Pink Floyd w XXI wieku: A tak na marginesie…W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą zespołu. Na przykład specjalnymi boksami zawierającymi jego dyskografię.
Piotr ‘Pi’ GołębiewskiPink Floyd w XXI wieku: A tak na marginesie…W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą zespołu. Na przykład specjalnymi boksami zawierającymi jego dyskografię.
Wyszukaj / Kup Przyznam, że nie do końca rozumiem ideę wydawania boksów z dyskografiami danych artystów. Zwłaszcza, jeśli nie zawierają jakiegoś dodatkowego, atrakcyjnego materiału. Jest to bowiem pozycja skierowana gównie dla fanów, a fani najczęściej posiadają już płyty swojego ulubieńca. Jeśli nie wszystkie, to większość. Z drugiej strony dziś, kiedy muzyki słucha się głównie w streamingu, tego typu prezenty od wykonawców sprawiają, że w prosty (choć najczęściej kosztowny) sposób można nabyć całą dyskografię w formie fizycznej za jednym zamachem. Na przestrzeni lat fani Pink Floyd mieli możliwość nabycia jedynie trzech boksów z wydawnictwami CD. Pierwszy z nich – „Shine On” ukazał się w 1992 roku. Jego wartość należy rozpatrywać jedynie w kategoriach kolekcjonerskich. Został bowiem ozdobiony bardzo ładną grafiką autorstwa Storma Thorgersona. Nie zawierał jednak całej dyskografii zespołu. Pominięto debiut, ścieżki dźwiękowe do filmów, a także „Ummagummę”, „Atom Heart Mother” i „The Final Cut”. Albumy te miały trafić na bliźniacze wydawnictwo, które niestety się nie ukazało. Magnesem dla fanów była płytka „The Early Singles”, zawierająca, zgodnie z tytułem, pierwsze single zespołu. Na box z prawdziwego zdarzenia musieliśmy poczekać aż do 2007 roku, kiedy to światło dzienne ujrzało szesnastopłytowe wydawnictwo „Oh, by the Way”. Tu już nie ma swobodnego doboru albumów. W gustownym pudełku znaleźliśmy bowiem cały studyjny katalog Floydów. Łącznie z półkoncertową „Ummagummą”. Ponownie za oprawę graficzną odpowiadał Storm Thorgerson, tym razem stawiając na klimaty wspominkowe. Box miał bowiem upamiętniać czterdziestolecie zespołu. Z tej okazji do zestawu dołączono czterdzieści zdjęć zespołu z różnego okresu.
Wyszukaj / Kup Warto też wspomnieć, że tajemniczy tytuł „Oh, by the Way” stanowi nawiązanie do tekstu piosenki „Have a Cigar” z „Wish You Were Here”. Utwór ten to krytyka bezdusznego, kapitalistycznego przemysłu muzycznego. Podmiot liryczny, który ma uosabiać cynicznego wydawcę, opowiada o tym, ile zespół zarobi i na co go będzie stać, jeśli tylko nawiąże z nim współpracę. Przedstawia się jako kumpel muzyków i ich fan, po czym całkiem się demaskuje stwierdzeniem: „Oh, by the way, which one is Pink” (w wolnym tłumaczeniu: „A tak na marginesie, który z was to Pink?”). Chodziło o to, że ten wielki znawca myślał, że Pink Floyd to imię i nazwisko lidera. Pytanie to podobno często zadawano zespołowi w przeszłości. Ledwie cztery lata po „Oh, by the Way” do sklepów trafił kolejny box Pink Floyd zatytułowany „Discovery”. Nie tylko powtarzał zawartość poprzednika, ale do tego prezentował się wyjątkowo, jak na ten zespół, mało widowiskowo. To po prostu nazwa formacji i tytuł wygrawerowane na fioletowym tle. Co prawda wszystkie albumy poddano ponownemu remasteringowi, za który odpowiadają James Guthrie i Joel Plante, ale nie wpływa to specjalnie na odbiór całości. Dlatego fanów najbardziej zapewne zainteresuje 60-stronicowa książeczka z atrakcyjnymi grafikami i nieznanymi dotąd zdjęciami. To jednak trochę mało jak na rzecz, na którą trzeba wydać około tysiąca złotych. Choć zasadność wydania „Discovery” w dalszym ciągu stawiam pod dużym znakiem zapytania, zaznaczyć należy, że miał on pilotować szeroko zakrojoną akcję zatytułowaną „Why Pink Floyd…?”. W jej ramach wznowiono wszystkie studyjne albumy grupy, a trzy z nich („The Dark Side of the Moon”, „Wish You Were Here” i „The Wall”) wydano w bardzo rozbudowanych wersjach z licznymi dodatkami. O tym jednak opowiemy kiedy indziej. „Oh, by the Way” dla laików: * * * * / 5 „Oh, by the Way” dla fanów: * * * / 5 „Discovery” dla laików: * * * / 5 „Discovery” dla fanów: * * / 5 4 maja 2022 |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Po płytę marsz: Wrzesień 2011
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zespół wybitnie niefestiwalowy
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Szlifowanie ejtisowych naleciałości
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zagraj to jeszcze raz, Nick
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Klasyka + reszta
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Delikatny dźwięk wzorowej reedycji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wczesne późne lata
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Paczuszka z płytami
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Opowieść muzyka
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Na tle Wezuwiusza raz jeszcze
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Czy to jest płyta, jakiej rzeczywiście chcieliśmy?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Oni czasem wracają: Szkoda, że ich tu nie ma
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski