Bitwa rozegrana w połowie V w. n.e. na galijskich Polach Katalaunijskich zadecydowała o losach ówczesnej Europy. Powstrzymała zwycięski marsz Hunów na zachód kontynentu i przedłużyła o ćwierć wieku agonię Cesarstwa Rzymskiego. Książka Daniela Gazdy – opublikowana w Bellonowskiej serii „Historyczne bitwy” – skrótowo opisuje najważniejsze wydarzenia tamtych lat. I ta skrótowość jest jej największą wadą. Zamiast rzetelnej monografii otrzymaliśmy bowiem zaledwie szkic.
„Boży bicz” kontra „ostatni Rzymianin”
[Daniel Gazda „Pola Katalaunijskie 451” - recenzja]
Bitwa rozegrana w połowie V w. n.e. na galijskich Polach Katalaunijskich zadecydowała o losach ówczesnej Europy. Powstrzymała zwycięski marsz Hunów na zachód kontynentu i przedłużyła o ćwierć wieku agonię Cesarstwa Rzymskiego. Książka Daniela Gazdy – opublikowana w Bellonowskiej serii „Historyczne bitwy” – skrótowo opisuje najważniejsze wydarzenia tamtych lat. I ta skrótowość jest jej największą wadą. Zamiast rzetelnej monografii otrzymaliśmy bowiem zaledwie szkic.
Daniel Gazda
‹Pola Katalaunijskie 451›
Główni bohaterowie tragicznych wydarzeń na równinach rzeki Marny, pomiędzy Chalons a Troyes – w starożytności zwanych Campi Catalauni (czyli Polami Katalaunijskimi) – to bezsprzecznie postacie wielkiego historycznego formatu. I uwaga ta dotyczy zarówno Attyli, stojącego na czele barbarzyńskich i pogańskich Hunów, jak i dowodzącego wojskami rzymskimi Aecjusza, „ostatniego Rzymianina”. Obaj wodzowie znali się doskonale; niektórzy historycy twierdzą nawet, że łączyły ich więzy przyjaźni. Jak to możliwe? W starożytności, a później również w średniowieczu, normalną praktyką uwiarygodniającą przyjaźń między wrogimi dotąd narodami była wymiana zakładników. Najczęściej rekrutowali się oni spośród członków rodziny cesarskiej (królewskiej, książęcej) bądź wybitnych figur dworskich. Aecjusz trafił na „dwór” ojca Attyli jeszcze jako nastolatek i miał okazję doskonale poznać człowieka, którego później cała cywilizowana Europa określać będzie mianem „bicza Bożego”. Po latach, kiedy Rzymianin objął dowództwo najpierw wojsk w Galii (430 rok), a następnie w całym Cesarstwie Zachodnim (434/35), parokrotnie współpracował militarnie z Hunami, bijąc wspólnie z Attylą – między innymi – zagrażających pokojowi na peryferiach Imperium Romanum Burgundów.
Przyjaźń przeszła jednak do historii, gdy tylko wódz azjatyckiego plemienia postanowił zwrócić się przeciwko Rzymowi. Przestały liczyć się sentymenty, do głosu doszedł oręż. Bitwa na Polach Katalaunijskich miała więc swoje podteksty. Nie tylko na tym polegało jednak jej historyczne znaczenie. Nie brakuje bowiem głosów, iż potyczka ta była pierwszą w historii kontynentu europejskiego „bitwą narodów”. I nie bez powodu, ponieważ naprzeciwko siebie stanęły armie, w których znaleźli się przedstawiciele większości ludów zamieszkujących ówczesną Europę. Attylę wspierali zbrojnie przede wszystkim Ostrogoci, Gepidzi i Alanowie; za Aecjuszem opowiedzieli się z kolei Wizygoci Teodoryka I, Frankowie, Burgundowie, Alemanowie, Bretończycy i niektóre z plemion alańskich (dowodzonych przez Sangibana). Nawet jeśli któryś z ludów chciał zachować neutralność, było to praktycznie niemożliwe. Znalazłszy się między młotem a kowadłem, wiele małych plemion musiało opowiedzieć się po jednej ze stron, mając pełną świadomość tego, że klęska jednego z wielkich wodzów będzie oznaczać koniec ich względnej samodzielności.
Batalii Rzymian z Hunami nie da się jednak rozpatrywać w oderwaniu od wcześniejszych fatalnych wydarzeń, które wstrząsały podstawami Cesarstwa od niemal stu lat i które także były spowodowane przez azjatyckie plemię. To bowiem napór Hunów od wschodu wywołał wielką migrację barbarzyńskich ludów, które od 2. połowy IV w. notorycznie wdzierały się w granice dawnego Imperium Romanum, by w pierwszych dekadach następnego stulecia zalać je wartkim strumieniem. Daniel Gazda, autor „Pól Katalaunijskich” sięga, jak najbardziej słusznie, do tych wydarzeń. Stulecie to bowiem – od 2. połowy IV do 2. połowy V w. n.e. – obfitowało w nader ważkie wydarzenia. Teoretycznie jest więc o czym pisać. Autor książki, z uwagi na ogromną ilość materiału, musiał jednak dokonać selekcji – i to selekcji niezwykle rygorystycznej. Zadanie, przed jakim stanął, było bardzo niewdzięczne, ponieważ tnąc historię w taki sposób, nie ma możliwości nie narazić się na mniej lub bardziej gwałtowne ataki.
Bellonowska seria „Historycznych bitew” ma w zasadzie charakter popularnonaukowy, mimo to cieszy się dużym szacunkiem wśród historyków. Wielu autorów przekonało się już na własnej skórze, jak trudno jest zaspokoić jednocześnie apetyty „szarych” czytelników, i zawodowych badaczy historii. Ich oczekiwania często się bowiem rozmijają. Gazda, jak mniemam, chciał „oddać Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie”, skończyło się jednak na tym, że „zapalił Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Tak naprawdę napisał bowiem książkę, z której do końca nie będą zadowoleni ani entuzjaści historii starożytnej, ani też zawodowi historycy. I to, o dziwo, z tego samego powodu – jej skrótowości! Najciekawsze są cztery pierwsze rozdziały, w których Gazda opisuje wydarzenia poprzedzające bitwę na Polach Katalaunijskich, przyglądając się przy tym dziejom Rzymu od czasu podziału Cesarstwa przez Teodozjusza Wielkiego (395 rok) do chwili pojawienia się poważnych rozdźwięków pomiędzy Attylą a cesarzem Walentynianem III i Aecjuszem. Ilość wydarzeń, jakie zaszły w ciągu tych nieco ponad pięćdziesięciu lat, jest ogromna; na arenie dziejowej pojawiło się wiele interesujących i intrygujących postaci (wyżej wymienieni to zaledwie wierzchołek góry lodowej), o których pisać by można w nieskończoność.
Tymczasem Gazda postanowił zmieścić wszystko na zaledwie dziewięćdziesięciu stronach. Dla czytelnika nie zajmującego się historią zawodowo to nagromadzenie zdarzeń i nazwisk szybko może okazać się niestrawne, powodujące mętlik w głowie. I tylko w niewielkim stopniu zapobiegają temu zamieszczone na końcu książki kalendarium wydarzeń i tablice władców. Prawda jest taka, że gdyby ktoś chciał orientować się we wszystkim na bieżąco, musiałby przez cały czas mieć pod ręką jakieś specjalistyczne wydawnictwo encyklopedyczne (polecam pracę zbiorową polskich historyków pt. „Władcy i wodzowie starożytności”). A przecież chyba nie o to chodziło autorowi… Dziwi też fakt, że najważniejszemu w całej pracy wydarzeniu, to znaczy samej bitwie, historyk poświęcił zaledwie kilka stron. Na dodatek w sporej części relacji „wyręczył” się tekstami źródłowymi, obszernie cytując gockiego historyka z VI wieku Jordanesa – jednego z dwóch, obok Kasjodora, którzy pozostawili po sobie opis bitwy na Polach Katalaunijskich. Niezrozumiały tym samym wydaje się inny zabieg autora książki, który w aneksach zawarł między innymi fragment dzieła tego pisarza, w którym dokładnie powtórzył passusy cytowane wcześniej we właściwym tekście. Pytanie: po co?
Czytając „Pola Katalaunijskie” nie mogłem pozbyć się wrażenia, że książka ta pisana była w ogromnym pośpiechu, trochę jakby „na kolanie”. Może autor i wydawca chcieli zdążyć z jej opublikowaniem przed kolejną rocznicą bitwy, przypadającą 20 czerwca?… Ale chyba niepotrzebnie się spieszyli, ponieważ zdecydowanie wolałbym – i chyba każdy z czytelników również – poczekać rok dłużej i otrzymać do rąk dzieło rzetelne i w pełni wyczerpujące temat. A tak, tym razem przydarzył się falstart: i Gaździe, i Bellonie. Szkoda ogromna, bo schyłek Cesarstwa Zachodniorzymskiego to okres w historii niezwykle fascynujący i takąż samą pozycją mogła stać się książka opisująca zmagania dwóch wyjątkowych wodzów – Aecjusza i Attyli.