WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Sebastian Chosiński |
Tytuł | Gdzie woda czysta i trawa zielona |
Opis | Opowiadania Kira Bułyczowa, osadzone w naukowo-magicznych realiach Wielkiego Guslaru, weszły na trwałe do kanonu popkultury nie tylko krajów rosyjskojęzycznych. Także i u nas doczekały się fanfików. Oto jeden z nich… |
Gatunek | humor / satyra, SF |
Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielonaSebastian ChosińskiWielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielonaZ każdym przebytym metrem szum wody wzmagał się. W wyobraźni Korneliusza strumyk zamienił się najpierw w rwącą rzekę, a następnie w potężny, nieustępujący rozmiarami słynnej Niagarze, wodospad. Po kwadransie hałas był już tak duży, że chcąc się porozumiewać musieli krzyczeć do siebie. „Coś tu jest nie tak” – myślał Udałow, ale gdyby spytano go co, nie potrafiłby sprecyzować. Wspięli się na gęsto porośnięte krzewami wzgórze, a kiedy znaleźli się na jego szczycie, ich oczom ukazał się niezwykły widok – w dolinie serpentynami płynęła błękitna rzeka, mająca swój początek w źródle tryskającym ze skały. – Zupełnie jak nasza Guś! – krzyknął Gawriłow. – A zobaczcie tam – dorzucił Miszutin, szturchając swoich towarzyszy w ramię. U podnóża skały, do pasa w wodzie, stała naga kobieta; długie włosy myła w strumieniu wypływającym spomiędzy kamieni. Korneliuszowi wydała się dziwnie znajoma. Ale to przecież nie mogła być ona. Skąd by się tutaj wzięła? Gdy jednak podeszli bliżej, rozwiały się wszystkie wątpliwości. – Zina! – zawołał, ale nie usłyszała go; krzyknął więc jeszcze raz, znacznie głośniej, starając się przekrzyczeć jednostajny szum wody: – Zinaida! Dopiero teraz kobieta zwróciła uwagę na trzech mężczyzn, ostrożnie schodzących ze wzgórza. Udałow miał wrażenie, że uśmiechnęła się nawet do niego. Nieskrępowana nagością, wyszła z wody i dopiero na brzegu sięgnęła po chustę i przewiązała nią piersi i biodra. – Znasz ją? – spytał Korneliusza zaskoczony Gawriłow. – Chy…chyba tak. Ale nie pytaj, skąd się tu wzięła. Udałow instynktownie przyspieszył kroku i chwilę później stał już obok, nieco spłoszonej pojawieniem się obcych mężczyzn, dziewczyny. W tym momencie pozbył się wszystkich wątpliwości – to była Zina, dziewczyna z przystani. – Co tutaj robisz? Skąd się wzięłaś? – Może czekam na… ciebie – odparła niepewnie. „Nie, to musi być sen” – pomyślał i dyskretnie, aby nie zauważyła tego dziewczyna, uszczypnął się w udo. Ale Zinaida nie znikła; wciąż stała tuż obok niego, młoda, piękna i prawie naga. – Myślałam jednak, że przyjdziesz sam… – powiedziała z lekkim wyrzutem. – Czekałaś na mnie? – Nie tylko ja. – A co, jest was tu więcej? – wtrącił się uradowany własną myślą Kola Gawriłow. Zina zmierzyła go jednak takim wzrokiem, że natychmiast odechciało mu się dalszych wygłupów. – Jest jeszcze Wołodia – wyjaśniła dziewczyna. – Wcześniej – zwróciła się do Udałowa – nie chciałeś go poznać, ale teraz chyba będziesz musiał. Poprowadziła ich najpierw ledwo dostrzegalną w gęstej trawie ścieżynką wzdłuż rzeki, potem jednak skręcili w las. Było tak wąsko, że musieli iść gęsiego – przodem Zinaida, tuż za nią trzymał się Korneliusz, pochód zamykał Miszutin. Słońce, które wisiało nad lasem, wciąż utrzymywało się w zenicie, jakby w tym świecie nie było żadnej innej pory dnia. Grzało przy tym niemiłosiernie. Udałow pożałował, że wcześniej nie wziął przykładu z dziewczyny i nie popluskał się w wodzie, co zawsze tak bardzo lubił. Chociaż i bez tego był prawie cały mokry, pot lał się bowiem z niego strumieniami. Roślinność była tak bujna, że można było odnieść wrażenie, iż las jest jednym wielkim żyjącym organizmem. Gałęzie drzew wbijały im się w boki, chłostały po głowie i twarzy, korzenie wyrastały nagle spod ziemi i oplatały stopy, co rusz wstrzymując marsz. – Daleko jeszcze? – spytał Korneliusz. Zinaida jednak nie zareagowała; może nie usłyszała pytania, a może świadomie nie chciała na nie odpowiadać. – Zaraz umrę z pragnienia. – Dopiero po tej deklaracji dziewczyna przystanęła na chwilę, pogłaskała Udałowa po twarzy i czule powiedziała: – Wytrzymasz. I miała rację – wytrzymał. Marsz zakończyli jakieś pół godziny później. Pół godziny według czasu ziemskiego, tutaj bowiem czas, jak podejrzewał Korneliusz, stał w miejscu. U kresu ich pieszej wędrówki znalazła się wioska. Kilka drewnianych chatynek skleconych byle jak na leśnej polance. Jedna z nich wyróżniała się solidniejszą budową; zamiast otworu wejściowego miała umieszczone na zawiasach drzwi. Do niej właśnie poprowadziła ich Zinaida. We wnętrzu chaty panował przyjemny półmrok i chłód. Mężczyźni przez chwilę musieli przyzwyczajać wzrok do szarości. Kiedy odzyskali ostrość widzenia, ich oczom ukazał się, siedzący na wiklinowym taborecie gospodarz. Chociaż Udałow widział go tylko przez chwilę i to z daleka, nie miał wątpliwości, że jest nim Wołodia, ukochany Ziny. – Przyznam, że nie wiem, czy uznać was za gości, czy za intruzów – powiedział, wstając. Nie podał im ręki na powitanie, obszedł jedynie dokoła, patrząc spode łba, jak wilczur pilnujący swego domostwa. Korneliusz obawiał się, że zaraz ich dopadnie i pogryzie. Napiętą atmosferę starała się łagodzić Zinaida. – Przestań, Wołodia. Przecież oni o niczym nie wiedzą. – I nigdy nie powinni się dowiedzieć! – Chłopak wyraźnie się wściekał. I to tak bardzo, że nawet działający na innych jak balsam aksamitny głos dziewczyny nie był w stanie ukoić jego gniewu. – Jeśli trafili tu oni, to znaczy, że mogą trafić też inni. – Zatrzymał się przy Gawriłowie i pociągnął go za bródkę. – Mów, ktoś jeszcze wie, że tutaj jesteście? Kola spojrzał niepewnie na Udałowa, nie mając pewności, czy może zdradzać ich tajemnice. Gdy jednak ten nieznacznie przytaknął głową, odparł: – W pokoju, w hotelu, zostawiliśmy trójkę znajomych. – Więc jednak – Wołodia zwrócił się do Zinaidy. – Co za cholerna fuszerka! – ryknął chwilę później, ale tym razem trudno był osądzić, pod czyim adresem. – Po jaką cholerę przyplątał się pan wtedy na przystani? – Wbił w końcu swój oskarżycielski wzrok w Korneliusza. Udałow nie odpowiedział, spuścił tylko głowę, kontemplując nierówność klepiska. – Najpiękniejsza idea rozbija się o niedopracowane szczegóły – podsumował chłopak, z rezygnacją siadając z powrotem na taborecie. Wodził spojrzeniem po stojących przed nim w szeregu na baczność mężczyznach. Miszutin był przekonany, że właśnie w tej chwili decyduje się ich dalszy los. – Najgorsze jednak jest to – odezwał się wreszcie po długim milczeniu Wołodia – że pewnie nawet nie macie pojęcia, w co wdepnęliście. Korneliusz, chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację. – Według profesora Minca, przeszliśmy przez wrota do innego świata – stwierdził Kola Gawriłow. Bardzo nie lubił, kiedy traktowano go jak idiotę, szczególnie więc zależało mu na tym, aby powiedzieć coś mądrego. Reakcja Zinaidy szybko jednak wyprowadziła go z błędu. Dziewczyna zaśmiała się głośno. Na tyle głośno, by w ciągu sekundy znaleźć się w obozie jego największych wrogów. – W pewnym sensie mają rację – zgodził się Wołodia. – To jest inny świat. Zupełnie inny świat. – Inna planeta? – zainteresował się podekscytowany Miszutin. Chłopak zaprzeczył ruchem głowy, a w kącikach jego ust zagościł złośliwy uśmieszek. – Wciąż jesteśmy na Ziemi? – wtrącił się do rozmowy Udałow. Był przekonany, że kochanek Zinaidy próbuje ich wykpić. Że bawi się z nimi w ciuciubabkę. – Owszem – potwierdziła dziewczyna. – Gdzie? – spytał Gawriłow. – W Wielkim Guslarze – wyjaśnił Wołodia. – A raczej w miejscu, do którego za tysiąc lat dotrze kniaź Gabriel Łagodny, by wybić niepokornych mieszkańców wioski i założyć nową osadę. – Czytałem o tym w „Kronice Andriana” – potwierdził Korneliusz. – Od tamtej pory miasto zacznie się rozwijać, stanie się ważnym węzłem komunikacyjnym, tędy prowadzić będą szlaki handlowe na Ural i jeszcze dalej, aż na Syberię. – Brawo! – Wołodia zaklaskał, ale jakoś tak sztucznie, nieszczerze. Tymczasem Kola Gawriłow podrapał się po łepetynie i nieśmiało zapytał: – Czy to znaczy, że… cofnęliśmy się w czasie? Usłyszawszy to, Froł Miszutin szeroko rozdziawił gębę za zdziwienia. Głowa zaczęła mu latać od Udałowa do Gawriłowa. Spojrzeniem błagał o jakiekolwiek wyjaśnienia. – Który teraz mamy rok? – spytał w końcu nieśmiało. Wołodia jednak nie kwapił się z odpowiedzią. Tymczasem Korneliusz, przypominając sobie podstawowe daty z dziejów miasta, szybko dokonał obliczeń i stwierdził: – Możliwe, że mamy właśnie początek trzeciego wieku po Chrystusie. – Po czym pytającym spojrzeniem prześwidrował Zinaidę i jej ukochanego. – Jesteśmy dokładnie w dwieście dwudziestym drugim roku naszej ery – wyjaśnił Wołodia. – Na ulicy Puszkina, jeśli ta informacja na coś się panom przyda. |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Hot 31
— Aleksander Krukowski
Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński
Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński
Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński
Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński
Metanoia
— Sebastian Chosiński
Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński
Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński
Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński