Dla starszych czytelników, wychowanych na książkach podróżniczych Arkadego Fiedlera, lektura „El Dorado” Jacka Pałkiewicza i Andrzeja Kapłanka może być interesującym przeżyciem. Niestety, z czysto literackiego punktu widzenia obu panom nie udało się doścignąć mistrza. Najciekawsze są fragmenty opisujące historię prekolumbijskich ludów Ameryki Południowej, opis samej wyprawy do dżungli pozostawia już wiele do życzenia.
W poszukiwaniu „El hombre dorado”
[Jacek Pałkiewicz, Andrzej Kapłanek „El Dorado. Polowanie na legendę” - recenzja]
Dla starszych czytelników, wychowanych na książkach podróżniczych Arkadego Fiedlera, lektura „El Dorado” Jacka Pałkiewicza i Andrzeja Kapłanka może być interesującym przeżyciem. Niestety, z czysto literackiego punktu widzenia obu panom nie udało się doścignąć mistrza. Najciekawsze są fragmenty opisujące historię prekolumbijskich ludów Ameryki Południowej, opis samej wyprawy do dżungli pozostawia już wiele do życzenia.
Jacek Pałkiewicz, Andrzej Kapłanek
‹El Dorado. Polowanie na legendę›
El Dorado to legendarna, bajecznie bogata w złoto i srebro kraina, którą przed przybyciem Krzysztofa Kolumba do Ameryki najprawdopodobniej zamieszkiwały plemiona indiańskie podporządkowane Inkom. Do stworzenia tej legendy przyczynili się przede wszystkim hiszpańscy konkwistadorzy, którzy pojawili się w Nowym Świecie w kilkanaście lat po słynnym Genueńczyku. Podbijając Majów, Azteków oraz wspomnianych już Inków, w zdobytych miastach, pałacach i świątyniach natrafiali na nieskończone, zdawałoby się, bogactwa. Z ogromnym zdziwieniem stwierdzali, że dla rdzennych mieszkańców kontynentu nie stanowią one aż tak wielkiej wartości, co świadczyłoby o tym, że… mają ich pod dostatkiem. Wśród podbitych ludów krążyła na dodatek pogłoska o pewnym rytuale, podczas którego jednego z wodzów Indian oklejano złotym pyłem, a następnie kąpano w wodach jeziora Guatavita w Andach. Nazywano go „człowiekiem olśnionym złotem”, co po hiszpańsku brzmiało „el hombre dorado”. Czy w takiej sytuacji można się dziwić Franciszkowi Pizarro – zwykłemu pasterzowi świń z hiszpańskiej Ekstremadury – że postawił sobie za punkt honoru odnalezienie owego wodza i jego obfitującej w złoża złota krainy?
Chociaż od łupieżczych wypraw organizowanych przez Pizarra, Ferdynanda Corteza, Diego de Almagry czy Vasco Balboy minęło już prawie pięćset lat, do dzisiaj nie udało się odnaleźć El Dorada. A przecież nie byli oni ostatnimi awanturnikami, którzy próbowali rozwikłać tę jedną z najbardziej tajemniczych i absorbujących uwagę zagadek historii. Z biegiem czasu ich śladem do amazońskiej dżungli udawały się coraz liczniejsze i lepiej wyposażone wyprawy. Wydawałoby się, że u progu XXI wieku tajemnica ta musi zostać wreszcie wyjaśniona. Nie ukrywam, że dumą napawałby mnie fakt, gdyby udało się to akurat Polakom. Mrzonki? Skądże. W tym właśnie celu przecież przed trzema laty udali się do Ameryki Południowej dwaj znani na całym świecie polscy podróżnicy, Jacek Pałkiewicz i Andrzej Kapłanek. Uzbrojeni w najnowocześniejszy sprzęt, w towarzystwie specjalistów z Rosji, postanowili zbadać prawdziwość odkrytego na początku 2002 roku w rzymskiej centrali Archiwum Towarzystwa Jezusowego przekazu ojca Andrei Lopeza – rektora Kolegium Jezuitów w Cuzco w II połowie XVI wieku – o istniejącym gdzieś w amazońskiej dżungli mieście Paititi. Ojciec Lopez miał odwiedzić to legendarne miasto na zaproszenie jego władcy. Później słuch o Paititi zaginął. Do tego stopnia, że zaczęto uważać je jedynie za legendę. Odkrycie dokonane w Rzymie przywróciło wiarę w jego odnalezienie. Czy jednak można je utożsamiać z El Doradem? Jeśli potraktujemy El Dorado jako symbol – a tak chyba należy postrzegać przekazy sprzed setek lat – to mniej istotny zdaje się być fakt, jak naprawdę nazywało się miasto, którego z wielkim zacięciem poszukiwał Franciszek Pizarro i jego następcy. Może to więc być równie dobrze Paititi.
Po kilku miesiącach intensywnych przygotowań i przekonaniu do swego pomysłu władz Peru – honorowy patronat nad wyprawą objął nawet prezydent kraju Alejandro Toledo – ekspedycja z panami Pałkiewiczem i Kapłankiem na czele wyruszyła w niedostępne rejony dżungli. Towarzyszyła im między innymi ekipa telewizyjna znanego reżysera Jana Jakuba Kolskiego oraz Rosjanie pracujący dla Discovery Channel. Zaskakujący nieco może wydawać się ten medialny szum wokół sprawy, ale – z drugiej strony – ścigając się z legendą dobrze jest mieć u swego boku kogoś, kto ewentualny sukces utrwali na taśmie filmowej i rozpropaguje w świecie. Problem tylko w tym, że… sukcesu nie było. Dżungla po raz kolejny okazała się silniejsza od człowieka: w starciu z potęgą natury i w obliczu własnych słabości Pałkiewicz i Kapłanek zdecydowali się przerwać wyprawę. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po powrocie do Warszawy zdecydowali się napisać książkę o swoich poszukiwaniach Paititi. Książkę – jak sami stwierdzili – „o podróży, która pozwoliła nam zejść po zwietrzałych stopniach czasu i podążyć tropami zostawionymi przez przodków żyjących w odległych epokach”. Po takiej deklaracji nie powinno nas dziwić, że historia ludów prekolumbijskich stanowi bardzo istotny element relacji obu Polaków z podróży do Peru. Element – dodajmy jeszcze – najbardziej interesujący.
Kto jednak będzie spodziewał się klasycznej narracji, typowej dla opracowań naukowych, zawiedzie się. Ale też zaznaczmy, aby nie było żadnych wątpliwości – „El Dorado” Pałkiewicza i Kapłanka to nie jest historyczna monografia. To książka podróżnicza, w którą wpleciono, czasem bardzo luźne, rozważania na temat przeszłości. Inna sprawa, że z tych luźnych rozważań możemy dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy. Autorzy stopniowo odsłaniają przed nami nie tylko historię odkryć Krzysztofa Kolumba i podboju Ameryki Południowej przez konkwistadorów z Hiszpanii, ale nade wszystko dzieje kontynentu sprzed przybycia nań europejskich eksploratorów. Wiele stron poświęcono również kontaktom miejscowych władców z kolonizatorami, ich naiwnej wierze w dobre intencje białego człowieka.
Niestety, pozostałe partie książki nie wzbudzają już ani takiego zainteresowania, ani tym bardziej entuzjazmu. Razić może infantylny niekiedy styl. Trudno też ocenić czemu ma służyć cała mnogość szczegółów, opisów spotkań, dialogów i spostrzeżeń, które z punktu widzenia czytelnika niczemu nie służą. Więcej nawet – powodują, że książka traci na spójności. W nadmiarze mało interesujących zdarzeń ginie gdzieś nerw, który powinien towarzyszyć nie tylko eksploracji nowych terenów, lecz także relacjom z tych wydarzeń. Cóż, nie wystarczy być znanym na całym świecie podróżnikiem. Trzeba mieć jeszcze talent literacki i pomysł na książkę. W przypadku „El Dorada” zabrakło przede wszystkim tego drugiego. Pozycja mistrza literatury podróżniczej, nieżyjącego już od dwudziestu lat, Arkadego Fiedlera wciąż pozostaje więc niezagrożona.