EKSTRAKT: | 90% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | O Brother, Where Art Thou? |
Data wydania | 23 października 2000 |
Wydawca | Mercury Records |
Nośnik | CD |
Czas trwania | 60:34 |
Gatunek | folk |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Utwory | |
CD1 | |
1) Po Lazarus – James Carter & The Prisoners | 04:30 |
2) Big Rock Candy Mountain – Harry McClintock | 02:17 |
3) You Are My Sunshine – Norman Blake | 04:26 |
4) Down To The River To Pray – Alison Krauss | 02:53 |
5) I Am A Man Of Constant Sorrow – The Soggy Bottom Boys | 03:13 |
6) Hard Time Killing Floor Blues – Chris Thomas King | 02:01 |
7) I Am A Man Of Constant Sorrow – Norman Blake | 04:30 |
8) Keep On The Sunny Side – The Whites | 03:35 |
9) I’ll Fly Away – Alison Krauss and Gillian Welch | 03:57 |
10) Didn’t Leave Nobody But The Baby – Emmylou Harris, Alison Krauss and Gillian Welch | 01:58 |
11) In The Highways – Sarah, Hannah and Leah Peasall | 01:36 |
13) I Am A Man Of Constant Sorrow – John Hartford | 02:34 |
14) O Death – Ralph Stanley | 03:21 |
15) In The Jailhouse Now – The Soggy Bottom Boys | 03:36 |
16) I Am A Man Of Constant Sorrow – The Soggy Bottom Boys | 04:18 |
17) Indian War Whoop – John Hartford | 01:30 |
18) Lonesome Valley – Fairfield Four | 04:08 |
19) Angel Band – The Stanley Brothers | 02:18 |
Płytoteka kinomana: Dawno miniony światDawno, dawno temu była sobie muzyka ludowa. Akustyczna muzyka wiejska, wykonywana przez prostych ludzi, towarzysząca im przy pracy, na modlitwie i w zabawie. I były też takie miejsca, gdzie pod wpływem wielu czynników historycznych i geograficznych różne formy ludzkiej twórczości mogły spotkać się i związać ze sobą. Efekty styku kultur zawsze są wysoce interesujące, a w tym konkretnym przypadku zaowocowały one eksplozją potężnego przemysłu muzycznego. Przemysłu, który w krótkim czasie zdominował resztę naszego globu, wyznaczając obowiązujące trendy i tworząc nowe odmiany artystycznej działalności człowieka.
Adam KrompiewskiPłytoteka kinomana: Dawno miniony światDawno, dawno temu była sobie muzyka ludowa. Akustyczna muzyka wiejska, wykonywana przez prostych ludzi, towarzysząca im przy pracy, na modlitwie i w zabawie. I były też takie miejsca, gdzie pod wpływem wielu czynników historycznych i geograficznych różne formy ludzkiej twórczości mogły spotkać się i związać ze sobą. Efekty styku kultur zawsze są wysoce interesujące, a w tym konkretnym przypadku zaowocowały one eksplozją potężnego przemysłu muzycznego. Przemysłu, który w krótkim czasie zdominował resztę naszego globu, wyznaczając obowiązujące trendy i tworząc nowe odmiany artystycznej działalności człowieka. ‹O Brother, Where Art Thou?›
Wyszukaj / Kup Mowa oczywiście o Ameryce, ponieważ właśnie tam w latach 30-tych minionego wieku, w ponurych czasach Wielkiego Kryzysu, narodziła się współczesna muzyka rozrywkowa, choć w wydaniu tak odbiegającym od jej dzisiejszego komercyjnego oblicza. Pośród plantacji Południa, w delcie Missisipi i u podnóża Appalachów już od ponad 100 lat przenikały się wpływy rdzennej ludności indiańskiej, białych osadników i ich murzyńskich niewolników. I chociaż z czasem Indian prawie całkowicie wytrzebiono, niewolnictwo Murzynów formalnie zniesiono, a biali kolonizatorzy przemienili się w spokojnych farmerów i mieszczan, to wzorce kulturowe przetrwały, splatając się ze sobą w niezwykłą mieszankę form i stylów. Zaś dzięki rozwojowi techniki, wraz z nadejściem złotych czasów radia i początków panowania czarnej płyty, ów swoisty countrowy melanż mógł znacząco poszerzyć krąg swych odbiorców. Od tej chwili zapanowała moda na przeboje i pęd ku jak największej liczbie sprzedanych krążków, co szybko przejęły również inne muzyczne branże, zmieniając już na zawsze obraz tej gałęzi sztuki. Do tych to odległych czasów sięgnęli pewnego razu znani filmowcy, bracia Coenowie w muzycznej komedii, osnutej na motywach „Odysei” Homera, zatytułowanej „Bracie, gdzie jesteś?”. Do tworzenia oryginalnej ścieżki dźwiękowej zaprosili oni T Bone Burnetta, producenta i aranżera, a przede wszystkim człowieka doskonale zorientowanego w temacie tzw. starej muzy i mającego rozległe kontakty w branży. I rzeczywiście to Burnettowi zawdzięczamy obecność na płycie szerokiego grona wykonawców, którzy kochają dawną muzykę country-bluesową i z wielkim wyczuciem wykonują nie tylko klasyczne utwory, ale też z powodzeniem tworzą dziś nowe perełki tego gatunku. W ten sposób, dzięki wizjonerstwu Coenów oraz pierwotnym emocjom płynącym z wybranej przez nich muzyki, powstał obraz mądry i zabawny, a wraz z nim i płyta, która niespodziewanie odniosła gigantyczny sukces tak wśród słuchaczy, jak i krytyków. Płyta, za pośrednictwem której słuchacz może przenieść się w czasie i przestrzeni, by zasmakować wrażeń i nastrojów, na których zbudowana została cała muzyczna popkultura, a które obecnie brzmią już zupełnie egzotycznie… Miarowy, wbijający się w mózg, łomot siekier karczujących las i zawodzący, nierówny śpiew robotników. To otwierający album „Po Lazarus” – unikatowe nagranie z 1959 roku. Powstało całkiem przypadkowo, gdy słynny muzykolog i historyk amerykańskiego folkloru muzycznego Alan Lomax zarejestrował przy pracy prawdziwych więźniów Stanowego Więzienia Missisipi w miejscowości Lambert. „You Are My Sunshine” – hymn Luizjany i jedna z najbardziej znanych tradycyjnych piosenek Ameryki, autorstwa osławionego Jimmie Davisa, zwanego Śpiewającym Gubernatorem. Niczym jeden z bohaterów filmu Coenów sukces w polityce zawdzięczał on zręcznej kampanii opierającej się na wykorzystaniu popularnych szlagierów. Wspomniany przebój stał się standardem wykonywanym m.in. przez Binga Crosby’ego czy Arethę Franklin, zaś na płycie możemy usłyszeć go w klasycznej, bezpośrednio nawiązującej do dawnej stylistyki, interpretacji gitarowej współczesnego artysty Normana Blake’a. Przejmująco piękny kobiecy śpiew niesie dźwięki modlitwy. Natężenie głosu stopniowo narasta, gdy prowadzi on chór coraz to liczniej włączających się wiernych, by zmienić się w majestatyczne unisono pielgrzymów zmierzających nad rzekę na ceremonię chrztu. Pełen wewnętrznej siły, a zarazem tajemniczy i emanujący nieco nieludzkim, mistycznym spokojem utwór czerpie z kultury protestanckiej, korzystając jednocześnie z melodycznego skarbca czarnej muzyki religijnej: spiritual i gospel. Ów tradycyjny song „Down To The River To Pray” wykonuje tu niekwestionowana gwiazda omawianego albumu: Alison Krauss (z towarzyszeniem prawdziwego chóru baptystów). Artystka ta słynie nie tylko z racji swych niesamowitych umiejętności wokalnych, ale to też nietuzinkowa osobowość świata muzyki country, świadomie odżegnująca się od modnych poprockowych naleciałości gatunku. Niezwykły talent i oryginalny styl Krauss objawia się zresztą na płycie jeszcze kilkakrotnie: wraz z inną cenioną wokalistką folkową Gillian Welch w porywająco urzekającej balladzie „I’ll Fly Away” oraz w niezapomnianym bluesowym trio syren-kusicielek „Didn’t Leave Nobody But The Baby” (z Emmylou Harris oraz powtórnie Welch). Ciepły wieczór, ognisko sypiące snopem iskier i trzaskające pośród żaru polana. Tuż obok zaś młody człowiek z gitarą, snujący tęskną bluesową melodię. Mężczyzna ten, zwany Tommy Johnson, minionej nocy, na rozstaju dróg, oddał swą duszę diabłu w zamian za biegłość w grze na ukochanym instrumencie. Ta ludowa legenda Południa znalazła swoje odzwierciedlenie w filmie, a postać upadłego artysty wykreował prawdziwy bluesman, jakim niewątpliwie jest Chris Thomas King. Okrzyknięty przez magazyn „Rolling Stone” następcą Hendrixa i Howlin’ Wolfa (mistrza chicagowskiej odmiany bluesa), śpiewa „Hard Time Killing Floor Blues”, nostalgiczną balladę, która hipnotyzuje słuchacza wieloznacznością płynących z niej wrażeń. Równie głęboko sięgają tradycyjne lamenty żałobne „O Death” i „Lonesome Valley”. Gdzieś ku korzeniom czarnej muzyki, do ponurej epoki pełnych bólu i rozpaczy śpiewów umęczonych afrykańskich niewolników. Dzięki swej godności i wewnętrznej sile przekazu, pieśni te fascynują zresztą niezależnie od ich pierwotnego pogrzebowego kontekstu. Coenowie poszli zresztą nawet dalej, wkładając ponure strofy „O Death” w usta przywódcy Ku-Klux-Klanu, rozpoczynającego tym ponurym hymnem rytualny lincz. Scena straszna i śmieszna zarazem, gdy biały rasista odzywa się (porywającym tenorem Ralpha Stanleya, nazywanego królem górskiego soulu) słowami najprawdziwszej murzyńskiej pieśni gospel. Bowiem piosenka niesie wielką siłę i za jej sprawą można dokonać rzeczy prawdziwie niemożliwych. Najlepiej udowadnia to – zabawnie wykreowany przez twórców obrazu – praprzebój muzyki rozrywkowej, czyli „I Am A Man Of Constant Sorrow”. Na płycie obecny jest on aż w czterech różnych wersjach, w tym przede wszystkim w kluczowym dla fabuły wykonaniu bohaterów opowieści, tworzących kapelę Chłopcy z Mokradeł. Tytuł utworu nawiązuje do literackiej inspiracji filmu, ponieważ tak właśnie, jako człowieka wiecznego żalu i cierpienia, można tłumaczyć greckie imię Odyseusza. Na ekranie ów skoczny kawałek odgrywa zasadniczą rolę, odmieniając losy głównego bohatera (imieniem Ulisses zresztą), jego małżeństwa (z Penelopą, rzecz jasna), a nawet całego ich świata, gdy czar muzyki obnaża i pokonuje zło w postaci rasizmu oraz zakłamania. Warto jeszcze dodać, że prawdziwym liderem fikcyjnego zespołu The Soggy Bottom Boys został nie grający tę postać George Clooney (mimo iż przez kilka tygodni ćwiczył do roli swój śpiew), lecz bluegrassowy wokalista Dan Tyminski. Za to w drugiej piosence Chłopców, wodewilowym „In The Jailhouse Now”, wykonawcy udanie partneruje inny aktor – Tim Blake Nelson. Oczywiście to tylko fragment idealistycznej wizji starego Południa, jaką znajdziemy na płycie i w samym filmie. Niejeden zakocha się jeszcze choćby w kojącej balladzie „I Am Weary (Let Me Rest)” albo urokliwym „Angel Band”. W końcu nieprzypadkowo soundtrack ten obsypany został prawdziwym deszczem nagród i wyróżnień, na czele z aż pięcioma Grammy (łącznie z najważniejszą kategorią: album roku oraz jako najlepsza kompilacja zrealizowana dla potrzeb filmu). W Stanach płyta odniosła też wielki sukces komercyjny, osiągając status multiplatyny i tygodniami okupując czołowe miejsca prestiżowej listy „Billboardu”. Dzięki temu album dostępny jest na całym świecie i również my, w Europie, możemy zapoznać się z prawdziwym, nielukrowanym amerykańskim country, tak odmiennym od dominującej obecnie w tym gatunku tandety. Archaiczność tych melodii może zresztą początkowo zaskakiwać (szczególnie tych, którzy nie widzieli filmu), bo prezentowana muzyka rzeczywiście chwilami jest dość toporna, chwilami bardzo naiwna. Ale mimo to warto zanurzyć się w ten niezwykły, dawno miniony już świat. Wymagana będzie na pewno spora doza otwartości i chęć odkrywania nowych muzycznych doznań, lecz potęga zawartych w tych dźwiękach emocji rekompensuje wszelkie brzmieniowe niedostatki. Emocji prawdziwych ludzi, a te w sztuce zawsze godne są uwagi, niezależnie od sposobu, w jaki się wyrażają i z całą pewnością należy ocalić je od zapomnienia. A jeśli dołożyć do tego prawdziwie mistrzowskie interpretacje, końcowy efekt okazuje się doprawdy rewelacyjny. Zarówno na ekranie, jak i na płycie. Sam miód: „Down To The River To Pray” – Alison Krauss, „I Am A Man Of Constant Sorrow” – The Soggy Bottom Boys, „Hard Time Killing Floor Blues” – Chris Thomas King, „I’ll Fly Away” – Alison Krauss and Gillian Welch, „O Death” – Ralph Stanley 31 stycznia 2003 |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Druga młodość
— Adam Krompiewski
Duże oczekiwania
— Adam Krompiewski
Przyspieszony kurs amerykańskiej muzyki rozrywkowej
— Adam Krompiewski
W normie
— Michał Chaciński
Dźwięki z wysokiej wieży
— Michał Chaciński
Oszczędnie do znudzenia
— Michał Chaciński
He’ll save ev’ry one of us
— Adam Krompiewski
Wydarzenie bez precedensu
— Adam Krompiewski
Jedno z większych zaskoczeń
— Adam Krompiewski
Patrz na życie z humorem
— Adam Krompiewski
Życie, śmierć i biologiczny hazard
— Adam Krompiewski
Jackie Chan Adventures
— Adam Krompiewski
Colin McRae Rally 2005
— Adam Krompiewski
Xbox ssie
— Adam Krompiewski
Nowa PlayStation 2
— Adam Krompiewski
Star Wars: Battlefront
— Adam Krompiewski
Wanda and the Colossus
— Adam Krompiewski
IndyCar Series 2005
— Adam Krompiewski
MTV Music Generator 3
— Adam Krompiewski
Radiata Stories
— Adam Krompiewski