Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jane
‹The Best of Jane›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe Best of Jane
Wykonawca / KompozytorJane
Data wydania21 października 2011
NośnikCD
EAN0602527535388
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Daytime
2) Hangman - Pulst, Bernd
3) Out In The Rain
4) Here We Are
5) Coming Again - Maucher, Charly
6) Early In The Morning - Maucher, Charly
7) Waiting For The Sunshine - Janko, Gottfried
8) [Wishdream] Lady - Panka, Peter
9) Fire, Earth & Air / Fire [You Give Me Some Sweet Lovin']
10) All My Friends
11) Expectation
12) Windows
13) Between Heaven And Hell
14) Age Of Madness
15) Love Song
16) Sign No.9
17) Say Hello
18) Stay With Me
19) Germania
20) Way To Paradise
21) Beautiful Lady
22) In My Life
23) Another Way - Another Day
24) Back Again
25) Medley ¿ Try To Find, Wind, River
26) Much Too Much
27) Rest Of My Life
28) Fly Away
29) To A Hero And Friend
Wyszukaj / Kup

Ty Tarzan, ja - Jane, czyli… krótka historia krautrocka
[Jane „The Best of Jane” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
W latach 70. ubiegłego wieku grupę Jane stawiano w jednym rzędzie z Eloy, wczesnym Scorpions, Can, Amon Düül, Novalis, Guru Guru czy Grobschnitt. Zaliczali się do największych gwiazd niemieckiego rocka progresywnego. I choć różne wersje zespołu istnieją po dziś dzień, lata jego świetności dawno już minęły, o czym dobitnie przypomina i boleśnie udowadnia trzypłytowy zestaw „The Best of Jane”.

Sebastian Chosiński

Ty Tarzan, ja - Jane, czyli… krótka historia krautrocka
[Jane „The Best of Jane” - recenzja]

W latach 70. ubiegłego wieku grupę Jane stawiano w jednym rzędzie z Eloy, wczesnym Scorpions, Can, Amon Düül, Novalis, Guru Guru czy Grobschnitt. Zaliczali się do największych gwiazd niemieckiego rocka progresywnego. I choć różne wersje zespołu istnieją po dziś dzień, lata jego świetności dawno już minęły, o czym dobitnie przypomina i boleśnie udowadnia trzypłytowy zestaw „The Best of Jane”.

Jane
‹The Best of Jane›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe Best of Jane
Wykonawca / KompozytorJane
Data wydania21 października 2011
NośnikCD
EAN0602527535388
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Daytime
2) Hangman - Pulst, Bernd
3) Out In The Rain
4) Here We Are
5) Coming Again - Maucher, Charly
6) Early In The Morning - Maucher, Charly
7) Waiting For The Sunshine - Janko, Gottfried
8) [Wishdream] Lady - Panka, Peter
9) Fire, Earth & Air / Fire [You Give Me Some Sweet Lovin']
10) All My Friends
11) Expectation
12) Windows
13) Between Heaven And Hell
14) Age Of Madness
15) Love Song
16) Sign No.9
17) Say Hello
18) Stay With Me
19) Germania
20) Way To Paradise
21) Beautiful Lady
22) In My Life
23) Another Way - Another Day
24) Back Again
25) Medley ¿ Try To Find, Wind, River
26) Much Too Much
27) Rest Of My Life
28) Fly Away
29) To A Hero And Friend
Wyszukaj / Kup
Od chwili powstania Jane – jednej z legend niemieckiego rocka progresywnego – minęło w ubiegłym roku równe czterdzieści lat. To właśnie w 1970 roku trzech dwudziestoparoletnich mieszkańców Hanoweru – gitarzysta Klaus Hess, klawiszowiec Werner Nadolny oraz gitarzysta Peter Panka – po rozpadzie ich dotychczasowego zespołu Justice of Peace, postanowiło założyć nową kapelę rockową, która byłaby w stanie dorównać w przyszłości popularnością Pink Floyd. Niebawem do składu dołączyli jeszcze basista Charly Maucher oraz wokalista Bernd Pulst. W piątkę panowie nagrali debiutancki album „Together” (1972), po czym rozstali się z Pulstem; nie przyjęli na jego miejsce nowego frontmana, a obowiązkami wokalnymi podzielili się Panka i Maucher. Od tej pory dość często następowały roszady w składzie, co jednak nie przeszkadzało zespołowi regularnie publikować kolejne płyty. Do pierwszego zawieszenia działalności w 1982 roku nagrali jeszcze dziewięć krążków studyjnych i jeden koncertowy. Następny dorzucili po czterech latach przerwy, a kolejne – w 1996 i od 2002 roku. Nowe wcielenie kapeli, odrodzonej w połowie lat 90. ubiegłego wieku, funkcjonowało pod nazwą Peter Panka’s Jane i – co ciekawe – jego istnieniu nie przeszkodziła nawet śmierć lidera (w wyniku choroby nowotworowej) cztery lata temu. Stało się wręcz przeciwnie. Inni muzycy z pierwszego składu, skonfliktowani teraz z Maucherem, założyli własne klony zespołu. W efekcie dzisiaj można natknąć się także na płyty i koncerty takich grup jak Werner Nadolny’s Jane oraz Klaus Hess’ Mother Jane.
Mimo bardzo bogatego dorobku, grupa do tej pory nie mogła poszczycić się reprezentatywnymi dla całości jej kariery składankami. „Waiting for the Sunshine” i „Crowns” ukazały się jeszcze w drugiej połowie lat 70., a ubiegłoroczne „The Journey – Best of Jane ’70-’80” – sygnowane Werner Nadolny’s Jane – zawierało, co prawda, dziewięć klasycznych kawałków kapeli, ale w nowych wersjach, nagranych z muzykami, którzy – poza liderem – nie mieli nigdy nic wspólnego z oryginalnym składem. Tę istotną lukę wypełniło dopiero najnowsze wydawnictwo – trzykompaktowy zestaw „The Best of Jane”. Znalazło się na nim dwadzieścia dziewięć utworów trwających w sumie prawie dwieście minut. Mówiąc najkrócej: Jest to świetny przekrój przez całą karierę niemieckich rockmanów, począwszy od nagrań wyjętych z debiutanckiego „Together”, aż po wydany przed dwoma laty krążek „Traces”. Zapewne z przyczyn pozaartystycznych nie ujęto w tym wyborze piosenek nagranych przez ekipę Nadolnego. Ale może to i lepiej. Co by bowiem o zespole nie powiedzieć, przyznać trzeba, że ton zawsze nadawał mu charyzmatyczny bębniarz, jakim był Peter Panka… Fakt, że „The Best of Jane” znakomicie ilustruje dokonania zespołu na przestrzeni prawie czterech dekad, nie oznacza, że jest bez wad. Twórcy tej składanki popełnili w zasadzie tylko jeden, ale zasadniczy błąd – starali się bardzo, aby każdy album grupy był reprezentowany w takim samym stopniu, nawet jeżeli wcale na to nie zasługiwał. W efekcie nawet z najlepszych krążków – od „Together”, poprzez „Here We Are” (1973), „Jane III” (1974), „Lady” (1975), „Fire, Water, Earth and Air” (1976) i „Between Heaven and Hell” (1977) – wybrano zaledwie p dwa utwory. Dokładnie tyle samo, co z kiepskich, kojarzących się z banalnym pop-rockiem, płyt z końca lat 70. i pierwszej połowy następnej dekady – „Sign No. 9” (1979), „Jane” (1980), „Germania” (1982) czy „Beautiful Lady” (1986).
Fani krautrocka będą usatysfakcjonowani przede wszystkim dwiema pierwszymi płytami zestawu, na których znalazły się między innymi tak klasyczne kompozycje Jane jak „Daytime” i „Hangman” (z „Together”), „Coming Again” (z „Jane III”), „(Wishdream) Lady” (z „Lady”), fragment „Fire” (z „Fire, Water, Earth and Air”), koncertowa suita „Windows” (z „Jane Live at Home”) oraz dwudziestominutowa tytułowa suita z „Between Heaven and Hell”. Z późniejszych dokonań warto odnotować jeszcze obecność „Age of Madness” (z płyty pod tym samym tytułem z 1978 roku), który z czystym sumieniem można chyba uznać za ostatnie wielkie dzieło w karierze grupy. Trzeci krążek zestawu dokumentuje lata 1986-2009 – znacznie słabsze od poprzednich, znaczone wieloma kompromisami artystycznymi i nieudanymi próbami zdyskontowania popularności nowej fali i popu, co na pewno nie wyszło zespołowi na dobre. Warto jednak i jemu poświęcić uwagę, by przekonać się, jak z biegiem lat bledną najjaśniej nawet świecące gwiazdy.
koniec
8 listopada 2011

Komentarze

11 XI 2011   00:53:31

Fani krautrocka nie będą usatysfakcjonowani z prostej przyczyny - Jane to nie jest i nigdy nie był zespół krautrockowy i stawianie do w rzędzie z Amon Duul, Can i Guru Guru świadczy o sporej luce w wiedzy muzycznej autora. Jane to rock progresywny, przynajmniej w latach świetności i nie ma tu co szukać szufladek, których się nie rozumie :)
Aha - jeśli ktoś chce poznać naprawdę Jane, niech sięgnie po "Live At Home", obowiązkowo w nowym dwupłytowym wydaniu, a nie po składanki.

11 XI 2011   01:10:39

A Amon Duul, Can, Guru Guru to nie był rock progresywny?

Poza tym określenie krautrock jest znacznie szersze niż rock progresywny, psychodeliczny czy rockowa awangarda i odnosi się do tej specyficznej, zaprawionej progresem, rockowej muzyki niemieckiej od końca lat 60., przez całe lata 70. i niekiedy jeszcze z początku lat 80.
W tym gronie mieszczą się więc wszystkie powyżej wymienione kapele, jak i setki innych. Warto byłoby więc najpierw uzupełnić własne luki w wiedzy, a dopiero później ewentualnie zarzucać cokolwiek innym.

11 XI 2011   09:41:30

Als einzig gemeinsame Grundtendenz wäre die Neigung zu komplexeren Strukturen zu nennen, wodurch eine enge Verwandtschaft zu Progressive Rock/Artrock und Jazzrock besteht. Aus heutiger Sicht ist besonders hervorzuheben, dass hier auffällig viele Musiker mit der damals neuartigen Synthesizer-Technik experimentierten. Dies gilt neben Can vor allem für Tangerine Dream und deren Umfeld (Klaus Schulze, Ash Ra Tempel), die so möglicherweise die Basis für den späteren Welterfolg von Kraftwerk (Autobahn, 1974) lieferten.

11 XI 2011   11:31:02

Nie wiem jak xXx, ale ja mam box 6 płyt pt. "Krautrock... and Beyond" i jest tam Jane. Jest też Can, Amon Düül, Tangerine Dream, nawet Scorpions i chyba jeszcze ze 100 innych.

11 XI 2011   16:56:09

"A Amon Duul, Can, Guru Guru to nie był rock progresywny? "
Nie, nie jest. Z prostej przyczyny - to była odpowiedź niemiaszków na brytyjską scenę progresywną właśnie. Can czy Faust wiele razy opowiadali o tym w wywiadach, że potrzebowali czegoś własnego, indywidualnego co odróżniałoby ich brzmienie od typowo progresywnych rzeczy, które wtedy pojawiały się na zachodzie.
Więc siłą rzeczy ta szuflada w ogóle do nich nie pasuje. Poza tym, w przypadku wymienionych, samo budowanie dźwięków wychodzi z zupełnie innego założenia. Nie musi (i zazwyczaj wcale nie chciało) wychodzić od eksperymentów gitarowych. Wystarczy wspomnieć o Kraftwerk, Neu, Harmonia, Cluster i wielu innych tuzów niemieckiej sceny. A to tylko wierzchołek góry lodowej.

Odnośnie recenzowanego krążka - zupełnie nie kumam takich składaków. Jeśli ktoś ma ochotę na poznanie gatunku - nie lepiej sięgać po klasyczne wydawnictwa z tamtego okresu, niż wydawanie kasy na zbiór numerów niekoniecznie reprezentatywnych?

11 XI 2011   17:07:48

Tyle że krautrock jest pojęciem szerszym niż rock progresywny, który zwyczajnie się w nim zawiera. Podobnie zresztą jak space rock, psychodelia i najbardziej klasyczny progres. Wyznacznikiem krautrocka niekoniecznie były takie czy inne inspiracje, ale narodowość muzyków.
Fakt, że coś jest odpowiedzią na coś innego nie czyni z tego zupełnie nowy gatunek muzyczny.

11 XI 2011   17:51:28

Krautrock zawiera się w rocku progresywnym, a rock progresywny jest częścią krautrocka. Przecież to oczywiste.

12 XI 2011   11:29:09

Jak karutrock może być pojęciem szerszym, skoro pojawił się jako odpowiedź na rock progresywny właśnie?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński

Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński

Awangardowa siła kobiet
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.