Słowiańska dusza, amerykański szyk [Joachim Mencel „Brooklyn Eye” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Marzenia są po to, aby je spełniać! Polski pianista jazzowy (grający także na lirze korbowej) Joachim Mencel przez lata marzył o tym, by nagrać płytę w Nowym Jorku i by towarzyszyli mu w tym artyści amerykańscy. W założeniu zawarta na niej muzyka miała też być inspirowana Ameryką Północną. Wszystko to udało się zrealizować za jednym zamachem za sprawą wydawnictwa „Brooklyn Eye”.
Słowiańska dusza, amerykański szyk [Joachim Mencel „Brooklyn Eye” - recenzja]Marzenia są po to, aby je spełniać! Polski pianista jazzowy (grający także na lirze korbowej) Joachim Mencel przez lata marzył o tym, by nagrać płytę w Nowym Jorku i by towarzyszyli mu w tym artyści amerykańscy. W założeniu zawarta na niej muzyka miała też być inspirowana Ameryką Północną. Wszystko to udało się zrealizować za jednym zamachem za sprawą wydawnictwa „Brooklyn Eye”.
Joachim Mencel ‹Brooklyn Eye›Utwory | | CD1 | | 1) I’m Yo Man | 06:33 | 2) The Things | 03:32 | 3) Two Pieces with Beatrice | 07:33 | 4) Full Immersion | 07:24 | 5) Photosynthesis | 03:00 | 6) Arrowsic | 06:14 | 7) Come Holy Spirit | 03:56 | 8) Psalm 88 | 07:10 | 9) The Last of the Mohicans | 07:44 | 10) Pelican | 09:18 |
W Polsce Joachim Mencel nie musi już nikomu nic udowadniać. Od lat jest cenionym pianistą i liderem, który doskonale radzi sobie zarówno grając jazz, jak i folk (udowodnił to albumem „ Artisena” z 2018 roku). Co pozostaje artyście w takiej sytuacji? To proste: wykroczyć poza granice kraju i podjąć próbę zdobycia nowego rynku. Na przykład – amerykańskiego! Mencel nie ukrywa, że od dawna marzył o nagraniu płyty w Stanach Zjednoczonych. I że chciał, aby w dziele tym towarzyszyli mu muzycy zza Atlantyku. Pierwszy krok na drodze do realizacji tego marzenia Polak uczynił wiosną ubiegłego roku (15 i 16 kwietnia), kiedy to w nowojorskim studiu Bunker (na Brooklynie) nagrał pełnowymiarowy materiał. Później zaczął się czas poszukiwania wydawcy, zwieńczony latem tego roku podpisaniem kontraktu z mającą siedzibę w Seattle wytwórnią Origin Records. A potem wszystko potoczyło się już z szybkością wodospadu… W sesji – oprócz Mencla – wzięli udział trzej artyści. I chociaż nie są to muzycy z pierwszych stron gazet branżowych, to jednak wykonawcy z wielkim doświadczeniem i bogatym dorobkiem. Gitarzysta Steve Cardenas, nie licząc własnych formacji, współpracował między innymi z saksofonistą Chrisem Potterem, kontrabasistami Johnem Patituccim i Steve’em Swallowem oraz perkusistą Paulem Motianem (w ramach The Electric Bebop Band). Kontrabasista Scott Colley wspierał zaś swym talentem pianistów Enrica Pieranunziego i Freda Herscha, gitarzystę Nelsa Cline’a czy legendarnego wibrafonistę Gary’ego Burtona. Czarnoskórego bębniarza Rudy’ego Roystona można natomiast usłyszeć chociażby na płytach trębaczy Dave’a Douglasa i Rona Milesa, jak również gitarzysty Billa Frisella. Każde z tych nazwisk robi wrażenie i gwarantuje jakość. Można więc uznać, że Mencel wybrał do realizacji swoich artystycznych celów najlepszych z najlepszych. „Brooklyn Eye” to w pełni autorska płyta polskiego jazzmana. On jest autorem wszystkich dziesięciu kompozycji, które – jak sam zaznacza – powstały na przestrzeni lat (niektóre zresztą całkiem niedawno) i zostały teraz przez niego dobrane tematycznie. Nie oznacza to jednak wcale, że Cardenas, Colley i Royston pozostają jedynie w cieniu Mencla; Polak chętnie dzieli się z nimi czasem i przestrzenią, mając pełną świadomość tego, że udzielone im zaufanie odpowiednio zaprocentuje. Mimo z góry założonego celu – by były to utwory „nawiązujące do przeżyć związanych z amerykańską muzyką i kulturą” oraz „amerykańskim sposobem życia” – są one bardzo różnorodne, mienią się wieloma barwami. W efekcie powstał swoisty concept-album, na który składa się dziesięć rozdziałów opowieści, która prowadzi słuchaczy przez kilkudziesięcioletnią historię jazzu w Stanach Zjednoczonych. Słychać tu inspiracje swingiem i post-bopem, fusion i modern jazzem. Nie brakuje nawiązań do Billa Evansa i Johna Abercrombiego, Jacka DeJohnette’a i Pata Metheny’ego (wymienić można by jeszcze wielu artystów). Ale pojawiają się także, dzięki wykorzystaniu liry korbowej, dźwięki charakterystyczne dla ludowej muzyki słowiańskiej. Otwierający wydawnictwo „I’m Yo Man” ma najbardziej rozrywkowy i luźny charakter; stąd z jednej strony spinająca go swingowa klamra, z drugiej pojawiające się jedna po drugiej solowe prezentacje Mencla (na fortepianie), Cardenasa i Roystona (Colley jako jedyny musi jeszcze poczekać na swój moment). Subtelny „The Things” utrzymany jest w bardzo wolnym tempie, a ton nadaje mu przede wszystkim improwizacja fortepianowa lidera, którego lojalnie wspiera gitarzysta. „Two Pieces with Beatrice” to pierwsza na płycie kompozycja, w której rozbrzmiewa lira. Instrument ten w naszym kraju kojarzy się głównie z folkiem i muzyką dawną; Mencel znajduje jednak dla niego zastosowanie w zupełnie nowej stylistyce – i robi to ze szczególnym smakiem i wyrafinowaniem. Nie unika przy tym wchodzenia w interakcje z innymi, co w tym konkretnym przypadku skutkuje przepiękną melodią zagraną przez Steve’a na gitarze. „Full Immersion” urzeka nostalgicznym nastrojem, aczkolwiek fortepian Mencla przechodzi tu przez kilka faz – od nostalgicznej introdukcji, poprzez coraz dynamiczniejszą, dochodzącą do punktu kulminacyjnego improwizację, aż po tony niemal bajkowe, wręcz rajskie, na finiszu utworu. Ciekawym eksperymentem jest, mocno wsiąkająca w folk, kompozycja „Photosynthesis”, którą autor oparł na duecie liry i gitary. Po niej z kolei pojawia się dynamiczny „Arrowsic” – kolejny bardzo mocny punkt płyty, z wyeksponowanym kontrabasem (w części pierwszej), solówką fortepianu i zapętlonym motywem gitary (w drugiej), wreszcie z popisem Cardenasa, któremu wcale nie jest daleko do gitarzystów progresywnych, i mocną sekcją rytmiczną (w końcówce). Na „Brooklyn Eye” nie brakuje również utworów, o czym przekonują tytuły, o charakterze sakralnym. Nie powinny one dziwić, biorąc pod uwagę, jak istotną rolę w życiu Amerykanów odgrywa religia chrześcijańska (zwłaszcza jej przeróżne protestanckie odłamy). „Come Holy Spirit” to nastrojowy, oparty na dźwiękach liry, hymn ku czci Ducha Świętego; ten sam instrument dominuje w przejmująco rzewnym „Psalmie 88”, w którym w pewnym momencie narracyjny trud przejmuje gitara – i jest to jeden z najpiękniejszych momentów całego wydawnictwa. Jednocześnie, z uwagi na uniwersalizm tematu, Mencel pozwala sobie tu również na czysto słowiańskie wtręty, które dodatkowo ubarwiają kompozycję. Tytuł numeru przedostatniego – „The Last of the Mohicans” – z miejsca kojarzy się z klasyczną powieścią przygodowo-historyczną Jamesa Fenimore’a Coopera oraz jej najsłynniejszą filmową adaptacją autorstwa Michaela Manna z początku lat 90. ubiegłego wieku. To kolejna bardzo stylowa, choć miejscami dość dramatyczna (głównie za sprawą lidera i jego fortepianu) opowieść, w której dla odmiany to Steve Cardenas występuje w roli tego, który tonuje emocje. Na zakończenie Joachim Mencel wybrał nie tylko utwór najdłuższy (ponad dziewięciominutowy), ale prawdopodobnie także – chociaż przyznaję, że to akurat trudno zmierzyć – najdelikatniejszy. „Pelican” to przede wszystkim popis pianisty i gitarzysty, którzy, aby podbić serca słuchaczy, wcale nie potrzebują do tego wirtuozerskich, wgniatających w fotel (czy inne siedzenie) solówek – wystarczy im do tego subtelnie prowadzony dialog, w którym każde słowo (czyli dźwięk) ma wielkie znaczenie… Kiedy artysta oznajmia, że spełnił swoje marzenie, z miejsca rodzi się pytanie: Co dalej? Choć na razie możemy czerpać radość z „Brooklyn Eye”, warto też zwrócić pytające spojrzenie w stronę lidera projektu. Oby album ten okazał się dopiero pierwszym jego krokiem na drodze do zdobycia Ameryki. Zasługuje na to! Skład: Joachim Mencel – fortepian, lira korbowa, muzyka Steve Cardenas – gitara elektryczna Scott Colley – kontrabas Rudy Royston – perkusja
|