Niestety, pisząc „Biel nocy” – drugą odsłonę cyklu kryminalnego, którego akcja rozgrywa się na Szetlandach – brytyjskiej pisarce Ann Cleeves nie udało się powtórzyć sukcesu poprzedniej powieści. Czego zabrakło? Przede wszystkim emocji i wyrafinowania, które pozwoliłoby autorce uwiarygodnić psychologicznie nieco zbyt wydumaną intrygę. Czyta się to nadal nieźle, ale już nie „zasysa” jak „Czerń kruka”.
Czterogwiazdkowy koniak dla każdego
[Ann Cleeves „Biel nocy” - recenzja]
Niestety, pisząc „Biel nocy” – drugą odsłonę cyklu kryminalnego, którego akcja rozgrywa się na Szetlandach – brytyjskiej pisarce Ann Cleeves nie udało się powtórzyć sukcesu poprzedniej powieści. Czego zabrakło? Przede wszystkim emocji i wyrafinowania, które pozwoliłoby autorce uwiarygodnić psychologicznie nieco zbyt wydumaną intrygę. Czyta się to nadal nieźle, ale już nie „zasysa” jak „Czerń kruka”.
Opublikowana w 2006 roku „
Czerń kruka” spotkała się z bardzo przychylnym przyjęciem zarówno czytelników, jak i krytyków. Nie dziwi więc, że autorka postanowiła dopisać ciąg dalszy; w efekcie rok później powstała „Biel nocy”, a w kolejnych latach jeszcze dwie powieści („Red Bones”, 2009; „Blue Lightning”, 2010), które domknęły tak zwany „Kwartet szetlandzki”. W Polsce wydano dotychczas dwie pierwsze odsłony cyklu. O ile pierwsza – dzięki świetnie pomyślanej i poprowadzonej intrydze, wiarygodnym portretom psychologicznym głównych postaci i przede wszystkim znakomitym opisom wyspiarskiej egzotyki – rzeczywiście mogła się spodobać, o tyle druga pozostawia po sobie znacznie gorsze wrażenie. Fabuła sprawia wrażenie udziwnionej nieco na siłę, bohaterowie przeszli od etapu iskrzącej fascynacji do znacznie mniej atrakcyjnego obmacywania, a i szetlandzka codzienność nie jest już tak osobliwa jak za pierwszym razem. Mimo to „Biel nocy” wciąż jest całkiem przyzwoitym kryminałem.
Po rozwiązaniu sprawy zabójstwa nastoletniej Catherine Ross, mieszkający na wyspie Mainland, choć pochodzący z Fair Isle, inspektor Jimmy Perez nawiązuje bliższą znajomość z atrakcyjną rozwódką Fran Hunter, którą poznał przy okazji tamtego dochodzenia. Fran jest malarką, która – mimo nie pierwszej już młodości (ma kilkuletnią córeczkę Cassie) – nie osiągnęła jeszcze sukcesu, dlatego też z wielkimi nadziejami przyjmuje propozycję zaprezentowania swoich prac na wspólnej wystawie z miejscową gwiazdą, doskonale znaną także poza Szetlandami, Bellą Sinclair. Wernisaż odbywa się w Biddista, kilkanaście kilometrów od Lerwick; obie panie, a zwłaszcza Hunter, wiążą z nim duże nadzieje i liczą na sporą frekwencję, tym bardziej że otwarcie ma uświetnić minirecital bratanka Belli, bardzo popularnego w świecie show-biznesu młodego skrzypka Roddy’ego. Tymczasem wszystko idzie nie po myśli organizatorów. W Herring House, gdzie odbywa się wystawa, gości pojawia się znacznie mniej, niż oczekiwano. Na dodatek jeden z nich zachowuje się dość nietypowo – najpierw długo przygląda się jednemu z obrazów, a następnie odwraca się plecami do dzieła sztuki, pada na kolana i płacze. Kiedy obecny u boku swojej nowej przyjaciółki inspektor Perez wyprowadza go na zaplecze, nieznajomy twierdzi, że nie pamięta, jak się nazywa, skąd pochodzi ani w jaki sposób znalazł się na wernisażu; nie ma też przy sobie dokumentów. A później znika. Następnego dnia rano miejscowy gospodarz Kenny Thomson, mieszkający po sąsiedzku zarówno z Bellą Sinclair, jak i Herring House, w starej szopie rybackiej znajduje powieszonego mężczyznę z maską klowna na twarzy. Wezwany na miejsce zdarzenia Jimmy, po zdjęciu maski z głowy denata dochodzi do wniosku, że to ten sam człowiek, który wczoraj swoim niewytłumaczalnym postępowaniem popsuł otwarcie wystawy. Jakiś czas później, trochę przypadkiem, policja ustala również, jaka była przyczyna absencji wielu zaproszonych gości na wernisażu. Otóż w tym samym dniu ktoś porozklejał w Lerwick plakaty, że impreza została odwołana z powodu „śmierci w rodzinie”. Tej samej treści ulotki rozdawane były w miejscowym porcie wszystkim, którzy wysiadali z promów na stały ląd. Zapamiętano osobę, która to robiła – był to mężczyzna w masce. Takiej samej, jaką morderca założył na twarz nieznajomego.
Stwierdziwszy ponad wszelką wątpliwość, że denat nie popełnił samobójstwa, lecz został uduszony, a następnie powieszony, Perez informuje ekipę śledczą ze szkockiego Inverness; niebawem też na Mainland przybywa inspektor Roy Taylor, którego Jimmy poznał już przy okazji dochodzenia w sprawie śmierci młodej Catherine Ross. Mimo sporej różnicy charakterów, obaj stróże prawa przypadli sobie wówczas do gustu; pojawiła się więc teraz okazja, by pogłębić zadzierzgniętą przed kilkunastoma miesiącami znajomość. Tyle że miejscowy policjant znaczną większość swego i tak mocno ograniczonego czasu wolnego poświęca pielęgnowaniu romansu z Fran, co Taylor przyjmuje tyleż z irytacją, co i pewną zazdrością. Tym bardziej że pani Hunter to wciąż bardzo atrakcyjna i seksowna kobieta… Śledczy początkowo drepczą jedynie w miejscu, a podstawowym problemem, który nie pozwala im ruszyć z kopyta, jest niemożność identyfikacji zwłok. Bardzo długo wiadomo tylko jedno – że zamordowany nie pochodził z Szetlandów. Skąd zatem przybył? Jak się tu dostał? Dlaczego znalazł się na wystawie? Z czego wynikało jego dziwaczne zachowanie? I w końcu: Kto go zabił i z jakiego powodu? Te pytania ciągle pozostają bez odpowiedzi. Udaje się za to ustalić co innego: Że zabójcą musiał być ktoś mieszkający w Biddista, ponieważ po zakończeniu nieszczęsnego wernisażu nikt już do wioski nie dojechał. Tylko kogo byłoby stać na popełnienie tak potwornego czynu? Słynną Bellę? Jej jeszcze słynniejszego bratanka? A może Kenny’ego Thomsona, który znalazł ciało, lub jego żonę Edith, dyrektorkę ośrodka opieki dla osób starych i niepełnosprawnych? Jest jeszcze prowadzący restaurację w Herring House Martin Williamson, jego matka Aggie, właścicielka sklepu, i żona Dawn, nauczycielka w miejscowej szkółce podstawowej. Najbardziej podejrzany wydaje się jednak dzierżawiący dom w Biddista przybysz z Anglii, Peter Wilding, pisarz fantasta, który na domiar złego – co szczególnie irytuje Pereza – wykazuje zainteresowanie Fran Hunter. Aby wykluczyć kolejne osoby, Jimmy musi znaleźć motyw zbrodni. A skoro nie widać go na pierwszy rzut oka, policjantowi wydaje się wielce prawdopodobne, że przyczyna tkwi gdzieś w przeszłości – zarówno ofiary, jak i mordercy. Trzeba więc przyjrzeć się bliżej dawnym czasom, wydobyć na wierzch skrywaną tajemnicę. Staje się to tym ważniejsze, że wkrótce popełnione zostaje kolejne morderstwo…
Czytając „Biel nocy”, można odnieść wrażenie, że Ann Cleeves bardzo dokładnie przemyślała rozwinięcie fabuły, umiejętnie poplątała wątki i zmyliła tropy, ale zapomniała o jednym, a raczej dwóch bardzo istotnych elementach – efektownym zawiązaniu i jeszcze atrakcyjniejszym rozwiązaniu intrygi. Pierwsza odsłona „Kwartetu szetlandzkiego” ujmowała realizmem i przerażała tym, że wszystko, co opisała autorka, było jak najbardziej prawdopodobne. To naprawdę mogło się wydarzyć! Tymczasem od pierwszych stron drugiej części cyklu nie sposób pozbyć się odczucia pewnej teatralnej umowności, sztuczności dekoracji. To wszystko jest po prostu zbyt grubymi nićmi szyte. Zupełnie obcy wszystkim facet na wernisażu, który zachowuje się tak, jakby właśnie urwał się z zakładu dla umysłowo chorych, choć najbliższy tego typu ośrodek zapewne znajduje się dopiero w Szkocji. I ta maska klowna, która – nie trzeba być ani Sherlockiem Holmesem, ani Herkulesem Poirot, żeby dojść do takiego wniosku już na samym początku powieści – jest kluczem do rozwiązania zagadki, natomiast osoba, która powinna kryjące się za tym rekwizytem przesłanie odczytać natychmiast, przez większość książki wydaje się kompletnie ślepa i głucha. Rozczarowuje również zakończenie. Czterogwiazdkowy koniak dla każdego, kto po dobrnięciu do ostatniej strony „Bieli nocy” z czystym sumieniem stwierdzi: Finał mnie w zupełności usatysfakcjonował!