Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Ktoś mnie zawołał: Sebastian!›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKtoś mnie zawołał: Sebastian!
GatunekSF

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!

« 1 3 4 5 6 7 8 »

Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!

Drzwi automatycznie zamknęły się za nim i przez dłuższą chwilę, nim wzrok przyzwyczaił się do ciemności, nie widział wokół siebie nic. Postąpił krok naprzód – w kierunku, z którego przez szparę w kolejnych niedomkniętych drzwiach przeświecało nienaturalne, niebieskawe światełko.
Co też może się za nimi kryć? – pomyślał i podniósł dłoń, aby zapukać. W tej samej chwili jakiś impuls przeszył na wylot jego ciało; zgiął się w paroksyzmie bólu i, straciwszy przytomność, padł na wyłożoną drewnem podłogę.
5.
To były wspomnienia dzieciństwa.
Nie był pewien, czy prawdziwe, bo nigdy wcześniej do nich nie wracał. Skąd więc nagle wzięły się dzisiaj? Nie pamiętał przecież, by kiedykolwiek chodził z ojcem do lasu. Ojciec nigdy nie miał czasu, ciągle gdzieś wyjeżdżał, skądś wracał, spędzał w domu jedną noc, w czasie której matka prała jego brudne rzeczy, rano pakował się do tej samej torby i znikał na kolejne dwa tygodnie. W jego unormowanym życiu nie było czasu na przyjemności czy luksusy, bo przecież czas poświęcony dzieciom byłby luksusem.
A jednak teraz właśnie przypomniał sobie wiosenny spacer z ojcem do lasu. Do tego samego lasu, który teraz pozwala im przetrwać najtrudniejszy okres, karmiąc grzybami, jagodami i innymi leśnymi owocami.
Co wtedy robili? Szczegóły umknęły z zawodnej przecież ludzkiej pamięci. A może nigdy ich tam nie było?…
Matka.
Matka była zupełnie inna. Zawsze blisko i być może z tego właśnie powodu niedoceniana. Była na co dzień, a kiedy pojawiał się ojciec, w domu – obojętnie jaki był to dzień – panowała nieodmiennie świąteczna atmosfera. A jednak to matce, nie ojcu, tyle mają do zawdzięczenia. Przede wszystkim dom i – jeśli go pamięć, mimo wszystko, nie zawodzi – także szczęśliwe dzieciństwo.
Był jej utrapieniem i jej wielką miłością. Potrafiła go bezgranicznie kochać, wybaczając wszystkie, najbardziej nawet złośliwe, psikusy, do popełnienia których, zwłaszcza wobec starszej siostry, był zdolny. Gdy był małym chłopcem, tak małym, że nie potrafił jeszcze czytać, opowiadała mu bajki. Nie jakieś wyimaginowane, egzotyczne baśnie, których akcja rozgrywała się „za siedmioma górami, za siedmioma lasami”, ale tuż za progiem ich domu, często w lesie, w którym z ogromną intensywnością szukał potem śladów obecności, wyczarowywanych przez matkę, skrzatów, elfów czy trolli. Przez lata całe nie ustawał w wysiłkach, chociaż nigdy żadnego z nich nie spotkał.
Źle szukasz – mówiła mu wtedy matka, a siostra, starsza i mądrzejsza, podśmiechiwała się z niego na boku, nie mając jednak sumienia wyprowadzać go z błędu i pozbawiać nadziei na spotkanie w przyszłości z istotami na trwałe już zamieszkującymi jego świadomość.
Kiedy nadszedł ten moment, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę żadnych krasnoludów, złowrogich trolli ani pięknych elfów nie ma?… Może w dniu śmierci rodziców?…
To akurat pamiętał doskonale: obudził się rano i, w poszukiwaniu siostry, która przez cały czas czuwała przy chorych, poszedł do sypialni rodziców. Sonia siedziała na fotelu, zapłakana, wycierając w chusteczkę zaczerwieniony nos.
Nie musiał o nic pytać, wiedział, wystarczyło jedno spojrzenie na siostrę.
– Kiedy to się stało? – spytał.
Nie odpowiedziała mu – ani wtedy, ani później. Chciała ukryć przed nim swój największy grzech: że zasnęła, że nie było jej przy rodzicach, kiedy ci wydawali ostatnie tchnienie, być może chcąc jej jeszcze przed odejściem powiedzieć coś ważnego.
Był bardzo młody, ale rozumiał, co się stało. Nie byli zresztą jedynymi dziećmi, których dotknęło to nieszczęście. W tych samych dniach umarli rodzice najbliższej koleżanki Sonii, Rosalindy; nieco później odeszli najbliżsi Jakuba, Joanny, Mateusza, Katarzyny, Marka, Ewy i wielu innych. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tym, ilu mieszkańców liczy osada; dopiero wtedy – gdy nagle, w ciągu zaledwie tygodnia, opustoszały chaty, place, ulice.
Pozbierali ciała starszych, załadowali na wozy i wywieźli do lasu. Do skrzatów, trolli i elfów. Nie! Ich już wtedy nie było na świecie. I był to już inny las – grobowiec!
Dręczony wspomnieniami, znajdował się niemal na pograniczu snu i jawy; wiercił się, zmieniał wciąż bok, na którym leżał, ale nic nie przynosiło ukojenia. Chciał przestać myśleć, przestać wspominać, odegnać od siebie jak najdalej obrazy przeszłości, lecz nie potrafił; czuł, jakby jego świadomość w tej chwili nie była już zależna tylko od niego, jakby sterował nią ktoś inny, ktoś z zewnątrz.
Wolno odzyskiwał przytomność. Pierwszym obrazem, jaki zakodował w swym umyśle po otwarciu oczu, były ludzkie twarze. Dwie, pochylone nad nim, trochę zatroskane, ale mimo to wyprane z uczuć, obojętne; jak twarze chirurgów podczas operacji, zastanawiających się – nad rozkrojonym już pacjentem – co mu wyciąć: wyrostek robaczkowy, śledzionę czy serce?
– Zastanawiam się, czy nie przesadziliśmy z tymi wspomnieniami – powiedziała jedna z pochylających się nad Sebastianem osób, niewątpliwie kobieta.
Odpowiedział mu głos, który należał do mężczyzny:
– Jest młody, ale wytrzymały.
– To jednak mogła być zbyt duża dawka…
– Daj spokój, dojdzie do siebie!
– Oby!
Twarze zniknęły; Sebastian próbował przewrócić się jeszcze na lewy bok i zasnąć, ale delikatne, aczkolwiek mocno dające się we znaki i zdecydowanie denerwujące, impulsy elektromagnetyczne skutecznie wyciągały go z ramion snu.
Ponownie otworzył oczy. Obraz stał się znacznie ostrzejszy. Widział to miejsce po raz pierwszy, podobnie jak i ludzi, którzy przed chwilą przyglądali mu się tak uważnie – tego akurat był w stu procentach pewien.
Muszę wstać – postanowił i poruszył rękoma. Nie mógł ich jednak oderwać od podłoża. Był przywiązany. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, zaczął szarpać więzy rękoma i nogami, ale były zbyt mocne. Jego zachowanie przyciągnęło jednak czyjąś uwagę, bowiem kątem oka dostrzegł otwierające się białe drzwi i wchodzącą do środka osobę. Usłyszał delikatne kroki, odbijające się zwielokrotnionym echem od ścian pomieszczenia, w którym leżał związany jak wieprz.
– Spokojnie, spokojnie – usłyszał nad sobą. Kobieta! Ta sama co poprzednio. – Poczekaj jeszcze chwilkę.
Popadł w odrętwienie, lecz nie na długo. Poczuł bowiem, jak coś ostrego wbija się w jego ramię. Otworzył oczy i zdążył jeszcze dojrzeć długą igłę wysuwającą się z jego ciała. Poderwał się, ale pas, którym był przypięty do łóżka, wytrzymał napięcie młodych mięśni.
– Zaraz wstaniesz – dopowiedziała kobieta i wyszła.
Ile to mogło trwać? Godzinę, dwie – czasu nie liczył. Kiedy tylko nabrał sił, po prostu usiadł na łóżku, a potem wstał. Nic go już nie krępowało. Rozejrzał się po pokoju, sterylnym, wypranym z wszelkich barw poza bielą. Uwagę jego przykuły na moment urządzenia stojące obok łóżka; nie potrafił jednak dociec, do czego są przeznaczone, więc dłużej już sobie głowy nimi nie zawracał.
Stanął przy drzwiach. Szóstym zmysłem odczuł, że tuż za nimi ktoś stoi.
Czeka na mnie? – pomyślał.
Drzwi jednak nie miały klamki. Zastanawiał się już, czy może je pchnąć, próbować wyważyć, gdy nagle, jak na zawołanie, otwarły się szeroko, niknąc gdzieś w ścianie.
Naprzeciw siebie – w białym, jak i pomieszczenie, w którym się do tej pory znajdował, korytarzu – zobaczył piękną jak anioł dziewczynę. Długie blond włosy opadały jej na ramiona; gdy uśmiechnęła się do niego, ujrzał dwa rzędy skrzących się bielą zębów. Nie była starsza od niego; a może tylko sprawiała takie wrażenie, albowiem przez cały czas na jej twarzy gościł filuterny uśmieszek.
– Mam na imię Izolda – powiedziała miękkim głosem, pochylając lekko głowę na znak przywitania.
– A ja… ja Se-Sebastian – wystękał, zaskoczony nie tyle jej pojawieniem się w tym miejscu, ile jej pięknem. W osadzie mieszkało wiele młodych dziewcząt, ale żadna z nich nie dorównywała urodą tej nieznajomej.
– Chciałam cię poznać. – Znów usłyszał jej głos, przynoszący mu na myśl dźwięk fletu, na którym niekiedy, w przypływie dobrego humoru, wieczorami grywała matka.
To sen – przyszło mu nagle na myśl. – To jakiś rodzaj gry. Ona nie istnieje ani to miejsce, w którym się spotkaliśmy. To wszystko jest tylko zwidem, projekcją marzeń – powtarzał w kółko. – Muszę! Muszę się obudzić, znaleźć Jakuba i Marka. Musimy iść dalej, znaleźć tamtych ludzi, kłusowników, dotrzeć do osady, w której mieszkają. Muszę, muszę!
I nagle wszystko to przestało mieć dla Sebastiana jakiekolwiek znaczenie, gdy Izolda wyciągnęła doń swoją delikatną, jedwabistą dłoń i spytała:
« 1 3 4 5 6 7 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.