„Szurmo” to drugi tom „trylogii marsylskiej” nieżyjącego już Jean-Claude’a Izzo. Niestety, w porównaniu z debiutanckim „Total Cheops” wypada raczej blado. Pozbawiony elementu zaskoczenia, pozostawia po sobie uczucie sporego niedosytu. Bo przecież… wszystko to już gdzieś czytaliśmy. Gdzie? W tomie pierwszym.
Marsylia „mon amour”
[Jean-Claude Izzo „Szurmo” - recenzja]
„Szurmo” to drugi tom „trylogii marsylskiej” nieżyjącego już Jean-Claude’a Izzo. Niestety, w porównaniu z debiutanckim „Total Cheops” wypada raczej blado. Pozbawiony elementu zaskoczenia, pozostawia po sobie uczucie sporego niedosytu. Bo przecież… wszystko to już gdzieś czytaliśmy. Gdzie? W tomie pierwszym.
Fabio Montale to zdymisjonowany gliniarz, który – pożegnawszy się z policyjną robotą – mógłby wieść spokojne życie, racząc się nieprzebranymi urokami Marsylii. Mógłby, ale nie wiedzie, bo co rusz wplątuje się – bądź też wplątują go inni – w kolejne, niełatwe do rozwikłania, kryminalne afery. A że serce ma dobre i człek z niego nad wyraz sentymentalny, nie potrafi odmówić pomocy niegdyś bliskim sobie ludziom. Tak było w debiutanckiej powieści Izzo („Total Cheops”), gdzie starał się odszukać morderców swoich przyjaciół z dzieciństwa, Ugo i Manu, oraz ekskochanki Leili; nie inaczej jest w drugiej odsłonie „trylogii marsylskiej”, gdzie stara się odnaleźć zaginionego syna swej dawno niewidzianej kuzynki. I choć logika i zdrowy rozsądek podpowiadają mu, by nie mieszać się do tej brzydko pachnącej sprawy, nie jest w stanie oprzeć się urokowi pięknej kobiety. Jakież to do bólu typowe! – chciałoby się krzyknąć. Niestety, Izzo rzeczywiście poszedł tym razem na skróty, powielając poniekąd schemat z poprzedniej powieści.
Faktu, że poszukiwany przez Montalego chłopak został zamordowany, nie ma sensu ukrywać, ponieważ scena morderstwa otwiera książkę. Nim jednak eksinspektor marsylskiej policji odkryje, co stało się z poszukiwanym przezeń młodzieńcem, upłynie trochę czasu. Tym samym pierwsze zabiegi podjęte przez byłego gliniarza mogą wydać się mało wciągające z punktu widzenia czytelnika. Ma on bowiem tę przewagę nad głównym bohaterem, że wie, co stało się z nieszczęsnym chłopcem. Można się jedynie zastanawiać, na ile był to świadomy zabieg autora, który być może pragnął tym sposobem na moment odwrócić uwagę czytelnika od wątku kryminalnego, by skupić ją na sprawach społecznych, w kryminałach pozostających zazwyczaj w tle opisywanych wydarzeń. Jeśli taki właśnie cel przyświecał Izzo, zabieg można uznać jeśli nie za udany, to przynajmniej za usprawiedliwiony. Kwestie społeczne pełnią bowiem w „Szurmo” istotną rolę, mając niekiedy wręcz „moc sprawczą”. Miasto odmalowane w trylogii francuskiego pisarza jest niemal miejscem magicznym, w którym przecinają się nie tylko ludzkie losy, ale i kultury – francuska, włoska, algierska i wietnamska. W tym kulturowym tyglu wciąż coś się gotuje i wrze i niewiele potrzeba, aby rozgrzany do czerwoności garniec zaczął parzyć każdego, kto zechce po niego sięgnąć. A pokus nie brakuje, bo przecież Marsylia to również okno na Morze Śródziemne – tędy wiodą przestępcze i przemytnicze szlaki.
Takie miejsce akcji to dla dobrego pisarza praktycznie samograj. A że Izzo jest dobrym pisarzem, stara się wycisnąć z tego faktu jak najwięcej. Problem w tym, że w przypadku „Szurmo” wycisnął niemal tyle samo, co w „Total Cheops”. Obserwujemy więc zamieszkującą ulice nędzy arabską biedotę, która – atakowana zewsząd przez aktywistów Frontu Narodowego – szuka ratunku w radykalnych hasłach głoszonych przez muzułmańskich ekstremistów. Obserwujemy Montalego, który z rozrzewnieniem wspomina Marsylię swego dzieciństwa, gdzie nawet przestępcy byli na swój sposób uczciwi i honorowi; który, współczując arabskim mieszkańcom Marsylii, mimo wszystko nie potrafi do końca pojąć ich dążenia do alienacji za wszelką cenę. Obserwujemy w końcu samo miasto, poznając coraz dokładniej jego uliczki, zaułki, przedmieścia… Może i jest to fascynujące, ale raczej dla kogoś, kto wcześniej z twórczością Francuza nie miał styczności. Po lekturze pierwszego tomu trylogii tom drugi niczym nas już zaskoczyć nie potrafi. Nawet intryga, choć owszem, dość misternie zbudowana, nie przyprawia jednak o gęsią skórkę. Na dodatek rozwiązanie zagadki razi nieco uproszczonymi wizjami świata i konfliktu cywilizacji europejskiej i arabskiej. Atutem „Total Cheops” była głębia psychologiczna postaci i swoisty egzotyzm; w „Szurmo” głębi tej zabrakło (a raczej ustąpiła ona pola schematycznym ocenom sytuacji społecznej i wynikających zeń konfliktów narodowościowych i kulturowych), a egzotyczne miejsca mocno spowszedniały. Nawet sam Fabio Montale nie wzbudza już takiej sympatii. Po części dlatego, że zabrakło dlań przeciwwagi – co najmniej tak charyzmatycznego jak on czarnego charakteru.
Wśród teoretyków literatury istnieje przekonanie, że wcale nie jest tak trudno odnieść sukces debiutancką powieścią – znacznie trudniej jest ugruntować swoją pozycję następną książką. Przykład Jean-Claude’a Izzo doskonale ilustruje tę teorię. Gdyby „Szurmo” powstało jako pierwsze, zapewne ocena tej powieści byłaby wyższa. Niestety, w porównaniu ze swoją poprzedniczką pozostawia ona uczucie niedosytu. Teraz należy mieć tylko nadzieję, że ostatnia część trylogii – „Solea” (także zapowiadana przez W.A.B.) – okaże się być udanym nawiązaniem do tomu pierwszego.