczyciela Chwina z Jezusem? I tak i nie. Na tym polega podstawowy problem z Jezusem, którego – być może – literacko po prostu nie sposób jest uchwycić. Chwin w wywiadzie dla „Tygodnika powszechnego” (3 IV 2011) mówił o dwóch Jezusach – pokojowym i wojowniku. Ale nie jest to jedynie kwestia, że ewangelie pokazują Mesjasza z różnych stron, tylko że wymyka się On wszelkim schematom. Zarówno ówczesnych odbiorców (por. opowieść o burzeniu i odbudowaniu świątyni), jak i dzisiejszych. Mam wrażenie, że to właśnie pokazuje „Panna Ferbelin” – Jezusa, który nie jest wcale Jezusem. Jest spłaszczoną ideą, pewnym wyobrażeniem, które nie bardzo jest rozumiane przez ludzi. Innymi słowy, Nauczyciel z Neustadt jest Jezusem takim, jakiego próbujemy dopasować do naszego życia.
Takie spojrzenie pomoże nam wytłumaczyć zakończenie powieści, które nie jest – jak mogłoby się początkowo zdawać – wcale happy endem. (Uwaga, teraz będzie tzw. spoiler). Odarcie Jezusa z rzeczywistości boskiej i uczynienie z niego zwykłego człowieka odbija się na fabule książki. No bo po co Nauczyciel ma umierać, skoro jego śmierć nie przyniesie żadnego pożytku – nie będzie żadnego odkupienia? Nauczyciel nie bierze niczyich grzechów na siebie, nie pokonuje jak mesjasz śmierci, jest jedynie bezbronnym ideowcem, który zaplątał się do polityki. Co więcej, Chwin pokazuje, że zło można zwyciężać jedynie złem, a wszystkie idee są siebie warte (porwanie przez Marię).
To bardzo ponury obraz, w którym rzeczywiście jedynym ukojeniem może być pustka śmierci, „Bezradosne Niebo” Hammelsa. To jest właśnie „Dobra Nowina”, którą jesteśmy dzisiaj zaimpregnowani. Dziecięcy słodki Jezusek z lekcji religii przekształca się w nas w dziwnego gościa, który żył dawno temu i może coś tam zrobił – ale jakie to ma znaczenie dla mojego życia? Ten niewyobrażalnie radykalny przekaz Chrystusa z ewangelii zostaje sprowadzony do paru wyświechtanych moralizmów (powinniśmy się kochać, „Bóg nie potrzebuje żadnego Kościoła”), zostaje sprasowany na potrzeby współczesnej kulturowej papki. I jak tu się dziwić, że nic nas nie zadowala?
