Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Radiohead
‹The King of Limbs›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe King of Limbs
Wykonawca / KompozytorRadiohead
Data wydania18 lutego 2011
NośnikCD
Czas trwania37:24
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Bloom5:15
2) Morning Mr Magpie4:41
3) Little by Little4:27
4) Feral3:13
5) Lotus Flower5:01
6) Codex4:47
7) Give Up the Ghost4:50
8) Separator5:20
Wyszukaj / Kup

Kopiuj - wklej
[Radiohead „The King of Limbs” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Czy trzeba jeszcze kogoś przekonywać do tego, że warto zapoznawać się z każdą nową płytą Radiohead? Chyba nie. Natomiast czasem można stonować oczekiwania. Czego przykładem jest „The King of Limbs”.

Jakub Stępień

Kopiuj - wklej
[Radiohead „The King of Limbs” - recenzja]

Czy trzeba jeszcze kogoś przekonywać do tego, że warto zapoznawać się z każdą nową płytą Radiohead? Chyba nie. Natomiast czasem można stonować oczekiwania. Czego przykładem jest „The King of Limbs”.

Radiohead
‹The King of Limbs›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe King of Limbs
Wykonawca / KompozytorRadiohead
Data wydania18 lutego 2011
NośnikCD
Czas trwania37:24
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Bloom5:15
2) Morning Mr Magpie4:41
3) Little by Little4:27
4) Feral3:13
5) Lotus Flower5:01
6) Codex4:47
7) Give Up the Ghost4:50
8) Separator5:20
Wyszukaj / Kup
Pewnie nieźle mi się za to oberwie, ale muszę to powiedzieć: nie podoba mi się ta płyta. Mało tego, za najbardziej ciekawą rzecz z nią związaną uważam zapowiedzenie jej na kilka dni przed premierą i miłe zaskoczenie tą wiadomością spowodowane. Jej zawartość chciałoby się określić tak: to spójny, wyciszony, ale drażniący podprogowo album, na styku popu, elektroniki i awangardy. To powrót do eksperymentów skoncentrowanych na dźwięku, nie melodii. To kontynuacja „Kid A” i po części także „Amnesiac”.
Naprawdę mógłbym tak napisać, ale przesłuchałem nowe nagrania Radiohead kilkanaście już razy i mówię „nie”, więcej już nie chcę. Bije z nich nuda, brak pomysłów, zmęczenie materiału. Oczywiście mając na uwadze standardy Radiogłowych. Yorke z kolegami zdaje się wpadł w dziurę wykopaną przez nich samych na początku tysiąclecia. Za dążenie do doskonałości, brnięcie w brzmieniowe i strukturalne labirynty na wspomnianych „Kid A” i „Amnesiac” został pochwalony, pogłaskany przez rzesze fanów i krytyków. Późniejsze, lepsze treściowo od dwóch wymienionych, albumy „Hail to the Thief” oraz „In Rainbow” nie okazały się – o dziwo – kolejnymi kamieniami milowymi. Zespół ucichł, odsunął się na boczny tor.
Tak, to mógł być piękny koniec wspaniałej historii bardzo ważnego zespołu. Ale nie był. Światło dzienne ujrzało bowiem kolejne dzieło awangardowych britpopowców (za to pewnie też mi się dostanie). „The King of Limbs” nie jest aż tak bardzo zły. To album, który nie wnosi nic, ani do muzyki, ani do świadomości fanów, ani do twórczości zespołu. Powiecie: ale te emocje, te subtelne drgania, ta magia…. Dobrze, to włączcie „OK Computer”, posłuchajcie „Kid A”, „Hail to The Thief”, między nimi a „The King of Limbs” jest przepaść.
Prawda, zdarzają się dobre, jasne strony – delikatność „Separator”, rytualność w „Little by Little”, transowe „Feral” i „Lotus Flower”. Ale są to nastroje, które nie zawsze, nie każdemu i nie wszędzie mogą pasować. Trzeba z tą płytą trafić na dobry moment. A i tak jako całość nie pochłonie, ani nie zachwyci. Album jest dość krótki, a mimo to ma się wrażenie, że poszczególne numery są za długie. Na dobrą sprawę, pierwsze z listy wydają się być tworzone metodą zwyczajnego „kopiuj – wklej”, tak by zapchać kilka minut. Im bliżej końca, tym robi się ciekawiej i w ostatnich taktach „Separator” jest nadzieja, że nareszcie coś wielkiego zacznie się dziać. Niestety w tym właśnie momencie można nacisnąć już tylko repeat. Z autopsji wiem, że nic to nie pomaga.
Gdyby mnie ktoś zapytał na ulicy co sądzę o „nowych Radiohedach”, odpowiedziałbym: „takie tam, pitu pitu"; sprawia wrażenie raczej odrzutów z sesji czterech poprzednich krążków, zaaranżowanych trochę na nowo, by wybrzmiewały wspólnie, przez co nie ma tu żadnych niespodzianek, nie zaskakują odkrywane detale. Każdy z ośmiu numerów mógłby z powodzeniem być częścią dużego dzieła, klockiem w pięknej układance, ale cały album taką układanką nie jest.
Mimo to jedna rzecz się nie zmieniła, panowie Greenwood, O’Brien, Yorke i Selway to nadal mistrzowie nastrojów i atmosfery kontemplacji. Mimo początkowego wyższego tempa w „Little By Little” i „Morning Mr. Magpie”, w których, typowe gitarowe i perkusyjne loopy przenikają się z żywymi instrumentami i wokalami Yorke’a, to dalej już przechodzimy w stan medytacyjnego usypiania – Thom smutno jęczy, w tle wolne bity, basy i akustyczne dźwięki, które zespalają się z samplami i najróżniejszymi odgłosami, tworząc jednolitą bazę. Ale przecież to już było i do tego mocniejsze, raz poruszające do głębi, raz zachwycające teksturą, wizją i formą. Teraz, po czterech latach przerwy od ukaznia się poprzedniego materiału, oksfordczycy już tak nie miażdżą słuchacza. „The King of Limbs” można zaledwie posłuchać. Taka chwila musiała prędzej czy później nadejść; z wizjonerów oraz pionierów kwartet ześlizgnął się do miana rzemieślników (nawet na bardzo dobrym poprzednim albumie było to słychać). Uczciwych, doświadczonych i wprawionych w swoim kunszcie, ale niestety zależnych od gliny, w której lepią, a ta tym razem nie jest pierwszej klasy.
Z drugiej strony, nie zdziwię się wcale, jeśli się okaże, że za kilka miesięcy Radiohead wyskoczą z nowym materiałem o kilka klas lepszym, a nagrań, których teraz słuchamy jako „The King of Limbs”, chcieli się jak najszybciej pozbyć. Jest jeszcze jeden aspekt takiego scenariusza – następna płyta musi być lepsza; o nic mniej ciekawego do zaoferowania Yorka i spółki nie posądzam. Tak, jak mówiłem, pewnie mi się za to oberwie, ale nie podoba mi się ta płyta. Nie tak bardzo.
koniec
22 marca 2011

Komentarze

22 III 2011   16:17:46

"król jest nagi"

22 III 2011   23:33:21

Nic się nie zmieniło: arbitralne jakościowanie muzyki (nawet rozrywkowej) jest absolutnie bez sensu:)

23 III 2011   21:54:47

"Nie podoba mi się to można mówić w burdelu. Tu warto byłoby uzasadnić".
A autor poza tym, że mu się nie podoba, niczego nie uzasadnił. Także tej rzekomej przepaści między "King..." a np. "Kid A".
Aha, a jakby autor poczytał o tej płycie, a nie tylko ściągnął mp3 z warezów, to wiedziałby, że za kilka miesięcy dostanie "King of the Limbs", tym razem już w "normalnej" wersji CD / LP. Bo teraz można ją ściągnąć ze strony zespołu.

24 III 2011   14:32:50

@y:
Niczego? O niczym innym nie ma (jak właśnie o tym dlaczego autorowi się nie podoba).
Autor wie doskonale, że "King of the Limbs" będzie w wersji 'normalnej' za kilka miesięcy, ale co to ma do rzeczy?

PS
Nie wiem czy w burdelu można mówić "nie podoba mi się", nie uczęszczam, ale wierzę na słowo :)

24 III 2011   16:19:26

@ yYy, JS:
King of the Limbs? The King of Limbs raczej...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Anioły są na ziemi. Diabły też
— Jakub Stępień

Fanom – fani
— Jakub Stępień

Jeszcze jedno muzyczne podsumowanie 2011
— Jakub Stępień

Ta Nosowska
— Jakub Stępień

Już nie taki „Antypop”
— Jakub Stępień

…a będzie coraz lepiej
— Jakub Stępień

Wieści z wariatkowa
— Jakub Stępień

Mgiełki (z) Dzikiego Zachodu
— Jakub Stępień

Wycinanki i wyklejanki
— Jakub Stępień

Niektóre rzeczy się nie zmieniają
— Jakub Stępień

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.