Wysportowany i błyskotliwy Flash Gordon – amerykański bohater i ikona popkultury – ratował świat już niejednokrotnie. Przede wszystkim w komiksach gazetowych Alexa Raymonda, który w 1934 roku wykreował tę postać muskularnego, przystojnego blondyna, absolwenta Yale i sportowca, uwikłanego w niezliczone kosmiczne awantury.
Wysportowany i błyskotliwy Flash Gordon – amerykański bohater i ikona popkultury – ratował świat już niejednokrotnie. Przede wszystkim w komiksach gazetowych Alexa Raymonda, który w 1934 roku wykreował tę postać muskularnego, przystojnego blondyna, absolwenta Yale i sportowca, uwikłanego w niezliczone kosmiczne awantury.
Queen
‹Flash Gordon›
Utwory | |
CD1 | |
1) Flash's Theme | 03:30 |
2) In The Space Capsule [The Love Theme] | 02:43 |
3) Ming's Theme [In The Court Of Ming The Merciless] | 02:41 |
4) The Ring [Hypnotic Seduction Of Dale] | 00:57 |
5) Football Fight | 01:28 |
6) In The Death Cell [Love Theme Reprise] | 02:25 |
7) Execution Of Flash | 01:06 |
8) The Kiss [Aura Resurrects Flash] | 01:45 |
9) Arboria [Planet Of The Tree Men] | 01:41 |
10) Escape From The Swamp | 01:43 |
11) Flash To The Rescue | 02:44 |
12) Vultan's Theme [Attack Of The Hawk Men] | 01:12 |
13) Battle Theme | 02:18 |
14) The Wedding March | 00:56 |
15) Marriage Of Dale And Ming [And Flash Approaching] | 02:04 |
16) Crash Dive On Mingo City | 01:00 |
17) Flash's Theme Reprise [Victory Celebrations] | 01:24 |
18) The Hero | 03:36 |
Flash – Ah – Saviour of the universe
Flash – Ah – He’ll save ev’ry one of us
Wysportowany i błyskotliwy Flash Gordon – amerykański bohater i ikona popkultury – ratował świat już niejednokrotnie. Przede wszystkim w komiksach gazetowych Alexa Raymonda, który w 1934 roku wykreował tę postać muskularnego, przystojnego blondyna, absolwenta Yale i sportowca, uwikłanego w niezliczone kosmiczne awantury. Owa space opera, jedna z pierwszych, a zarazem najsłynniejsza przez wiele następnych lat, wyznaczała standardy dalszego rozwoju gatunku. Nie tylko w komiksie zresztą, bowiem sukces historyjek obrazkowych zaowocował wkrótce przeniesieniem przygód Flasha na duży ekran (początkowo w formie wyjątkowo popularnych w okresie międzywojennym kinowych seriali), a z czasem również do telewizji w postaci rysunkowych czy aktorskich produkcji dla młodszych widzów.
– Who are you?
– Flash Gordon. Quarterback. New York Jets.
Mijały lata, zmieniała się mentalność i gusta. Skończyła się złota era komiksu amerykańskiego i legenda prostolinijnego herosa musiała przygasnąć, nie wytrzymując konfrontacji z całą galerią superbohaterów obdarzonych ponadnaturalnymi zdolnościami, a przy tym dużo bardziej skomplikowanych wewnętrznie. Jednak w latach 70-tych minionego wieku, w związku z narastającą powoli modą na filmową fantastykę rozrywkową, postanowiono odkurzyć postać Flasha.
– What do you mean, „Flash Gordon approaching"?!
Pomysłem zainteresował się młody, szerzej nieznany reżyser, niejaki George Lucas, ale ostatecznie zajął się własnym, autorskim projektem tego typu, gdy prawa do adaptacji komiksu zakupił ekscentryczny i kontrowersyjny włoski magnat filmowy Dino De Laurentiis. Ten współproducent „La Strady” i „Nocy Cabirii” zasłynął przed laty jako współtwórca sukcesu Felliniego (któremu zresztą także proponował nakręcenie „Flasha”), a następnie poświęcił się kinu popularnemu, realizując zarówno w Hollywood, jak i w Europie szereg superprodukcji. Wielu gatunków i różnej wartości artystycznej, o czym niech świadczą takie przykłady wyprodukowanych przez niego filmów, jak „Barbarella”, remake „King Konga” z 1976 r. czy ekranizacje prozy Stephena Kinga albo Thomasa Harrisa („Czerwony smok”, „Hannibal”).
– Most effective, Your Majesty. Will you destroy this Earth?
– Later. I like to play with things a while before annihilation.
Paradoksalnie jednak sukces Lucasa i jego „Gwiezdnych wojen”, wywołując boom na filmowe opery kosmiczne, sprzyjał De Laurentiisowi i pomógł doprowadzić do premiery nowej wersji „Flasha Gordona” w 1980 roku. Powstał obraz zabawny, rozmyślnie kiczowaty, wystylizowany w duchu tandetnej fantazyjności, o którym słynna krytyk filmowa Pauline Kael napisała poetycko: „To jak baśń rozgrywającą się w dyskotece pośród chmur”. Ale masowa widownia, rozpieszczona już nieposkromioną wyobraźnią Spielberga i innych twórców Kina Nowej Przygody, nie szukała odwołań do klasyki, nie chciała bawić się – pośród tekturowych dekoracji, pretensjonalnych kostiumów i śmiesznych efektów specjalnych – naiwnością formy i banalnością treści. Film okazał się więc spektakularną klapą i nikt już pewnie dziś by o nim nie pamiętał (a już na pewno nie pisał), gdyby nie jeden element tej produkcji: muzyka grupy Queen.
Flash – Ah – He’s a miracle
Flash – Ah – King of the impossible
Dla członków tego brytyjskiego zespołu było to zresztą przedsięwzięcie o szczególnym charakterze: pierwszy zawodowy kontakt z przemysłem filmowym, który zbiegł się w czasie z początkami ich zainteresowań muzyką elektroniczną. Wcześniej bowiem muzycy Queen, słynący z grania czystego, klasycznego rocka, odżegnywali się od dźwięków syntezatorów, co z dumą obwieszczały okładki ich płyt z lat 70-tych. Lecz pasja odkrywania nowych muzycznych środków wyrazu i twórczy perfekcjonizm nieodżałowanego lidera grupy – Freddiego Mercury’ego – nie pozwoliły im spocząć na laurach. W tej sytuacji powstała więc płyta przynajmniej tak niecodzienna jak sam film, a do tego znakomicie łącząca rozpoznawalny, rock’n’rollowy styl zespołu poprzedniej dekady z nową jakością w postaci brzmienia popowego (co odtąd stało się ich znakiem firmowym, przynosząc z czasem Queen status supergrupy). Ten drugi nurt wyraża się tu przede wszystkim w kompozycjach instrumentalnych, tworzących niezwykły nastrój obrazu i przydających mu zaskakującej siły przekazu.
Just a man with a man’s courage
He knows nothing but a man
But he can never fail
No one but the pure in heart
May find the golden grail oh oh oh oh
Album otwiera jednak przebojowa piosenka, motyw głównego bohatera, a co za tym idzie kluczowy i powracający raz po raz temat całej ścieżki dźwiękowej. Genialnie ekspresyjny wokal Mercury’ego uderza jak błyskawica, wyrzucając z siebie z szybkością karabinu maszynowego (lub niczym błysk z blastera) kolejne frazy. Wyraźnie napisane z przymrużeniem oka, sławią one potęgę prostego człowieka o czystym sercu, zbawcy wszechświata i króla rzeczy niemożliwych zarazem. Ten żartobliwy hymn intryguje przy tym pełnym napięcia rytmem gitary basowej Johna Deacona, energetyzuje ostrymi wejściami perkusyjnymi Rogera Taylora, bawi pozornie niedbałymi uderzeniami w klawisze. Zaś na szczególną uwagę zasługują potoczyste gitarowe riffy autora tak tego utworu, jak i większości pozostałych na płycie – Briana Maya. Jego niepowtarzalna gra (May należy do tej nielicznej grupy gitarzystów w historii, których sposób grania i styl rozpoznaje się od pierwszych nut) w połączeniu z potęgą głosu i charyzmą Freddiego zawsze decydowały o wielkości Queen. Nie inaczej jest tym razem, szczególnie gdy dynamiczna melodia płynnie przechodzi w pewnym momencie w piękną rockową balladę, okraszoną wyrazistym brzmieniem prowadzącej gitary. Mamy więc naprawdę świetny numer, prawdziwy hit, którego popularność wykroczyła daleko poza kinowy ekran, co potwierdza unieśmiertelnienie go jakiś czas później pośród największych przebojów zespołu na odrębnej składance.
He’s for ev’ry one of us
Stand for ev’ry one of us
He’ll save with a mighty hand
Ev’ry man ev’ry woman ev’ry child
Esencję płyty tworzy natomiast muzyczna ilustracja obrazu, na którą składają się kompozycje instrumentalne bogato przeplatane fragmentami filmowych dialogów (smakowitą próbkę tychże i ja pozwalam sobie w niniejszym tekście zaprezentować). Trzeba przyznać, iż porwanie się amatorów w świecie kina, ludzi znanych z określonego repertuaru i stylistyki, na skomponowanie profesjonalnej ścieżki dźwiękowej do filmu było zadaniem wyjątkowo ambitnym i po prostu trudnym. Dlatego pewnie końcowy efekt jest tak zaskakujący i różny od tego, do czego ma prawo być przyzwyczajony miłośnik współczesnej muzyki filmowej. Nie zapominajmy przy tym, iż soundtrack to zupełnie archaiczny, pochodzący z okresu, kiedy tego typu wydawnictwa dopiero przebijały się na rynku. Recenzowany tu kompakt z 1991 r. jest bowiem dokładnym odwzorowaniem (tyle że w cyfrowej jakości) zawartości czarnej płyty czy kasety z roku 1980. Przy tej okazji należy nadmienić, iż można u nas kupić również tzw. The Anniversary Edition czyli wydanie CD poszerzone o jeden numer: bonusowy remiks tematu Flasha.
– Flash, Flash, I love you, but we only have fourteen hours to save the Earth!
Wróćmy jednak jeszcze do samej muzyki. Jest więc ona niezwykle różnorodna, począwszy od minimalistycznych, opartych zaledwie na paru nutach utworów, funkcjonujących jedynie jako tło („Ming’s Theme”, „Arboria”), a skończywszy na instrumentalnych popisach członków grupy („Football Fight”, „Battle Theme”). Albo muzycznych żartach jak marsz weselny Mendelssohna, brawurowo zinterpretowany przez Briana Maya. Wszystkie te dźwięki czy melodie splatają się cały czas ze sobą, tworząc w finale („The Hero”) efektowną mieszankę stylów.
– We are only interested in friendship. Why do you attack us?
– Why not?
Całość jest nie do końca uporządkowana, do tego chwilami nawet monotonna, ale poszczególne fragmenty są na tyle krótkie, że słuchacz nie zdąży się nawet znudzić, gdy zaleje go następna fala muzycznych wrażeń. Morze dźwięków oscylujących gdzieś między muzyką elektroniczną tamtych czasów (trochę na podobieństwo wczesnych dokonań Vangelisa), disco, rockiem symfonicznym a tradycją angielskiej muzyki filmowej spod znaku Johna Barry’ego (a więc również o korzeniach rockowych, bo z tej branży wywodzi się ów kompozytor, znany choćby z pracy przy wielu częściach przygód Jamesa Bonda).
– Onward my brave Hawkmen! Let this be known forever as Flash Gordon’s Day!
Z całą pewnością „Flash Gordon” w interpretacji Queen nie trafi w każdy gust. Nawet większość fanów grupy uznaje zwykle album ten za mniej interesujący, choć to jedyny oficjalny soundtrack w dorobku zespołu (bardziej znane szerszej publiczności piosenki z „Nieśmiertelnego” nie doczekały się takiego wydania, choć większość z nich znajdziemy na płycie „A Kind Of Magic”). Chyba nie do końca trafna ta ocena, bo nie był to przecież podobny innym, kolejny krążek w bogatej dyskografii muzyków, a rzecz nietypowa, wymykająca się łatwym ocenom, na pograniczu muzyki rozrywkowej i filmowej, łącząca różne artystyczne koncepcje czy estetyki. W końcu: ile mamy w dziejach kina rockowych ilustracji do space opery?
This might seem like the end
But the continuation
Is yours for the making
Yes you’re a hero
Posłuchać na pewno warto, bowiem ta specyficzna mieszanka wybuchowa – z czasów, gdy rock and roll wciąż jeszcze był żywy, nieprzesterowane gitary brzmiały naprawdę elektrycznie, a odgrywające kosmiczną pustkę syntezatory epatowały sztucznością – ma bardzo wiele uroku, a w połączeniu z filmem robi doprawdy piorunujące wrażenie. Dzisiaj nawet bardziej niż kiedyś.
Sam miód: „Flash’s Theme”, „Football Fight”, „Battle Theme”, „The Hero”