Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bożek z Athens

Esensja.pl
Esensja.pl
Geniusz psych-popu, szalony kapelusznik funku, wielki pan groteski, król wodewilu, a nawet pierwsza dama kabaretu, bo płeć dla Kevina Barnesa nie jest żadnym ograniczeniem. Jeżeli pochodzący z Athens w Georgii Michael Stipe to Zeus na kieszonkowym Olimpie, to wywodzący się z tego samego miasta lider Of Montreal jest androginicznym bożkiem awangardy przystrojonym w piórka Dionizosa. Zresztą przystrojonym albo i nie, bo zdarzało mu się paradować po scenie w stroju Adama.

Katarzyna Walas

Bożek z Athens

Geniusz psych-popu, szalony kapelusznik funku, wielki pan groteski, król wodewilu, a nawet pierwsza dama kabaretu, bo płeć dla Kevina Barnesa nie jest żadnym ograniczeniem. Jeżeli pochodzący z Athens w Georgii Michael Stipe to Zeus na kieszonkowym Olimpie, to wywodzący się z tego samego miasta lider Of Montreal jest androginicznym bożkiem awangardy przystrojonym w piórka Dionizosa. Zresztą przystrojonym albo i nie, bo zdarzało mu się paradować po scenie w stroju Adama.
Czym jest Of Montreal? „Ten zespół to ja!” – mógłby śmiało powiedzieć Barnes. Nie przeceniajmy znaczenia innych jego członków, bo to Kevin jest tu mózgiem, a trzy ostatnie albumy są praktycznie jego solowymi projektami. Co więcej, uważanymi za najlepsze w całej dyskografii grupy. A przecież nie jest ona uboga, bo początki Of Montreal sięgają już roku 1997. Od debiutanckiego „Cherry Peel” do zeszłorocznego „Hissing Fauna, Are You the Destroyer?” brzmienie zespołu ewoluowało od prostego indie zakrawającego o twee-pop, do czegoś, czemu ciężko przykleić jakąkolwiek etykietkę. No bo co oznacza: „elektro-avant-disco” czy „psych-art-funk-pop”? Wobec złożoności ich muzyki – mniej niż zero. Terminologia też trochę przydługa i koślawa. Pierwsze dwa albumy oscylowały wokół dziecinnych przyśpiewek z kabaretowym feelingiem. Nie był to zbyt udany początek, o czym świadczy nawet fakt, że krążki te można kupić wyłącznie na aukcjach internetowych, bo zaprzestano ich produkcji.
Na szczęście Of Montreal bardzo szybko zrezygnowali z kroczenia ścieżką banalnych humoresek. Kolejne „The Gay Parade” i „Coquelicot Asleep in the Poppies: A Variety of Whimsical Verse” to pokrętne koncept albumy, wyraźnie odchodzące od tradycyjnego schematu: zwrotka – refren – przejście. Pierwszy z nich został dość niesłusznie obwieszczony kabaretowym Sierżantem Pepperem, bo to akurat okładka „Satanic Panic in the Attic” jest parodią kultowego krążka The Beatles. Na drugim z nich Barnes ujawnił swoje tendencje do nadawania piosenkom dziwacznych tytułów, w których długości przebija go chyba już tylko sam Sufjan Stevens. Oba albumy imitują styl radiowych słuchowisk z lat 50. Są pełne fikcyjnych postaci, krótkich narracji, scenek i szczątkowych dialogów. Wszystko to połączone dość chaotycznie wątkiem niemającym wiele wspólnego z rzeczywistością tworzy coś na kształt teatru w narkotycznej wizji szaleńca.
Następna rewolucja, albo raczej jej zalążek, nastąpiła wraz z wydaniem „Aldhils Arboretum”, a jej założenia zostały później rozwinięte w kolejnych albumach. Of Montreal powrócili do konwencjonalnej budowy utworów. Wzbogacili brzmienie o elementy kiczowatego elektro, zrewidowali także wszystkie rejony disco lat 70. i 80. Jeśli chodzi o warstwę tekstową, tu też odnotowujemy spore zmiany: kabaretowe opowiastki ustąpiły miejsca osobistym wynurzeniom Barnesa.
W roku 2004 losy Of Montreal zawisły na włosku – dwóch członków zespołu odeszło, Kevin wziął ślub, wszystko uległo zmianie. Materiał na „Satanic Panic in the Attic” Barnes stworzył praktycznie sam, sam też prezentował go na koncertach. Paradoksalnie, ten okres, w którym rozpad grupy był więcej niż prawdopodobny, stał się kamieniem milowym w jej historii. Okazało się, że niczym nieskrępowany umysł lidera Of Montreal spłodził coś tak genialnego, że większość słuchaczy czuje się bezradna wobec zawartości tego albumu. Nic w tym dziwnego, bo ogarnięcie bogactwa, a raczej – jak to ktoś kiedyś trafnie, choć niezbyt kulturalnie, określił – biegunki treściowej tego krążka za pierwszym razem jest niemożliwe. Nietypowe sekwencje akordów; dynamiczne zwroty w liniach melodycznych utworów; wariackie poczucie humoru w „My British Tour Diary” zakończonym parodią maniery wokalnej Juliana Casablancasa z The Strokes, a rozpoczętym słowami: „On our trip to England I noticed something obscene / People still actually give a shit about the Queen”. Z resztą kilka zdawkowych zdań podsumowania nie jest w stanie nakreślić choćby mglistego obrazu tej płyty. Żeby w pełni docenić wszystko, co oferuje nam „Satanic Panic in the Attic” potrzebne jest po pierwsze: dużo dystansu do muzyki, życia i samego siebie. Po drugie: trochę czasu, by przetrawić i przeanalizować ten zmasowany atak słów i dźwięków, którym jesteśmy bombardowani z każdej strony.
Dwa kolejne wydawnictwa: „Sunlandic Twins” i „Hissing Fauna, Are You the Destroyer?” rozwiały wszelkie wątpliwości, że „Satanic Panic in the Attic” było jedynie pojedynczym wystrzałem geniuszu wśród przeciętności reszty dokonań Of Montreal. Mimo że nie dorastają do poziomu fenomenalnego poprzednika, razem z nim tworzą jak na razie wielką trójkę w twórczości zespołu. Zeszłoroczne „Hissing Fauna, Are You the Destroyer?” jest najbardziej osobistym krążkiem w historii grupy, od 2004 roku właściwie zdominowanej przez Barnesa. Opowiedział on na nim o swoich odczuciach dotyczących separacji z żoną, określając to jako „badanie ciemnych i przepięknie obrzydliwych stron jego świadomości”. Co najciekawsze, wszystkie piosenki traktujące o smutku, bólu, paranoi i samotności opatrzone zostały tanecznymi, wesołymi melodiami. Nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. Czy współczuć przeżywającemu dramat wokaliście, czy tańczyć w rytm elektro-funkowego beatu. Na tej płycie nic nie jest oczywiste.
Jak zdradził sam Barnes, na „Hissing Fauna, Are You the Destroyer?” pojawiły się zaczątki wątków, które zamierza rozwinąć na swoim kolejnym koncept-albumie, mającym się ukazać w październiku tego roku. W utworze „Faberge Falls for Shuggie” wymieniony został jego tytuł – „Skeletal Lamping”, a w kawałku „Labyrinthian Pomp” po raz pierwszy pojawił się jego główny bohater i zarazem sceniczne alter ego Kevina. W tym kontekście nie są to przypadkowe piosenki, ponieważ właśnie w kierunku ich brzmienia ma zmierzać muzyka na oczekiwanym krążku zespołu. Więcej funku, disco, brudu i awangardy inspirowanych przede wszystkim twórczością Sly and the Family Stone oraz Isaaca Hayesa. Mniej dream-popu, beatlesowskich i beachboysowskich odwołań w stylu „City Bird” z „Satanic Panic in the Attic”. „Nowa płyta, nad którą pracuję, jest bardzo fragmentaryczna, bardzo schizofreniczna – wyraża wszystkie najróżniejsze rodzaje uczuć i emocji. Czasem jest bardzo brzydka, czasem bardzo ładna. Myślę, że na swój sposób bardzo dobrze odzwierciedla to, jak pracuje mój umysł i prawdopodobnie większości ludzi” – opowiada Barnes. „Zabawne, ale stworzyłem całą historię głównego bohatera. Nazywa się Georgie Fruit i jest po czterdziestce, to czarny mężczyzna, który wielokrotnie przechodził zmiany płci. Był facetem, potem kobietą i znowu facetem. Kilka razy siedział w więzieniu. W latach 70. grał w funk-rockowym zespole Arousal – trochę jako Ohio Players”.
Płyta zapowiada się ciekawie, tym bardziej, że przedsmak „Skeletal Lamping” będziemy mogli poczuć najprawdopodobniej jeszcze w sierpniu. Wtedy to Of Montreal zawita do Polski jako jedna z głównych gwiazd Off Festival w Mysłowicach. Ich występy są zawsze szalonym widowiskiem, jako że Barnes potrafi zużyć podczas jednego koncertu trzy szafy ubrań – najchętniej jego dziewczyny – lub po prostu pojawić się na scenie nago. Jaskrawy makijaż, nieodłączny komponent transformacji w Georgie Fruit, w połączeniu z charyzmą wokalisty, robią piorunujące wrażenie. Wszystko to trafniej byłoby nazwać psychoaktywnym teatrem absurdu niż koncertem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. „Zobaczyć Of Montreal i umrzeć” - powiedział mój znajomy siadając z wrażenia, gdy dowiedział się o ich sierpniowym występie. Święta racja.
koniec
7 lipca 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Mogwai na Off-ie
— Katarzyna Walas

Królowie słodkich snów
— Katarzyna Walas

Muzyka początku lata
— Katarzyna Walas

Młodość w sobotę
— Katarzyna Walas

O miłości wiosną, czyli nowa płyta Marka Kozelka
— Katarzyna Walas

Dwugłos: Last Shadow Puppets
— Jarosław Kopeć, Katarzyna Walas

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.