Ostatnio mnożą się powieści porównywane przez zachwalaczy z twórczością Umberta Eco, a najczęściej z „Imieniem róży”. I jakoś tak się składa, że zwykle są to książki z trudem osiągające przyzwoity poziom, nie mówiąc już o konkurowaniu z powieściami włoskiego pisarza. Jednak w wypadku zeszłorocznego noblisty, Orhana Pamuka, powyższe porównanie wydaje się ze wszech miar zasłużone.
Zbrodnia w miniaturze
[Orhan Pamuk „Nazywam się Czerwień” - recenzja]
Ostatnio mnożą się powieści porównywane przez zachwalaczy z twórczością Umberta Eco, a najczęściej z „Imieniem róży”. I jakoś tak się składa, że zwykle są to książki z trudem osiągające przyzwoity poziom, nie mówiąc już o konkurowaniu z powieściami włoskiego pisarza. Jednak w wypadku zeszłorocznego noblisty, Orhana Pamuka, powyższe porównanie wydaje się ze wszech miar zasłużone.
Orhan Pamuk
‹Nazywam się Czerwień›
„Nazywam się Czerwień” można porównywać z „Imieniem róży” nie tylko pod względem klasy, ale też fabuły. Akcja powieści rozgrywa się w szesnastowiecznym Stambule w środowisku sułtańskich miniaturzystów pracujących nad nową księgą. Przypomina ono trochę mnichów z opactwa Eco – tamci zajmowali się przepisywaniem manuskryptów, natomiast bohaterowie Pamuka je ilustrują. I podobnie jak zakonnicy z „Imienia róży”, stambulscy mistrzowie ilustracji odchodzą właśnie do przeszłości. Rozwijana bowiem przez wieki sztuka iluminowania ksiąg za czasów panowania sułtana Murata III (1574-1595) traci na ważności, z jednej strony wypierana przez modę na europejski styl malowania, z drugiej – atakowana przez islamskich fundamentalistów. Na dodatek do szkoły iluminatorów wkrada się zbrodnia.
Powieść zaczyna się od zabójstwa Eleganta, człowieka odpowiedzialnego za złocenia ilustracji do pewnej księgi przygotowywanej dla sułtana. Zresztą sam zamordowany, już po fakcie, informuje czytelnika o tym w pierwszym rozdziale. Muszę przyznać, że to jeden z lepszych pomysłów na rozpoczęcie kryminału, z jakim się zetknąłem. „Jestem trupem, nieruchomym ciałem na dnie studni” – wyznaje martwy bohater w pierwszych słowach swojego monologu, morderca zaś zachęca czytelnika do śledztwa: „Spróbujcie z koloru moich słów odgadnąć, kim jestem”. Oprócz nich w książce wypowiadają się m.in.: miniaturzyści ze szkoły mistrza Osmana, narysowany pies, meddah (turecki bajarz) przebrany za kobietę, poszczególne ilustracje z ksiąg, szatan i tytułowa Czerwień. Wszyscy bohaterowie mają wspólny sposób narracji cechujący się bezpośrednim zwracaniem do czytelnika, a także lekką stylizacją na język „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Dlatego powieść Pamuka czyta się trochę jak kryminał, a trochę jak egzotyczną opowieść z Orientu. Na tym jednak nie koniec.
Prócz wątku zabójstwa równie istotna jest historia skomplikowanego związku jednego z bohaterów, Czarnego, z córką Wuja – człowieka nadzorującego prace nad nową księgę dla sułtana. Opowieść połączona jest z poszukiwaniem złoczyńcy, ale stanowi też samodzielną całość przypominającą nieco tradycyjne arabskie historie o nieszczęśliwych kochankach. Tyle że związek Czarnego i Şeküre jedynie nawiązuje do baśniowego schematu, a w rzeczywistości jest analizą trudnych relacji między zakochanym mężczyzną a kobietą pragnącą bezpieczeństwa dla swoich dzieci pozbawionych ojca. Jest też osoba trzecia – zaginiony pierwszy mąż Şeküre i reprezentujący go brat, który na dodatek sam rości sobie prawa do kobiety. Na marginesie: polecam przyjrzeć się jednemu z dzieci Şeküre, imiennikowi autora, zwłaszcza w kontekście zakończenia książki.
Trzecia warstwa dzieła noblisty to dyskusja na temat relacji między malarstwem europejskim (reprezentowanym tu przez weneckich portrecistów), a rozwijaną w imperium Osmanów sztuką miniatury. Temat nie byle jaki, bo muzułmańscy twórcy zarzucają swoim zachodnim kolegom obrazoburstwo. Konkretnie chodzi o stosowanie perspektywy i stawianie człowieka w centrum obrazu (jakby był najważniejszym bytem we wszechświecie). Na dodatek realistyczne przedstawianie świata dla miniaturzystów jest zamachem na samego Boga – tylko Allah prawdziwie widzi świat takim, jaki on jest. Dlatego tureccy ilustratorzy malują idealne wyobrażenia rozmijające się z rzeczywistością, ściśle uzależnione od kanonu stworzonego przez dawnych perskich mistrzów. Jednak i oni oskarżani są przez fundamentalistów (reprezentowanych przez hodżę Nusreta) o bluźnierstwo – Koran zabrania przecież czynienia jakichkolwiek obrazów.
Pamuk napisał wciągającą powieść, w której kryminał i romans łączą się z refleksją nad sposobami opisywania świata. Czy można oddać prawdę o rzeczywistości, czy też raczej należy pisać, jak powinno być? Czego właściwie dokonuje twórca w swoim akcie? Opisuje rzeczywistość czy kłamie? „To, co brałem za krew, było czerwonym tuszem, a to, co wziąłem za tusz na rękach, było moją krwią” – mówi jeden z bohaterów. Pamuk pokazuje, że na dobrą sprawę idea i rzeczywistość łączą się ze sobą, widać to choćby w wątku ilustracji do księgi przygotowywanej przez Wuja. Ojciec Şeküre pragnie połączenia stylu europejskiego z wschodnim, perspektywy i indywidualności z sztywnym kanonem i anonimowością.
„Nazywam się Czerwień” jest książką absorbującą intelektualnie czytelnika. Wracając do porównania z Eco – można ją czytać na różnych poziomach: jako kryminał, romans, powieść historyczną, analizę warsztatu twórcy czy próbę opowiedzenia o różnicach między Wschodem a Zachodem. Ten ostatni temat szczególnie udał się Pamukowi. Dyskusję o stylach i różnicach między malarstwem europejskim a tureckim można odczytywać właśnie jako alegorię wzajemnych stosunków Wschód – Zachód, zresztą na ten trop naprowadza nas motto powieści zaczerpnięte z Koranu: „Do Boga należy Wschód i Zachód!”.
Jedynym mankamentem jest dla mnie stosunkowo małe napięcie – wątek kryminalny rozwija się bardzo powoli, dopiero pod koniec książki nabierając rumieńców. Ciężar akcji niesie natomiast historia związku Czarnego i Şeküre, która – prawdę mówiąc – nie była dla mnie specjalnie wciągająca. Ale to tylko subiektywne odczucie – wiadomo, chłopcy wolą bawić się w „policjantów i złodziei”. Natomiast gdy skupić się na warstwie intelektualnej – bomba.