Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Ktoś mnie zawołał: Sebastian!›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKtoś mnie zawołał: Sebastian!
GatunekSF

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!

« 1 2 3 4 5 6 8 »

Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!

Marek natomiast milczał, przyglądając się obu swoim towarzyszom z dużym zainteresowaniem. Z jednej strony podziwiał ich, z drugiej – uważał za szaleńców i niekiedy sam sobie dziwił się ogromnie, dlaczego dobrowolnie wpakował się w całą tę aferę. Teraz jednak nie było już dlań odwrotu, oczywiście jeżeli chciał zachować honor.
– Nie gadajmy tyle. Chodźmy wreszcie! – mruknął tylko pod nosem, chcąc już pozostawić za swoimi plecami chatę, w której się urodził, wychował i która do tej pory zastępowała mu cały świat.
Budząca się do życia natura dostarczała im wielu niepowtarzalnych wrażeń. Gdyby tylko mieli czas i ochotę, by napawać się tym pięknem, które mieli na wyciągnięcie ręki. Leśne zwierzęta przemykały tuż obok nich, nigdy jednak nie zbliżając się na odległość, która mogłaby dla nich samych być niebezpieczna, z ciekawością obserwując trzech – jak zapewne sądziły, zabłąkanych – wędrowców.
Po czterech godzinach intensywnego marszu Sebastian zatrzymał się. Rzucił plecak na ziemię i siadł na zwalonym konarze sosny.
– To tutaj – powiedział.
– Co?
– Tutaj spotkałem tych dwóch.
Marek rozejrzał się uważnie dokoła, jakby obawiał się, że wspomniani przez towarzysza mężczyźni mogli czaić się jeszcze gdzieś w pobliżu.
– Tam zastawili wnyki – Sebastian dokładnie wskazał miejsce, skąd zabrał kolczasty drut.
Jakub obszedł dokładnie to miejsce, ale nie znalazł już nic, co mogłoby świadczyć o obecności w tym miejscu innych ludzi.
– Jak myślisz – zwrócił się do Sebastiana – z której strony mogli przyjść?
Zapytany, podniósł głowę ku górze, mając nadzieję, że przez gęstwinę liści dostrzeże wspinające się po nieboskłonie słońce; Marek i Jakub podążyli za nim wzrokiem, ale cała trójka nic nie była w stanie zobaczyć – słońce nie wzeszło jeszcze tak wysoko.
– Idziemy z północy, powinniśmy więc kierować się na południe – odparł Sebastian. – Chyba że któryś z was ma inny pomysł…
Nie mieli. Obaj, choć starsi, pogodzili się z myślą, że to Sebastian będzie dowodził wyprawą. W końcu to on „odnalazł” ludzi, „należeli” do niego – on miał więc prawo podejmować najważniejsze decyzje.
Zjedli śniadanie i ruszyli dalej, zgodnie z sugestią Sebastiana – na południe.
W tej części lasu nie czuł się już tak pewnie. Był tutaj pierwszy raz i chociaż w krajobrazie nie dostrzegł żadnych nowych elementów, to jednak cały czas onieśmielała go świadomość, że nigdy wcześniej nie postawił tutaj swojej stopy. I tak jednak był w dużo lepszej sytuacji niż dwaj pozostali; tamci w ciągu ostatnich kilku lat nie zaszli dalej niż kilometr od opłotków osady. Chcąc nie chcąc, mimo że nie wyrażali tego głośno, liczyli na niego; mieli nadzieję, że to właśnie on doprowadzi ich do celu.
Otóż to – zastanawiał się Sebastian. – Gdybym tylko wiedział, co nas u kresu tej podróży czeka… I czy przypadkiem nie przepędzę ich z deszczu pod rynnę…
O zmroku, kiedy z uwagi na panujące w lesie ciemności nie mogli już dalej iść, postanowili rozbić obóz. Szumnie się to nazywało; tak naprawdę jednak rozpalili jedynie niewielkie ognisko i rozłożyli na mchu wełniane koce.
– Dobrze, że noce się ciepłe – stwierdził Jakub.
– Tylko nad ranem może nam być zimno – ostrzegł Sebastian. – Ale jak położymy się blisko siebie…
Rozżarzonym popiołem zasypali ziemniaki i po kilku minutach zjedli je, obrane ze skorupek i posypane solą. Milczeli i każdy z nich zastanawiał się dokładnie nad tym samym: Co lub też kogo odnajdą? Jakich ludzi? Dobrych czy złych, nastawionych przyjaźnie czy wrogo?
– Jaki duży może być ten las? – zapytał nagle, przerywając nieznośną już ciszę, Marek.
– Pewnie duuuży – odparł Jakub.
– Ale i on ma swój koniec. Tamci – myślami znów wrócił do dwóch obcych mężczyzn – obrócili w obie strony w ciągu dnia. Całkiem więc możliwe – mówiąc to spojrzał gdzieś w dal, przed siebie – że osada, z której pochodzą, jest bardzo blisko, znacznie bliżej niż nam się to wydaje.
Ta myśl jednak wcale nie uspokoiła Marka. Podsypał drew do ognia i ponownie popadł w odrętwiające milczenie. Sebastian dałby głowę, że chłopak wolałby teraz leżeć na łóżku w swoim pokoju, że w ciągu całego dnia marszu zdążył stukrotnie przekląć sam siebie za ów niedorzeczny pomysł towarzyszenia dwóm wariatom w tak niebezpiecznej podróży w nieznane. Przez moment Sebastian zastanawiał się nawet, co powiedzieć, by go uspokoić, ale ostatecznie zrezygnował z tego – słowa nic tu nie pomogą; poza tym i tak nie może mu nic zagwarantować. Nawet tego, że cały i zdrowy wróci kiedyś do domu.
Najadłszy się, zgasili ognisko i ułożyli blisko siebie do snu. Sen długo jednak nie nadchodził; kręcili się tylko, przewracali z boku na bok, za każdym razem budząc tych, którym zdawało się już, że powoli odpływają w niosącą ulgę i dodającą otuchy krainę snu. Tak przemęczyli się aż do świtu. Wstali zaś niewyspani i podenerwowani, co rusz mocno ziewając. Nie mieli nawet ochoty na zjedzenie śniadania.
Koło południa las zaczął się przerzedzać. Zrazu żaden z nich nie zwrócił na to uwagi; dopiero gdy okazało się, że mogą iść we trójkę obok siebie, nie zaś – jak wcześniej – jedynie gęsiego, Jakub stwierdził:
– Powinniśmy być chyba czujniejsi!
Rozdzielili się: na przedzie szedł teraz Sebastian, pięć metrów za nim Marek, pochód natomiast zamykał Jakub. W razie niebezpieczeństwa mieli uciec, schować się, a potem – w miarę możliwości – pomóc tym, którzy popadliby w tarapaty. Plan nie był genialny, ale dawał szansę przynajmniej jednemu z trójki na ocalenie, gdyby nagle na drodze ich życia znalazł się zator.
Przez konary drzew prześwitywało już, znajdujące się w zenicie, słońce; tym samym w lesie zrobiło się znacznie jaśniej.
Niech mnie grom z jasnego nieba powali, jeżeli dziś jeszcze nie dotrzemy do jakiejś osady – powtarzał sobie w myśli Sebastian. Nie chcąc jednak wprowadzać swoich towarzyszy w jeszcze większe zdenerwowanie, zachowywał te przemyślenia tylko dla siebie.
Jeszcze jednym, choć tylko pośrednim, dowodem na to, że zbliżają się do krawędzi lasu, była dla chłopca nieobecność zwierząt. Towarzyszyły im przez prawie całą podróż, ani na chwilę nie odstępowały w nocy, zwabione ciepłem ogniska; teraz zaś nie mógł dostrzec nawet jednej wiewiórki, sarny czy jeża.
Jesteśmy blisko, bardzo blisko!
Czuł to i to przeczucie napawało go tyle radością, co i niepokojem. Czuł się jak marynarz, który lada chwila dotrze do nieznanego sobie lądu; jak kosmonauta, który za moment w nieprzeniknionej czarnej próżni dostrzeże światło odległej, nieobecnej jeszcze na mapach wszechświata, planety.
A co ja odnajdę? – myślał, rzucając przed siebie podniesioną z ziemi uschłą już gałązkę sosny. – Jaki świat odkryję?…
Po kolejnej godzinie marszu w oddali zajaśniała polana. Nie, nie polana, to pole złocistej pszenicy!
Sebastian, jak zamurowany, stanął w miejscu i gwizdem przywołał towarzyszy.
– Spójrzcie! – wskazał im kierunek – Widzicie to samo, co ja?
– Las się skończył? – spytał z niedowierzaniem Marek.
– A co myślałeś, głupku! – Z radości Jakub lekko uderzył kuzyna w ramię. – Doszliśmy, rozumiesz?
– Co mam nie rozumieć? – obruszył się Marek. – Widzisz go?! – zwrócił się z troską do Sebastiana. – Zwariował, czy jak?
Sebastian nie miał jednak zamiaru zajmować się w takiej chwili stanem psychicznym Jakuba; gestem nakazał im obu milczenie i ruszył przed siebie. Marek i Jakub, nagle bardzo ostrożni i cisi, dopiero po chwili zastanowienia ruszyli za nim.
Kto wie, jaki widok bardziej zdumiał Sebastiana, który pierwszy dotarł do krańca lasu: ogromne pole pszenicy czy też leniwie wijący się ponad nim w oddali dym z komina?
Ostrożnie, poruszając się wolno, niemal na paluszkach, podeszli aż pod drewnianą, krytą strzechą, chatę, z której sączył się dym – widomy znak tego, że ktoś jest w środku.
– Ja wejdę pierwszy – powiedział Sebastian; pozostali nie śmieli mu się sprzeciwić, nie mieli zresztą na to nawet ochoty.
Stanął przed drzwiami wejściowymi i delikatnie zapukał, a kiedy z wewnątrz nikt nie odpowiedział, ponowił pukanie, tym razem mocniej, intensywniej, głośniej. I znów nikt nie zareagował; nie pozostało mu więc nic innego, jak wejść do środka bez zaproszenia. Pchnął lekko drzwi, które rozwarły się bezszelestnie, ukazując czarną dziurę sieni. Odwrócił się jeszcze, by spojrzeć na towarzyszy – kto wie, może ostatni raz? – i wszedł do środka.
« 1 2 3 4 5 6 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.