Niemcy pozazdrościli Szwedom! Matthias Altenburg zapragnął być jak Henning Mankell i pod pseudonimem Jan Seghers zaczął publikować kryminały, które inspirowane są postacią słynnego detektywa z Ystad, Kurta Wallandera. „Zbyt piękna dziewczyna” to pierwszy z czterech dotychczas wydanych tomów przygód frankfurckiego komisarza Roberta Marthalera. I zarazem kolejny strzał w dziesiątkę Wydawnictwa Czarne.
Bójmy się kochać ludzi – tak nagle przychodzą…
[Jan Seghers „Zbyt piękna dziewczyna” - recenzja]
Niemcy pozazdrościli Szwedom! Matthias Altenburg zapragnął być jak Henning Mankell i pod pseudonimem Jan Seghers zaczął publikować kryminały, które inspirowane są postacią słynnego detektywa z Ystad, Kurta Wallandera. „Zbyt piękna dziewczyna” to pierwszy z czterech dotychczas wydanych tomów przygód frankfurckiego komisarza Roberta Marthalera. I zarazem kolejny strzał w dziesiątkę Wydawnictwa Czarne.
Jan Seghers
‹Zbyt piękna dziewczyna›
Kiedy przed siedmioma laty Wydawnictwo W.A.B. opublikowało w Polsce pierwszy kryminał Henninga Mankella, chyba nikt się nie spodziewał, że książki z komisarzem Kurtem Wallanderem w roli głównej zrobią w naszym kraju tak zawrotną karierę. W ślad za Mankellem zaczęto więc niebawem publikować kolejnych pisarzy skandynawskich (a później również islandzkich), którzy – niemal bez wyjątku – zdobywali uznanie krytyków i czytelników. Teraz, jak widać, nadeszła kolej na autorów z innych krajów, ale do twórczości Skandynawów nawiązujących. Wydawnictwo z małopolskiego Wołowca sięgnęło po Niemca. Jan Seghers to literacki pseudonim Matthiasa Altenburga, dzisiaj już pięćdziesięciojednoletniego pisarza rodem z heskiej Fuldy. Po ukończeniu gimnazjum w Kassel Altenburg przeniósł się do Getyngi, gdzie na tamtejszym uniwersytecie studiował literaturoznawstwo oraz historię sztuki. Później przez prawie dziesięć lat – od 1987 do 1996 roku – pracował jako lektor filmowy we Frankfurcie nad Menem. W tym czasie rozpoczął również karierę literacką. Pierwszą powieść „Die Liebe der Menschenfresser” („Miłość kanibala”) opublikował w 1992 roku; potem ukazały się kolejne: „Die Toten von Laroque” („Zmarli z Laroque”, 1994) oraz „Landschaft mit Wölfen” („Pejzaż z wilkami”, 1997). Jego zainteresowania literackie wykraczały jednak znacznie poza beletrystykę. W połowie lat 90. ubiegłego wieku napisał sztukę sceniczną „Alles wird gut” („Wszystko będzie dobrze”), a na początku nowego wieku wydał dwie książki zawierające jego teksty dziennikarskie – „Irgendwie alles Sex” („Niby wszystko jest seksem”, 2002) – oraz eseje – „Partisanen der Schönheit” („Partyzanci piękna”). Pięć lat temu postanowił spróbować swych sił jako autor kryminałów. Zdawał sobie jednak sprawę, że nazwisko Altenburg będzie kojarzyło się czytelnikom z zupełnie inną literaturą, dlatego zdecydował się na pseudonim Jan Seghers, będący hołdem złożonym kolarzowi Janowi Ullrichowi oraz komunizującej pisarce Annie Seghers (w Polsce, jak i na świecie, znanej głównie dzięki znakomitej powieści „Siódmy krzyż”).
Praca nad pierwszą powieścią kryminalną Altenburga vel Seghersa trwała prawie dwa lata. Jej efektem okazała się wydana właśnie w naszym kraju „Zbyt piękna dziewczyna”. Książka odniosła duży sukces w Niemczech, co zachęciło autora do kontynuowania cyklu przygód komisarza Roberta Marthalera. Rok później ukazała się „Die Braut im Schnee” („Panna młoda w śniegu”), a w 2008 roku – „Partitur des Todes” („Partytura śmierci”). Polskie edycje obu książek zapowiadane są przez Wydawnictwo Czarne na przyszły rok. Zanim jednak weźmiemy je do rąk, światło dzienne ujrzy – na razie tylko w ojczyźnie pisarza – czwarty tom serii zatytułowany „Die Akte Rosenherz” („Akta Rosenherza”). Komisarz Marthaler, który skrojony został wzór Kurta Wallandera, to mężczyzna czterdziestoletni. W młodości wcale nie planował zostać policjantem; o zmianie jego życiowej drogi zdecydował w zasadzie przypadek, dodajmy – wyjątkowo tragiczny. Podczas studiów germanistycznych w Marburgu zakochał się w swojej koleżance z uczelni. Uczucie było tak wielkie, że młodzi bez dłuższych ceremonii powędrowali przed ołtarz. Idyllę przerwało fatalne zdarzenie, do którego doszło zimą 1985 roku – Katharina stała się przypadkową ofiarą napadu na bank. To wtedy Robert porzucił germanistykę, przeniósł się do Frankfurtu nad Menem (rodzinnego miasta swojej żony) i wstąpił do policji. Piętnaście lat później – właściwa część akcji rozgrywa się bowiem w sierpniu 2000 roku – Marthaler jest komisarzem w wydziale zabójstw. Wciąż mieszka samotnie, wolny czas poświęcając przede wszystkim na rozkoszowanie się dźwiękami muzyki klasycznej (w powieści sięga między innymi po nokturny Fryderyka Chopina). Inna sprawa, że w domu bywa rzadko, nic go tam zresztą specjalnego nie ciągnie. Kilka tygodni temu swój stary samochód oddał na złom i od tamtej pory albo chodzi pieszo, albo korzysta z usług taksówkarzy; wreszcie decyduje się na kupno roweru. Jada z doskoku – w policyjnej kantynie bądź barze niedaleko domu. W drugim z tych miejsc poznaje osobę, która, jak można się domyślać, odegra później ważną rolę w jego życiu. To młoda Czeszka, Tereza, która studiuje we Frankfurcie historię sztuki, a w lokalu dorabia sobie jako kelnerka.
Jest początek sierpnia, Marthaler przygotowuje się właśnie do urlopu. Nie będzie mu jednak dane nigdzie wyjechać. W Lesie Miejskim zostają bowiem odnalezione zwłoki młodego mężczyzny i szef wydziału zabójstw dochodzi do wniosku, że jedyną osobą, która może zająć się tą sprawą, jest Robert. Większość policjantów została już wcześniej oddelegowana do obsługi odbywającego się we Frankfurcie spotkania na szczycie między kanclerzem Niemiec a prezydentem Stanów Zjednoczonych. Czy to się więc komisarzowi podoba, czy nie, zamiast szykować się do wypadu za miasto, musi pędzić na raczej mało romantyczne spotkanie z… trupem. Widok zwłok robi wrażenie nawet na tak starym wyjadaczu jak Marthaler – nie dość, że mężczyźnie zadano kilka ciosów nożem, to na dodatek poderżnięto mu również gardło. Jakże wielkie jest zdziwienie stróżów prawa, kiedy parę dni później dowiadują się, że chłopak zamordowany został zaledwie kilkanaście godzin przed własnym ślubem, w czasie ostatniego kawalerskiego wypadu. Tropy prowadzą więc przede wszystkim do dwóch przyjaciół denata, którzy wraz z nim uczestniczyli w eskapadzie. Śledztwo przynosi jednak niebawem pewną niespodziankę – okazuje się bowiem, że trzem mężczyznom towarzyszyła młoda kobieta; jak zeznają wszyscy świadkowie – niewyobrażalnie wręcz piękna. A że policyjny patolog stwierdza, iż zamordowany krótko przed śmiercią odbył stosunek seksualny, dochodzenie zaczyna nabierać rumieńców. Ciągle jednak pojawia się znacznie więcej pytań, niż pada odpowiedzi, a komisarz nie wyklucza żadnej z możliwości. Tym bardziej że niebawem znalezione zostają kolejne trupy. O dziwo, za każdym razem policjanci trafiają na ulotny ślad pięknej nieznajomej. Marthaler uznaje więc, że to właśnie ona jest kluczem do rozwiązania zagadki makabrycznych zbrodni.
Jan Seghers nie szczędzi nam szczegółów. Na kartach powieści pojawia się masa postaci – nie wszystkie są ważne z punktu widzenia czytelnika, a nawet fabuły, ale autor poświęca uwagę każdej z nich. Tym samym kreśli wiele miniportretów, dzięki czemu nie tylko pogłębia tło obyczajowe, ale i przydaje opowiedzianej przez siebie historii głębi psychologicznej. Te „skoki w bok” służą również, jak najbardziej zresztą świadomemu, spowolnieniu akcji, uniknięciu wrażenia, że – co jest typowe dla amerykańskiego kina sensacyjnego i większości współczesnych powieści kryminalnych z tego kręgu kulturowego – śledczy pędzą jak na złamanie karku, by jak najszybciej ująć zbrodniarza. To również dziedzictwo Henninga Mankella, który pozwalał Wallanderowi mieć gorszy dzień, lenić się, a nawet popełniać błędy. Pod tym względem komisarz Marthaler jest nieodrodnym krewniakiem Szweda (chociaż akurat w „Zbyt pięknej dziewczynie” na lenistwo za dużo czasu nie ma). Seghers tak wprawdzie prowadzi intrygę, że czytelnik od samego początku może domyślać się, jakie będzie rozwiązanie zagadki, czyli odpowiedź na nieśmiertelne pytanie: „Kto zabił?”. Talent niemieckiego pisarza sprawia jednak, że nawet w takiej sytuacji chcemy iść z nim dalej. Z biegiem czasu coraz mniej nas zresztą interesuje, kto jest odpowiedzialny za morderstwa, znacznie bardziej intryguje natomiast to, dlaczego je popełnił. Wyłaniający się stopniowo z mroków przeszłości portret psychologiczny zbrodniarza sprawia, że powieść nabiera zupełnie nowego wymiaru, stając się w pewnym sensie oskarżeniem systemu, który nie był w stanie zapobiec tragedii.
Debiutancki kryminał Seghersa to także hołd złożony miastu, w którym żyje od lat. Fakt, że Marthaler zmuszony był przesiąść się z samochodu na rower, pozwolił pisarzowi dokładniej przyjrzeć się Frankfurtowi – jego zabytkom i parkom, centrum i przedmieściom. Dla mieszkańców grodu nad Menem towarzyszenie komisarzowi w jego śledztwie musi być więc nie lada frajdą. Dla innych – też zresztą całkiem sporą uciechą. Bo to przecież, pomijając wszystko inne, świetny kryminał, z ciekawie zarysowanymi postaciami i wciągającą intrygą. I chociaż fabułę trudno zaliczyć do szczególnie skomplikowanych, to jednak niejednoznaczne zakończenie rekompensuje wszelkie niedostatki.