Pierwsza odsłona kryminalnego „Kwartetu szetlandzkiego” brytyjskiej pisarki Ann Cleeves, czyli „Czerń kruka”, mogła zauroczyć. Druga, „Biel nocy” – rozczarować. Na tłumaczenie trzeciej, „Czerwieni kości”, trzeba było czekać niemal dekadę. Ponowne wchodzenie w specyficzny świat wyspiarskiej społeczności nie było łatwe, ale dotarłszy do finału tej części można poczuć podszytą wątpliwościami satysfakcję. Nie jest źle, ale mogło być dużo lepiej.
Policjanci na bezdrożach
[Ann Cleeves „Czerwień kości” - recenzja]
Pierwsza odsłona kryminalnego „Kwartetu szetlandzkiego” brytyjskiej pisarki Ann Cleeves, czyli „Czerń kruka”, mogła zauroczyć. Druga, „Biel nocy” – rozczarować. Na tłumaczenie trzeciej, „Czerwieni kości”, trzeba było czekać niemal dekadę. Ponowne wchodzenie w specyficzny świat wyspiarskiej społeczności nie było łatwe, ale dotarłszy do finału tej części można poczuć podszytą wątpliwościami satysfakcję. Nie jest źle, ale mogło być dużo lepiej.
Ann Cleeves
‹Czerwień kości›
W moim przypadku znajdująca się na głównej okładce książki zachęta: „Świetnie skonstruowany kryminał. Nie odłożycie, zanim nie poznacie prawdy!” absolutnie się nie sprawdziła. Mając w pamięci dwie poprzednie powieści brytyjskiej pisarki Ann Cleeves (rocznik 1954), składające się na pierwszy cykl „Kwartetu szetlandzkiego”, czyli wydane przez Amber „
Czerń kruka” (2006) i „
Biel nocy” (2007), sięgnąłem po „Czerwień kości” (2009) pełen dobrych przeczuć. I z każdym kolejnym rozdziałem czułem coraz większy opór materii, aż wreszcie mniej więcej w połowie odłożyłem tę „cegiełkę” z powrotem na półkę. Dla mnie – rzecz nieprawdopodobna: nie doczytać kryminału do końca. Ba! nie sprawdzić nawet, kto zabił. Tego ostatniego nie zrobiłem być może dlatego, że podświadomie wierzyłem, iż kiedyś jeszcze powrócę do trzeciej części przygód detektywa z Szetlandów, inspektora Jimmy’ego Pereza.
I rzeczywiście tak się stało. Powróciłem! Po niemal czterech latach. „Czerwień kości” leżała przez cały ten czas na półce w widocznym miejscu (nawet po przeprowadzce), miałem ją więc na wyciągnięcie ręki. I w końcu podjąłem wyzwanie. Zacząłem czytać od miejsca, w którym przerwałem w 2019 roku, wcześniej jednak oczywiście przeanalizowawszy poczynione przed laty notatki, dzięki którym szybko przypomniałem sobie, o co dokładnie w intrydze skomponowanej przez Ann Cleeves chodziło. I tym razem nie miałem już kłopotów. W ciągu półtora dnia „łyknąłem” ponad dwieście stron i sprawiło mi to niemało satysfakcji. W czym więc tkwił podstawowy problem? Nie da się ukryć, że wina rozłożona została po połowie: autorce zabrakło intrygującego konceptu, dzięki któremu byłaby w stanie przez czterysta pięćdziesiąt stron utrzymywać zainteresowanie czytelnika, mi z kolei – cierpliwości. W kolejnym rozdziale, do którego przed czterema laty nie zdołałem już dotrzeć, pojawia się bowiem drugi trup – i od tego momentu fabuła wreszcie zaczyna nabierać rumieńców.
Nie zmienia to faktu, że „Czerwień kości”, choć bez wątpienia jest rasowym kryminałem (dwie ofiary współczesne plus tajemnica z przeszłości, sięgająca nawet czasów drugiej wojny światowej), to jednak – i to w znacznie większym stopniu niż wcześniejsze odsłony „Kwartetu szetlandzkiego” – powieść obyczajowa (z elementami dramatu psychologicznego). Na dodatek taka, której akcja rozgrywa się w zamkniętej, wyspiarskiej społeczności, w której wszyscy doskonale się znają i najczęściej są ze sobą – bliżej bądź dalej – spokrewnieni. W takich środowiskach nietrudno o konflikty czy zaszłości, które mogą doprowadzić do tragedii. Czasami ich zaczynem może stać się nawet błahe, zdawałoby się, wydarzenie. Tak właśnie dzieje się na szetlandzkiej wyspie Whalsay, gdzie młoda i piękna, choć borykająca się z własnymi demonami, archeolożka z Londynu Hattie James i jej pomocnica Sophie znajdują mieszek z pieniędzmi i kości, prawdopodobnie pochodzące z końca XV wieku.
Znalezisko może mieć, jeśli uda się potwierdzić jego datowanie, ogromne znaczenie – dowiedzie bowiem, że mieszkańcy peryferyjnie położonej wyspy Whalsay kilkaset lat temu utrzymywali kontakty handlowe z Ligą Hanzeatycką. Zyskać mogą na tym wszyscy, zwłaszcza gdy uda się pozyskać środki finansowe na budowę muzeum. Odkrycie jednych raduje, jak chociażby Mimę Wilson, właścicielkę posiadłości, na której prowadzone są wykopaliska, innych natomiast niepokoi. Wszak dotąd żyło się tu spokojnie, a teraz mogą zacząć pojawiać się obcy i – pozorna jedynie – sielanka zostanie zakłócona. Zresztą i tak się to dzieje. Pewnej nocy dochodzi bowiem do zabójstwa. Ofiarą okazuje się wspomniana Mima, a domniemanym sprawcą – jej dalszy krewny, Ronald Clouston. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna, który po zmroku wyszedł zapolować na zające, nieumyślnie postrzelił śmiertelnie starszą kobietę. Taki przynajmniej punkt widzenia przyjmuje początkowo policja.
Śledztwo w sprawie śmierci Mimy prowadzą Sandy Wilson, wnuk ofiary, oraz jego przełożony, inspektor Jimmy Perez, przybyły z – leżącego na największej szetlandzkiej wyspie, czyli Mainland – miasteczka Lerwick. Nadzoruje je natomiast prokurator Rhonie Laing. Wydaje się, że ostatecznie wyda ona postanowienie o umorzeniu dochodzenia, uznając tym samym, że był to nieszczęśliwy wypadek. Perez ma wprawdzie pewne wątpliwości, lecz nie ma żadnych dowodów na to, że śmierć babci Sandy’ego została przez kogoś zaplanowana. Ba! nawet odkryty kilka dni później drugi trup niewiele w tym względzie zmienia. Wszystko bowiem wskazuje na to, że ofiara… popełniła samobójstwo. Ale takich rzeczy – dwie tajemnicze śmierci w tak krótkim czasie – nie pamiętają najstarsi mieszkańcy Whalsay! Inspektor z Lerwick musi więc zintensyfikować swoje działania, a być może nawet podjąć ryzyko sprowokowania mordercy. Jeśli oczywiście oba zgony zostały spowodowane działaniem z premedytacją.
Jedno jest pewne: Ann Cleeves zna Szetlandy jak własną kieszeń (przez kilka lat pracowała w obserwatorium ornitologicznym na wyspie Fair Isle), a że nie brakuje jej również talentu literackiego – potrafi z niezwykłym pietyzmem opisywać przepiękną przyrodę należącego do Szkocji archipelagu. Interesująco wypadają także, nie tylko dla wielbicieli ptaków, jej spostrzeżenia ornitologiczne (gwarantuję, że o wielu gatunkach dowiecie się po raz pierwszy właśnie z „Czerwieni kości”). Tylko w kontekście intrygi kryminalnej mogłoby być ciekawiej. Owszem, z biegiem czasu zyskuje ona na znaczeniu, ale przez cały czas trudno pozbyć się wrażenia, że traktowana jest przez autorkę po macoszemu. Jakby Cleeves miała wątpliwości, na co ostatecznie położyć większy nacisk: na opis codziennego życia wyspiarzy i wynikających z różnorodności ludzkich charakterów konfliktów czy też tajemnice z odległej przeszłości, które nie doczekały się rozwiązania i tym samym rzucają złowrogi cień na współczesność?
Proporcje są w każdym razie mocno zachwiane na niekorzyść warstwy kryminalnej. Do tego stopnia, że w wielu momentach inspektor Perez – główna przecież postać całego cyklu – wydaje się zwyczajnie zbędny. Na szczęście honoru szetlandzkiej policji broni Sandy Wilson – pisarka całkiem udanie kreuje go na bohatera wychodzącego z cienia, który z czasem nabiera pewności siebie i wiary w to, że wcale nie musi być wiecznie popełniającym błędy i gafy nieudacznikiem. Tyle dobrego! A poza tym – przynajmniej od połowy – to całkiem przyjemna lektura.