WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Sebastian Chosiński |
Tytuł | Nocą umówioną, nocą ociemniałą |
Opis | „Nic już nie słychać”, pierwsza część „Tryptyku wojennego”, opowiadała o wydarzeniach z września 1939 r. „Niech ogarnie cię lęk”, część druga, rozgrywała się wiosną 1943 r. podczas powstania w getcie. A oto i trzecia odsłona tryptyku, mówiąca o wydarzeniach po likwidacji getta. |
Gatunek | dramat, historyczna |
Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałąSebastian ChosińskiTryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałąDziewczyna chyba wyczuła jego niezadowolenie, uśmiechnęła się bowiem delikatnie, jednocześnie pytając szeptem: – Masz coś, czego nie powinni przy nas znaleźć? – Andrzej zaprzeczył ruchem głowy. – Ja też – odparła z ulgą Marta, po czym wyciągnęła ku niemu rękę. – A teraz chodźmy. Chłopak chwycił rower, który im został, i ruszyli, pragnąc jak najszybciej opuścić polanę i las. Nie łudzili się jednak, że uda im się uniknąć spotkania z Niemcami. Na to było już zdecydowanie za późno. Natknęli się na nich już na skraju lasu – kilku żołnierzy w esesmańskich mundurach, z bronią maszynową w ręku. Kręcili się przy wysłużonym terenowym samochodzie. Na widok parki roześmieli się głośno. Dwóch z nich wycelowało w Martę i Andrzeja karabiny. Młodzi stanęli w miejscu, uważnie rozglądając się dokoła. „To niemożliwe, żeby było ich tak mało – pomyślał chłopak. – Pozostali muszą przeczesywać las, a ci tutaj to jedynie ochrona dowódcy.” Ilustracja: Joanna Petruczenko Najstarszy z Niemców, czterdziestoletni brunet o przyjaznym wyrazie twarzy, stał oparty o maskę samochodu i trzymaną w ręku chusteczką ścierał pot z czoła. Od niechcenia kiwnął w ich stronę palcem. Podeszli wolno, z nieukrywanym strachem malującym się na twarzach. – Polacy? – spytał. A kiedy nie odpowiedzieli, dodał: – Pytam uprzejmie, czy jesteście Polakami? – I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby pytanie nie było zadane po polsku. Na dodatek bez cienia choćby obcego akcentu. – Tak, herr obersturmführer – odparł Andrzej, który nie miał większego problemu z odczytaniem dystynkcji na mundurze esesmana; uczył się tego między innymi na zajęciach tajnej podchorążówki. – Co robiliście w lesie? – dowódca wciąż zwracał się do nich po polsku. Albo był volksdeutschem, albo Niemcem pochodzącym z Wielkopolski lub Górnego Śląska, może z Pomorza. Tacy byli najgorsi. Znali nie tylko język, ale także realia i mentalność. – To może ja odpowiem – wtrąciła Marta, rumieniąc się nieco. – Słucham. – Wybraliśmy się na spacer za miasto. Wysiedliśmy na tej stacji, bo spodobał nam się las. A w lesie… pan wie… – zamilkła i spuściła wzrok. – Nie wiem – warknął Niemiec. – Daliśmy się ponieść… – dodała dziewczyna. – Ponieść? – esesman przez chwilę mielił to słowo w ustach, po czym przetłumaczył wszystko, co powiedziała Marta, na niemiecki. Żołnierze zarechotali. Kilku rzuciło obleśne uwagi w kierunku dziewczyny. – I nikogo nie widzieliście? – Nikogo – wtrącił Andrzej. – I nic nie słyszeliście? – Słyszeliśmy strzały. – Dlatego przerwaliśmy – dopowiedziała Marta. Niemiec ponownie przetłumaczył jej słowa i żołnierze znów mieli spory ubaw jej kosztem. Co jednak ją to mogło obchodzić? Niech myślą, co chcą, byle tylko dali im spokój. Esesman, z którego twarzy przez cały czas nie znikał ironiczny uśmieszek, wyciągnął w ich stronę prawą rękę i zakomenderował przez zaciśnięte zęby: – Dokumenty! Oglądał je uważnie, kątem oka popatrując to na dziewczynę, to na chłopaka. Marta zaczęła się denerwować, choć robiła wszystko, aby nie dać tego po sobie poznać. Ściskała mocno palcami kciuk lewej ręki, jakby ta czynność miała przynieść im niespodziewane ocalenie. Andrzej natomiast nerwowo zagryzał dolną wargę. Niemiec za to nie robił sobie nic z ich zniecierpliwienia. Można było nawet odnieść wrażenie, że nieźle bawi go ta sytuacja. Po kilku minutach cisnął papierami w stronę parki. Andrzej nie zreflektował się i dokumenty uderzyły go w twarz, po czym spadły na ziemię. Stojący nieopodal esesmani, w milczeniu przyglądający się całej scenie, wybuchnęli śmiechem. Chłopak zacisnął zęby, pochylił się i podniósł papiery, otrzepując je z piasku. Kiedy się wyprostował, zobaczył wycelowany w siebie pistolet. Z wrażenia wypuścił trzymany drugą ręką za kierownicę rower. Ten upadł z trzaskiem, lądując tuż przed nogami Niemca. Esesman nawet nie drgnął. Wciąż trzymał broń idealnie na wysokości czoła Andrzeja. Po chwili jednak zmienił cel. Marta poczuła, jak uginają się pod nią kolana. – Powiedz mu, żeby podniósł rower – zwrócił się do dziewczyny. Chłopak nie czekał jednak na jej słowa. Z rezygnacją w sercu pochylił się po raz drugi. Przez głowę przebiegła mu myśl, że zapewne za chwilę usłyszy wystrzał. I że będzie to ostatni dźwięk, który dotrze do jego zmysłów. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Niemiec schował w międzyczasie broń do kabury. – A teraz… paszoł won! – warknął. Andrzej, mimo wyraźnego polecenia, dalej stał jak zamurowany. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale na pewno nie tego, że zostaną puszczeni wolno. Dopiero gdy poczuł uścisk dłoni Marty na łokciu i usłyszał jej ciche, ale napastliwe, „idziemy!”, zrobił krok do przodu. Nie wiedział, jak się zachować – podziękować, odejść bez słowa? Najchętniej skoczyłby esesmanowi do gardła, ale przecież nie był samobójcą i nie chciał pogrążać dziewczyny. Kiwnął więc tylko w milczeniu głową, co można było od biedy potraktować jako gest podziękowania, i ruszył za dziewczyną, która zdążyła już wyprzedzić go o kilka metrów. Szedł z trudem, nie dowierzając, że to dzieje się naprawdę. Starał się mimo wszystko nie przyspieszać kroku. Nie chciał dać po sobie znać, że się boi lub też że chce uciec. Z wytęsknieniem jednak czekał na koniec lasu, gdy wreszcie znikną z pola widzenia Niemców. Gdy będą mogli paść sobie w ramiona i płaczem dać upust emocjom. 3. Kiedy dotarli do stacji kolejowej, spotkali tam już jedynie znudzonego zawiadowcę. Stał samotnie na peronie, wlepiwszy wzrok w szykujące się do zajścia za horyzont Słońce. Mężczyzna spojrzał na nich podejrzliwie, ale po chwili uśmiechnął się szeroko. Od razu poznał parkę, która przyjechała kilka godzin wcześniej. Dałby jednak sobie głowę uciąć, że w południe mieli ze sobą dwa rowery – jeden pomagał nawet wynieść dziewczynie z pociągu. – Widziałem Niemców – zagadał zawiadowca. – Pojechali do lasu? – spytał, a kiedy Andrzej przytaknął, dodał: – Pewnie znowu ktoś im uciekł z transportu. – Z jakiego transportu? – odezwała się Marta. – Nie wiecie? – odparł mężczyzna z niedowierzaniem. – Ech, wy tam, w Warszawie! – Machnął od niechcenia ręką. – Wojnę przeżyjecie, nie wiedząc, co się na świecie dzieje. Na tę oczywistą uszczypliwość Andrzej chciał się odpłacić jakąś złośliwością, ale dziewczyna szepnęła mu coś szybko do ucha i zrezygnował. – Żydzi uciekają – wyjaśnił zawiadowca. – Wywożą ich jak bydło do obozów, na śmierć, to uciekają. – Skąd? – Zewsząd. Tu w niemal każdym miasteczku getto było. Po stu, dwustu Żydów. Najpierw zlikwidowali te duże, teraz zabrali się za małe. Ale się już rozniosło po okolicy, że nimi w piecach palą. No to wykorzystują każdą sytuację. Mężczyzna mówił nieskładnie, ale znacznie ważniejsze było to, co mówił. Andrzej i Marta słuchali go z szeroko otwartymi ze zdziwienia ustami. Sami wprawdzie widzieli płonące w Warszawie getto, ale trudno było im wtedy zrozumieć, dlaczego jego mieszkańcy stawiają Niemcom aż tak zacięty opór. Przecież, zgodnie z zapewnieniami okupantów, miano ich jedynie wywieźć na wschód. Dopiero teraz dowiedzieli się, jak ten „wschód” wyglądał. – Sam widziałem, jak jeden dziurę w dachu zrobił i wszedł na wagon. Kiedy pociąg ruszył, skoczył i pognał w stronę lasu – dodał ponuro mężczyzna. – Udało mu się? – wtrąciła dziewczyna. – Udało? – powtórzył kpiącym tonem zawiadowca. – Cały skład zatrzymali. Psy za nim puścili. A potem przywlekli tutaj i przy ludziach, którzy na pociąg czekali, kolbami karabinów łeb mu roztrzaskali. Psom w nagrodę pozwolili mózg zeżreć. – Westchnął głęboko, po czym refleksyjnie dodał: – Sam nie wiem, jaka śmierć lepsza, ta tutaj, czy w piecu… Andrzej z wrażenia tak mocno ścisnął kierownicę roweru, że aż pobielały mu kości palców. Marta usiadła na betonowym krawężniku oddzielającym peron od torowiska. – A wy pewnie na pociąg czekacie? – Dziewczyna przytaknęła. – To macie pecha. Odjechał jakiś kwadrans temu. – Kiedy będzie następny? – spytał chłopak. – Jutro. Zaraz po godzinie policyjnej. Ludzie nim do pracy jeżdżą. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński
Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński
Hot 31
— Aleksander Krukowski
Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński
Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński
Metanoia
— Sebastian Chosiński
Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński
Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński
Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński
Kolberg, cz. 2
— Sebastian Chosiński
Kolberg, cz. 1
— Sebastian Chosiński