Nieżyjący już od sześciu lat francuski pisarz Jean-Claude Izzo w swojej debiutanckiej powieści „Total Cheops” stworzył postać inspektora Fabio Montalego. Ów marsylczyk z pochodzenia to niemal bliźniacza inkarnacja Philipa Marlowe’a, choć powinien raczej przypominać komisarza Maigreta. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – mieszanka francuskiej finezji z amerykańskim „czarnym kryminałem” w tym przypadku dała znakomity efekt
Marlowe po francusku
[Jean-Claude Izzo „Total Cheops” - recenzja]
Nieżyjący już od sześciu lat francuski pisarz Jean-Claude Izzo w swojej debiutanckiej powieści „Total Cheops” stworzył postać inspektora Fabio Montalego. Ów marsylczyk z pochodzenia to niemal bliźniacza inkarnacja Philipa Marlowe’a, choć powinien raczej przypominać komisarza Maigreta. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – mieszanka francuskiej finezji z amerykańskim „czarnym kryminałem” w tym przypadku dała znakomity efekt
Jean-Claude Izzo
‹Total Cheops›
Szczęście mają miasta, które doczekały się swoich pisarzy. Dzięki ich twórczości na trwałe zapisały się one nie tylko w historii literatury. Petersburg miał Fiodora Dostojewskiego, po zakamarkach Warszawy oprowadzali swoich czytelników Bolesław Prus i Tadeusz Konwicki, a Paul Auster przedstawiał blaski i cienie Nowego Jorku. Kimś tak znaczącym dla Marsylii stał się na pewno Jean-Claude Izzo. Będąc dziennikarzem „La Marseillaise” pisał głównie wiersze; dopiero w wieku pięćdziesięciu lat opublikował swoją pierwszą powieść – kryminał „Total Cheops” (1995). Przed śmiercią (w 2000 roku) zdążył wydać jeszcze dwie książki („Chourmo” oraz „Solea”), razem z debiutem składające się na tzw. „trylogię marsylską”. Używanie tego określenia wcale nie jest nadużyciem ani reklamowym chwytem. Marsylia jest bowiem bohaterem debiutanckiej powieści Izzo co najmniej w tym samym stopniu, co stworzona przezeń postać inspektora Fabio Montalego.
„Total Cheops” łączy w sobie dwie tradycje kryminału: francuską, stworzoną przez Georgesa Simenona, oraz amerykańską, za powstanie której odpowiadają pisarze pokroju Raymonda Chandlera i Dashiella Hammeta. Z jednej strony mamy niepowtarzalny nastrój marsylskich tawern i francuskiej kuchni, bohatera, który nie stroni od filozoficznych rozważań i zabaw intelektualnych, z drugiej – pierwiastki dekadentyzmu, przelewające się hektolitry alkoholu oraz mafiosów rodem z „Ojca chrzestnego”. Amalgamat to, zaiste, wybuchowy. Ale i sama historia jest bardzo wciągająca. Mimo że początkowo może wydawać się odrobinę zbyt nostalgiczna i łzawa… Fabio Montale nie zawsze był porządnym obywatelem – tak naprawdę niewiele dzieliło go od tego, by stanąć po drugiej stronie „barykady”, wraz ze swymi przyjaciółmi z lat młodości, Ugiem i Manu. Ich drogi rozeszły się jednak po kolejnym nieudanym „skoku”. Fabio ostatecznie wstąpił do policji, a jego koledzy na dobre utknęli w przestępczym bagienku. Ugo stał się nawet na tyle niebezpieczny, że wydano nań międzynarodowy list gończy – ratował się więc, uciekając zagranicę. Wrócił po latach, gdy doszła go wieść o zamordowaniu w Marsylii Manu. Wrócił, aby się zemścić. Wyrok wykonał, ale niebawem sam padł ofiarą mordu. Montale, który nie był w stanie zapobiec tragicznym wydarzeniom, teraz postawił sobie za punkt honoru rozwikłanie zagadki śmierci swoich eksprzyjaciół.
Akcja powieści rozwija się powoli, leniwie, jak powolny i leniwy jest człowiek, który właśnie przed chwilą porządnie się najadł i sowicie popił posiłek wybornym czerwonym winem. Inspektor Montale nie jest człowiekiem, który by stronił od najprostszych doczesnych uciech. Lubi dobrze zjeść, lubi się napić; gdy tylko ma ochotę, korzysta z usług zaprzyjaźnionych prostytutek. W tym względzie w niczym nie ustępuje swemu dalekiemu kuzynowi zza Oceanu, Philipowi Marlowe’owi. Ma też jednak wiele cech wspólnych z komisarzem Maigret – zwłaszcza sposób prowadzenia śledztwa, w którym istotną rolę odgrywa wiwisekcja umysłu przestępcy. A ma się Montale nad czym zastanawiać. Śmierć jego przyjaciół wpisuje się bowiem w znacznie bardziej rozległą intrygę, w którą zaplątani są nie tylko walczący o wpływy w Marsylii francuscy, włoscy i arabscy mafiosi, ale również ugrupowania faszystowskie, jawnie wzywające do rozprawienia z cudzoziemcami. Ta nienawiść do „obcych” uderza również bezpośrednio w inspektora Montale – zamordowana zostaje bowiem córka jego znajomego, młoda i piękna studentka Leila, Algierka z pochodzenia. Jak pokaże śledztwo, i ta śmierć ma wiele wspólnego ze sprawą Ugo i Manu.
Powieść Izzo ma dwóch równoprawnych bohaterów – jednym jest Fabio Montale, drugim Marsylia. Znawcy Fiodora Dostojewskiego uważają, że na podstawie „Zbrodni i kary” można odtworzyć mapę Petersburga z połowy XIX wieku; prawdopodobnie posiłkując się „Total Cheops” obdarzony wyobraźnią kartograf bez większego problemu wyrysowałby mapę Marsylii, ze wszystkimi jej uliczkami, restauracyjkami, nabrzeżami… W licznych retrospekcjach Izzo przedstawia swoje ukochane miasto także sprzed kilkudziesięciu lat. Pozwala tym samym obserwować, jak zmieniało się na przestrzeni trzech, czterech dekad. Te nader liczne wtręty czynią dodatkowo z powieści Francuza nostalgiczną balladę, pełną tęsknoty za dawno utraconym czasem i niewinnością. Choć ostatecznie ballada ta okaże się niezwykle krwawa – czy też „mordercza” (jak zapewne stwierdziłby Nick Cave) – nie traci w niczym swego subtelnego charakteru. Powieść Izzo przywołuje na myśl inne dzieło literackie – mentalnie dużo nam bliższe, tzw. „trylogię złodziejską” Sergiusza Piaseckiego („Jabłuszko”, „Spojrzę ja w okno”, „Nikt nie da nam zbawienia”) – i takie same wyzwala uczucia i emocje: przede wszystkim tęsknotę, za światem, który odszedł w zapomnienie…