Lech Jęczmyk był przez wiele lat jedną z popularniejszych postaci w światku czytelników science fiction. Znany nie tylko jako wyśmienity tłumacz, ale również felietonista i myśliciel, niestroniący od głoszenia poglądów niewygodnych i niepoprawnych politycznie. „Trzy końce historii” to zbiór felietonów, które powstawały na przestrzeni 15 lat. Czytając je, można się z Jęczmykiem w wielu kwestiach nie zgadzać, ale nie sposób odmówić mu przenikliwości i zdolności logicznego myślenia. Dla wielu wręcz – nazbyt logicznego.
„Czemu pies szczeka? Patrz, jak płonie niebo!”
[Lech Jęczmyk „Trzy końce historii, czyli Nowe Średniowiecze” - recenzja]
Lech Jęczmyk był przez wiele lat jedną z popularniejszych postaci w światku czytelników science fiction. Znany nie tylko jako wyśmienity tłumacz, ale również felietonista i myśliciel, niestroniący od głoszenia poglądów niewygodnych i niepoprawnych politycznie. „Trzy końce historii” to zbiór felietonów, które powstawały na przestrzeni 15 lat. Czytając je, można się z Jęczmykiem w wielu kwestiach nie zgadzać, ale nie sposób odmówić mu przenikliwości i zdolności logicznego myślenia. Dla wielu wręcz – nazbyt logicznego.
Lech Jęczmyk
‹Trzy końce historii, czyli Nowe Średniowiecze›
Dzięki znakomitym tłumaczeniom Lecha Jęczmyka poznaliśmy najważniejsze dzieła m.in. Philipa K. Dicka, Kurta Vonneguta, Arthura C. Clarke’a i Josepha Hellera. Przez wiele lat zajmował się on jednak również felietonistyką, zapełniając swoimi tekstami nie tylko łamy czasopism fantastyczno-naukowych (najpierw „Fantastyki”, a następnie jej prawnej spadkobierczyni „Nowej Fantastyki” oraz „Innych Planet”), ale również gazet kojarzących się jednoznacznie z prawą stroną polskiej sceny politycznej („Nowego Państwa” i „Najwyższego Czasu”). Jęczmyk nigdy nie ukrywał swoich poglądów, co niejeden raz ściągało na jego głowę problemy. Nie skończyły się one jednak, jak można było przewidywać, wraz z upadkiem Polski Ludowej, w III RP autora też jakoś specjalnie nie hołubiono. Mimo że znalazł dość spokojną przystań w „Nowej Fantastyce” pod redakcją Macieja Parowskiego, to jednak kilka lat temu – gdy pismo zaczęło się przekształcać w gazetkę dla licealistów – Jęczmyk ze składu zniknął.
Życie felietonów w porównaniu z beletrystyką zazwyczaj jest bardzo krótkie, trwa kilka dni, niekiedy – przy dłuższej żywotności tematu – kilka tygodni. Prawdą jest, że zdecydowana większość tego typu twórczości bardzo szybko się dezaktualizuje; z felietonami Jęczmyka jest jednak, o dziwo, inaczej. Dlatego dobrze się stało, że znalazł się wydawca, który zainwestował w ich książkowe wydanie. W „Trzech końcach historii” zebrano artykuły, które ukazywały się na łamach wspomnianych już powyżej pism w latach 1990-2005. Duża rozpiętość czasowa mogłaby sugerować również spore rozchwianie tematyczne. Nic z tego! W felietonach autora można się bowiem dopatrzyć dwóch tematów przewodnich, które zdają się być ponadczasowe: po pierwsze – kryzys cywilizacji zachodniej, po drugie – analiza dzieł science fiction, które w mniejszym lub większym stopniu były reakcją ich autorów na przemiany zachodzące we współczesnym świecie. Pierwszy temat zajmuje mniej więcej dwie trzecie książki (jej pierwsze dwie części). I chociaż zawarte tu teksty poświęcone są przede wszystkim kondycji ludzkości w końcu XX i u progu XXI wieku, to jednak główne miejsce zajmują w nich rozważania historiozoficzno-filozoficzne.
Jęczmyk – wzorem jednego ze swoich ulubionych filozofów, rosyjskiego emigranta Nikołaja Bierdiajewa – doszedł bowiem do wniosku, że epoka, która nadchodzi, stanie się… Nowym Średniowieczem. Stąd logiczny wniosek, że skoro Nowe Średniowiecze ma dopiero nadejść, to obecnie żyjemy w epoce odpowiadającej schyłkowi Starożytności, której to cezurę wyznaczył upadek Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Postawiwszy taką tezę, Jęczmyk poszukuje analogii pomiędzy epoką wielkich migracji ludów barbarzyńskich, które bezpośrednio doprowadziły do upadku Rzymu, a czasami nam współczesnymi. Czyni to na tyle sugestywnie, że trudno poglądy jego odrzucić. Poszukał sobie zresztą w tym celu wybitnych sojuszników: osiemnastowiecznego brytyjskiego historyka Edwarda Gibbona (autora fundamentalnej pracy „Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego”), wzmiankowanego już Rosjanina Nikołaja Bierdiajewa (nieco zapomnianego, choć ostatnimi laty obszernie publikowanego w Polsce dzięki Wydawnictwu Antyk) oraz naszego rodaka Feliksa Konecznego (w Polsce Ludowej z racji swych proendeckich sympatii skazanego na całkowite zapomnienie). W poszukiwaniu dowodów Jęczmyk sięga jednak bardzo chętnie także po wydawane współcześnie prace zachodnich socjologów, ekonomistów czy historyków (z tego grona warto wspomnieć Oswalda Spenglera i Arnolda J. Toynbee). Świadczy to nie tylko – rzecz oczywista! – o jego oczytaniu, ale nade wszystko o przenikliwym umyśle, który w przededniu przebudzenia się najgroźniejszych upiorów nie zamierza udać się na spoczynek.
Lektura felietonów Jęczmyka nie nastraja optymizmem; łatwo oskarżyć go o czarnowidztwo i wrzucić do jednego worka z innymi publicystami prawicowymi, którym lewicowe media nierzadko przyklejały etykietkę „oszołomów”. To cena, którą Jęczmyk płaci za wierność własnym przekonaniom. I ta wierność powoduje, że stopniowo, z biegiem czasu, wyrzucany jest on poza nawias oficjalnej publicystyki i życia politycznego. Można jednak odnieść wrażenie, że taka właśnie rola felietoniście odpowiada – niezaangażowanego komentatora, który czyni wiele, by zapobiec spełnieniu się po raz kolejny słynnego przysłowia, że „mądry Polak po szkodzie”. Rola, jaką na siebie przyjmuje, chociaż chwalebna, wydaje się bardzo niewdzięczna. Wystarczy przypomnieć, co spotykało w przeszłości posłańców przynoszących złe wieści. A przecież kimś takim jawi się Jęczmyk w „Trzech końcach historii”. Trochę też psem z piosenki „Pompeje” Jacka Kaczmarskiego, którego – mimo że ostrzegał o nadchodzącym zagrożeniu – „nikt nie spuścił z łańcucha / zastygł / pysk otwarty / łapy w próg wtopione”.
Ostatnia (trzecia) część książki poświęcona jest literaturze fantastyczno-naukowej. W przytoczonych tam tekstach Jęczmyk analizuje głównie twórczość Philipa K. Dicka, odnosi się także do braci Strugackich czy Sarbana. Wszystkie swoje rozważania na ten temat wpisuje jednak w kontekst współczesnych wydarzeń, co czyni je ponadczasowymi i interesującymi również dla tych, którzy wspomnianych pisarzy nie znają. Można tylko żałować, że ta część „Trzech końców historii” zredukowana została do zaledwie czternastu tekstów. Chciałoby się bowiem znacznie więcej! Być może jednak sukces pierwszej książki Jęczmyka zachęci go do publikowania kolejnych, w których znacznie więcej miejsca poświęci współczesnej fantastyce. Nie ukrywam, że z ogromnym zainteresowaniem spojrzałbym – przez pryzmat jego poglądów – na twórczość Stanisława Lema, Roberta Heinleina, Isaaca Asimova i innych wielkich świata science fiction. Rad bym był dowiedzieć się także więcej o tym, co czeka nas już niebawem, kiedy na dobre rozgości się u nas… Nowe Średniowiecze.
PS. Tytuł tej recenzji zaczerpnięty został z przytoczonej już piosenki Jacka Kaczmarskiego „Pompeje”.
Czasy chaosu,którego jesteśmy świadkami to za sprawą kolejnego historycyzmu,który reżyseruje utopia GATT i globalnego wolnego handlu.