Co może zrobić bandyta po ucieczce z więzienia? [Hasse Ekman „Sztokholmski skok” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Kiedy już zaliczycie wszystkie nowości dostępne na platformie Netflix, sięgnijcie po raz kolejny po skandynawską klasykę „czarnego kryminału”. Tym bardziej że jest w czym wybierać. „Sztokholmski skok” Hassego Ekmana z 1961 roku nie jest może filmem na wskroś oryginalnym, ale na pewno nie można mu zarzucić, że ma zbyt wolne tempo i mało zajmującą fabułę.
Co może zrobić bandyta po ucieczce z więzienia? [Hasse Ekman „Sztokholmski skok” - recenzja]Kiedy już zaliczycie wszystkie nowości dostępne na platformie Netflix, sięgnijcie po raz kolejny po skandynawską klasykę „czarnego kryminału”. Tym bardziej że jest w czym wybierać. „Sztokholmski skok” Hassego Ekmana z 1961 roku nie jest może filmem na wskroś oryginalnym, ale na pewno nie można mu zarzucić, że ma zbyt wolne tempo i mało zajmującą fabułę.
Hasse Ekman ‹Sztokholmski skok›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Sztokholmski skok | Tytuł oryginalny | Stöten | Reżyseria | Hasse Ekman | Zdjęcia | Martin Bodin | Scenariusz | Jan-Olof Rydqvist | Obsada | Gunnar Hellström, Tor Isedal, Maude Adelson, Nils Hallberg, Curt Masreliez, Hjördis Petterson, Gunnar Nielsen, Ann-Marie Wiman, Eric Stolpe, Harry Ahlin, Bengt Eklund | Muzyka | Rune Öfwerman | Rok produkcji | 1961 | Kraj produkcji | Szwecja | Czas trwania | 92 min | Gatunek | dramat, kryminał | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że Janowi-Olofowi Rydqvistowi (1930-1977) pomysł tej opowieści przyszedł do głowy po oglądnięciu „Zabójstwa” (1956), jednego z wczesnych obrazów Stanleya Kubricka. W tym mrocznym dramacie kryminalnym, opartym na książce Lionela White’a, Amerykanin przedstawił historię pechowo zakończonego skoku na tor wyścigów konnych. Podobny motyw pojawia się w szwedzkim filmie, choć nie zajmuje on aż tyle miejsca. Ale podobieństwo jest mimo wszystko uderzające. Co ciekawe, Rydqvist nie był zawodowym scenarzystą, lecz aktorem. „Sztokholmski skok” to jego jedyny zekranizowany koncept. Tym bardziej może więc dziwić fakt, że podjął się tego twórca tak doświadczony i uznany, jak Hasse Ekman (1915-2004). Ekman pochodził z rodziny o tradycjach artystycznych; słynnym reżyserem był już jego ojciec, Gösta Ekman. To za jego sprawą Hasse trafił na plan filmowy już jako dziewięciolatek; mając lat osiemnaście, na dobre zaczął karierę aktorską, a po paru latach również reżyserską. Choć każdego roku realizował kilka własnych obrazów, znajdował również czas, by udzielać się aktorsko u innych twórców, jak na przykład u… Ingmara Bergmana („Pragnienie”, 1949; „Wieczór kuglarzy”, 1953). Ekman wyspecjalizował się w dramatach; do najwyżej ocenianych należały: „Kiedy brama była zamknięta” (1946), „Bankiet” (1948), „Dziewczyna z trzeciego rzędu” (1949), „Dziewczyna z hiacyntami” (1950), „Gabrielle” (1954) oraz „Prywatne wejście” (1956). Dzieła komediowe Hassego nie spotykały się już z takim uznaniem. Nakręcony w 1961 roku „Sztokholmski skok” był jednym z ostatnich dzieł mistrza. Trzy lata później, mając niespełna pięćdziesiątkę, postanowił on przejść na zasłużoną emeryturę; sprzedał potężną kolekcję dzieł sztuki i wraz z trzecią żoną przeprowadził się do hiszpańskiej Marbelli, gdzie mieszkał aż do śmierci (czyli przez kolejne cztery dekady). Czym ujął go tekst Rydqvista? Można podejrzewać, że umiejętnym wpisaniem wątków kryminalno-melodramatycznych w koncepcję francuskiego i amerykańskiego kina noir. I – być może – nieco bardziej rozrywkowym tonem. Był to bowiem z założenia film, który miał się podobać szerszej publiczności. I na pewno mógł się podobać, bo nawet z perspektywy sześćdziesięciu lat, jakie minęły od jego powstania, wydaje się atrakcyjny i intrygujący. Erik Johansson (w tej roli Gunnar Hellström) i Janne Karlsson (Tor Isedal, znany z Bergmanowskiego „Żródła” i „ Roseanny”, adaptacji pierwszej powieści Maj Sjöwall i Pera Wahlöö z cyklu o komisarzu Martinie Becku) to groźni kryminaliści, którym dzięki pomysłowości, determinacji i bezwzględności udaje się uciec z więzienia. Znalazłszy się na wolności, udają się do swojego starego kompana Essego Westmana (gra go Curt Masreliez); liczą bowiem na to, że on pomoże im zdobyć gotówkę – po wyrwaniu się zza krat są przecież bez grosza przy duszy. Esse, który zawsze ma na podorędziu jakiś koncept, wzywa czwartego do gry (choć nie do brydża), klepiącego biedę złodzieja Petera Bergefraga (który ma twarz Nilsa Hallberga, jednego z ulubionych aktorów Arnego Mattssona). Razem obmyślają, jak bez większego ryzyka zdobyć kasę na przygotowanie poważniejszego skoku i wychodzi im na to, że trzeba obrobić nielegalną szulernię. Żaden z jej klientów na pewno nie poskarży się później policji. A zdobyte w ten sposób pieniądze można potem zainwestować w realizację kolejnego planu. Jakiego? I tutaj z niewielką pomocą koncepcyjną przychodzą właśnie Lionel White i Stanley Kubrick. Najważniejsze w tej historii jest jednak to, co Erik i Janne zamierzają zrobić później. Duży wpływ na to ma poznana przez Johanssona już po ucieczce z więzienia piękna i młoda prostytutka Mona Hansson (Maude Adelson, która w 1977 roku, w wieku zaledwie trzydziestu sześciu lat, popełniła samobójstwo, nie mając sił walczyć z chorobą nowotworową). Życie jej nie rozpieszczało, więc raczej trudno być zaskoczonym, że gdy przystojny bandyta składa jej propozycję ułożenia sobie wspólnie życia – przyjmuje ją. Jakie ma lepsze wyjście? Co różni „Zabójstwo” Kubricka od „Sztokholmskiego skoku” Ekmana? Przede wszystkim tonacja filmu. Dzieło Szweda jest jeszcze bardziej noir. Amerykanin stara się bowiem od czasu do czasu puszczać oko do widza; Skandynaw robi to w zasadzie tylko raz, kiedy wprowadza na arenę wydarzeń panią Jansson (Hjördis Petterson, zagrała również w „ Pod osłoną mgły” i „ Gdy robi się ciemno”), epizodyczną postać miłośniczki kotów, która wynajmuje pokój wiecznie spóźniającemu się z czynszem Bergefragowi. Poza tym powodów do uśmiechu nie uświadczycie. Od początku opowieści nie można bowiem mieć wątpliwości, że na happy end nie ma tu co liczyć. Nawet kibicując uciekającym przed policją bandytom (wszak mimo wielu wad, mają w sobie coś sympatycznego), czuć, że unosi się nad ich głowami miecz Damoklesa. W końcu to dramat. Na dodatek mroczny.
|