„Everybody knows I am the only gay in the village” – mawiał bohater „Małej Brytanii”. Czasy się zmieniły i wyraźnie gejów w wioskach jest więcej. I o tym między innymi mówi „Piekny kraj” Francisa Lee, o którym dziś rozmawiamy.
Dobry i Niebrzydki: Brokeback Mountain z punktu widzenia owiec
„Everybody knows I am the only gay in the village” – mawiał bohater „Małej Brytanii”. Czasy się zmieniły i wyraźnie gejów w wioskach jest więcej. I o tym między innymi mówi „Piekny kraj” Francisa Lee, o którym dziś rozmawiamy.
Powinniście się już przyzwyczaić, że spoilery to u nas norma.
Francis Lee
‹Piękny kraj›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Piękny kraj |
Tytuł oryginalny | God’s Own Country |
Dystrybutor | Tongariro |
Data premiery | 22 września 2017 |
Reżyseria | Francis Lee |
Zdjęcia | Joshua James Richards |
Scenariusz | Francis Lee |
Obsada | Josh O'Connor, Alec Secareanu, Gemma Jones, Ian Hart, Naveed Choudhry, Stefan Dermendjiev, Patsy Ferran, Moey Hassan |
Muzyka | Dustin O'Halloran, Adam Wiltzie |
Rok produkcji | 2017 |
Kraj produkcji | Wielka Brytania |
Czas trwania | 104 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat, melodramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Piotr Dobry: Gdzie się nie obejrzeć, „Piękny kraj”, debiut reżyserski aktora Francisa Lee, porównuje się do „Tajemnicy Brokeback Mountain”. W krytycznym mainstreamie to już cokolwiek irytująca klisza, funkcjonująca w zasadzie jako synonim romansu gejowskiego, taki wytrych, po który się sięga bez zastanowienia. „Oczy szeroko otwarte” były określane mianem żydowskiej „Tajemnicy Brokeback Mountain”, „Moonlight” – afroamerykańską „Tajemnicą Brokeback Mountain”, „Płynące wieżowce” – polską „Tajemnicą Brokeback Mountain”, „Siła przyciągania” – niemiecką odpowiedzią na „Tajemnicę Brokeback Mountain”, i tak dalej. Tyle że w przypadku „Pięknego kraju” rzeczywiście trudno uciec od tego wyświechtanego skojarzenia, wszak mamy tu romans pasterzy na łonie natury, tym razem w angielskim regionie Yorkshire.
Konrad Wągrowski: Oczywiście tło jest jednak inne. Po pierwsze – w „Brokeback” mieliśmy kowboi i konie, tu mamy pieszych pastuchów i wyłącznie punkt widzenia owiec – fani „Family Guya” powinni wiedzieć, co mam na myśli, reszta może zajrzeć
tutaj. Ale już serio. „Brokeback Mountain” było opowieścią o miłości niemożliwej do spełnienia, każdy z bohaterów miał swoją tradycyjną rodzinę, ujawnienie się groziło śmiercią. W „Pięknym kraju” oczywiście niechęć otoczenia do gejów jest możliwa, ale niepokazywana i wcale niekoniecznie grozi bohaterom przemoc fizyczna (a przynajmniej z filmu to nie wynika).
PD: No, chyba nie do końca. Bohaterom nic nie grozi, gdy są sam na sam na pastwisku, natomiast już przy pierwszej lepszej wizycie w lokalnym pubie Gheorghe napotyka wrogość. Raczej z powodu swojego imigranckiego pochodzenia, ale pozostaje to niedopowiedziane.
KW: Wydaje mi się, że raczej wiąże się to właśnie z pochodzeniem – po pierwsze: pochodzenie jest widoczne, po drugie: pierwowzór Gheorghe podobno musiał się z tym borykać. Ale wracając do porównania z „Brokeback” – to, co te filmy łączy, to historia homoseksualnego romansu w realiach mało z homoseksualizmem się kojarzących. Nie żadne wielkomiejskie towarzystwo, nie żadni artyści, arystokraci, ale prości ludzie ze wsi, zajmujący się ciężką fizyczną pracą. Przesłanie obu filmów jest oczywiste – gejem tak naprawdę może być każdy, nawet człowiek, którego nikt by o to nie podejrzewał.
PD: Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście istnieją jeszcze ludzie, których występowanie homoseksualizmu w dowolnych realiach mogłoby dziwić. Kino gejowskie zagląda na prowincję nie od dziś, „Brokeback Mountain” i „Piękny kraj” dzieli przecież dwanaście lat, w tym roku mieliśmy też już na ekranach islandzkie „Serce z kamienia”, skądinąd zbliżone klimatem do „Pięknego kraju”, chwilę wcześniej oglądaliśmy oscarowy „Moonlight” o homomiłości w getcie, a na premierę czeka „Inxeba”, historia gejowskiego trójkąta z południowoafrykańskiego plemienia Xhosa, tego samego, z którego pochodził Nelson Mandela. To dopiero jest złamanie tabu, a nie „geje ze wsi”, wielkie mi halo. Choć niewątpliwie każdy taki film jak „Piękny kraj”, pod warunkiem, że dobry, oczywiście, jest pożyteczny.
KW: Och, zapewniam cię, że tacy ludzie istnieją. Przecież nawet w prasie maistreamowej pojawiają się teksty, że homoseksualizm nie jest wrodzony lecz nabyty, przez wpływ środków masowego przekazu, „promocję homoseksualizmu” etc. Dlatego też, przy takim podejściu, w zasadzie w wiejskiej scenerii pojawiać się nie powinien – ale się pojawia.
Ciekawie podeszli do tego twórcy serialu „Współczesna rodzina” – z pary gejów, którzy w tym filmie grają, jeden jest właśnie takim modelowym wielkomiejskim gejem, delikatnym, stroniącym w dzieciństwie od męskich rozrywek, a drugi pochodzi z farmy z amerykańskiego Południa, a w dzieciństwie zajmował się bydłem i pracami w polu.
PD: W przeciwieństwie do Jacka i Ennisa, Johnny i Gheorghe nie tylko wypasają owce, ale i oporządzają całe bydło domowe. Film cechuje w tym względzie duży naturalizm, widzimy badanie krowy per rectum, cielę zdeformowane podczas porodu, skórowanie jagnięcia. I na takim atawistycznym poziomie to całe tło świetnie koresponduje ze stopniowym napięciem seksualnym między bohaterami, też tak to odbierasz?
KW: Dla mnie ten naturalizm łączył się przede wszystkim silnie z naturalizmem i bezpośredniością scen erotycznych. Jeśli szukasz koniecznie jakiegoś drugiego dna, to powiedzmy, że przesłanie tego może brzmieć: homoseksualizm jest jednym z normalnych zjawisk świata przyrody.
PD: Właśnie o to mi chodzi. O taką swoistą symbiozę dzikiej przyrody i nieheteronormatywnego pożądania. Ruszyła mnie scena, w której Gheorghe zdejmuje skórę z martwego jagnięcia i przyobleka w nią żywe jagnię, które zostaje następnie dopuszczone do pokarmu przez oszukaną w ten sposób matkę. To jest ciekawe z czysto poznawczego punktu widzenia, ale czytam to także jako metaforę samego zakamuflowanego homoseksualizmu, gdy środowisko akceptuje cię dopiero wtedy, kiedy wskakujesz w skórę kogoś, kim nie jesteś.
KW: Niewykluczone, że masz rację w tej interpretacji, ale wiesz, że ja jakoś podczas seansu nie szukałem ukrytych znaczeń i metafor. Konstrukcja filmu była tak prosta, tak bezpretensjonalna, że odbierałem ten film jako bezpośrednią, konkretną opowieść, bez drugiego dna.
PD: Nie mogę się też uwolnić od chyba nieco mniej oczywistego skojarzenia niż „Brokeback Mountain”: „Z dala od zgiełku” Thomasa Hardy’ego. I to nie tylko na płaszczyźnie melodramatu rozgrywanego na farmie, ale nawet w aspekcie kolejnych akcentów fabularnych: śmierć zwierzęcia, konieczność zatrudnienia pomocnika, zakazany romans, odrzucenie przy udziale „tego trzeciego”, wreszcie pojednanie. I tak jak zazwyczaj kręcę nosem na szczęśliwe zakończenia, tak tutaj happy end mnie ucieszył, bo historii nieszczęśliwych gejów mamy aż nadto.
KW: Bo to jest w gruncie rzeczy bardzo klasyczna historia miłosna. Zagubiony bohater, niepewny swych uczuć; pojawienie się drugiej osoby, która pomaga mu zrozumieć samego siebie, co owocuje rozkwitem miłości; pojawiają się pewne problemy, które na szczęście udaje się przezwyciężyć. W gruncie rzeczy można opowiedzieć tę samą opowieść, zastępując Gheorghego emigrantką z Rumunii – choć raczej na farmach nie zatrudnia się dziewczyn do oporządzania zwierząt. Ale może to byłby temat na inny film? Trochę żartuję, trochę nie, uniwersalność opowieści jest dla mnie jej atutem, bo coraz częściej okazuje się, że o miłości homoseksualnej można opowiadać w klasyczny melodramatyczny sposób, niekoniecznie szukając jej odmienności.
PD: Tak, to jest fantastyczne – chyba nawet bardziej z perspektywy odbiorców niż twórców. Powoli zanika ten genderowy „stygmat”, coraz więcej ludzi widzi po prostu „romans” tam, gdzie jeszcze niedawno zobaczyłoby „gejowski romans”.
KW: A jeśli chodzi o happy end, to wydał mi się jedynym logicznym zwieńczeniem filmu, bez niego dzieło byłoby puste i chyba też wtórne. Z tym że jest to taki niepewny happy end – nie wiemy, czy bohaterom się uda, wiemy, że wiele jeszcze czeka ich problemów, ale cieszymy się, że chcą spróbować.
PD: Pozytywny wydźwięk ma też wątek imigrancki. Gheorghe jest imigrantem zarobkowym z Rumunii, i jego pojawienie się poniekąd ratuje Johnny’ego przed życiowym marazmem. Mamy więc klarowny przekaz o zbawczym otwarciu się na inność. Ale reżyser zahacza też o kontekst ściśle brytyjski – hrabstwo Yorkshire było niegdyś rolniczą i włókienniczą potęgą, ale wskutek rozwoju bardziej nowoczesnych gałęzi przemysłu znacznie podupadło, co w filmie adekwatnie symbolizuje farma Johnny’ego. Bez rąk do pracy „z zewnątrz” ciężko tam sobie poradzić, i to znów ładnie się zazębia z czynnikiem imigranckim – jako czymś niezbędnym, potrzebnym, pożytecznym.
KW: Ha! Szkoda, że bohater nie był Polakiem, choć jak znam życie, wywołałoby to oburzenie w pewnych kręgach. Ale warto wspomnieć, że postać Gheorghego wzorowana jest na autentycznej osobie, którą spotkał reżyser i scenarzysta filmu Francis Lee. Geje-rolnicy z Rumunii naprawdę istnieją.
PD: Pomówmy o warstwie formalnej. Oszczędny scenariusz stwarza młodym aktorom wiele okazji do wygrania swej relacji samym gestem, spojrzeniem, dotknięciem, i wypadają oni wiarygodnie, choć ich charakterologia znów odsyła do „Brokeback Mountain” – jeden z kochanków jest porywczy, ponury, mrukliwy, nieprzyjemny dla otoczenia, drugi – łagodny, wyrozumiały, zdecydowanie bardziej romantyczny. No właśnie, może aż nadto idealny?
KW: Oj, nie zgodzę się z określeniem Gheorghego mianem łagodnego. Widać, że ma pazur i stanowczość. Dla mnie był bardzo ciekawym wcielenie geja o dużo większym doświadczeniu życiowym od swego partnera. Gheorghe już swój homoseksualizm zaakceptował, nauczył się z nim żyć, wie dużo lepiej od Johnny′ego, jak zachowywać się na co dzień, jak sobie radzić ze swą seksualnością i otoczeniem. Z Gheorghego bije mądrość i pewność siebie. Może jest to i bohater nadto idealny, ale nadal ciekawy.
PD: A tu nie przeczę. Grający go Alec Secareanu zrobił na mnie zresztą większe wrażenie niż Josh O’Connor w dominującej jednak roli Johnny′ego. Secareanu ma charyzmę i magnetyzm, i chyba też jest zwyczajnie lepszy aktorsko, subtelniejszy w środkach wyrazu. Co nie znaczy, że O’Connor nie daje rady. A obaj dodatkowo wspomagani są na drugim planie przez doświadczonych aktorów brytyjskich, jak Gemma Jones w roli babci Johnny’ego i Ian Hart jako jego zniedołężniały ojciec. To małe, ale zapadające w pamięć kreacje. Kogoś z całej obsady chciałbyś szczególnie wyróżnić?
KW: To dobre role, chyba więcej do zagrania ma znana z filmów o Bridget Jones i Harrym Potterze Gemma Jones. Jej wątek jest też bardzo ciekawie poprowadzony – gdy odkrywa romans wnuka z rumuńskim pracownikiem, widać pewien szok na jej twarzy, ale nie przekłada się on na żadne bezpośrednie reakcje wobec Johnny′ego (czego można by oczekiwać w zgodzie z konwencją). Rzec można, że wiele spraw dla babci staje się zrozumiałe, a zwycięża w niej proste pragnienie, by jej wnuk był szczęśliwy.
PD: Za to kochamy babcie! Dobre są też zdjęcia, zarówno te z ręki w scenach intymnych, jak i plenerowe, zdejmowane w szerokich planach, gdzie pozornie wystarczy tylko ustawić kamerę i ona sama wchłonie surowe piękno bezkresnej prowincji – ale to jednak nie jest takie proste.
KW: Cóż, gdy daje się tytuł „Piękny kraj”, należy go pięknie filmować. Choć w oryginale mamy „God′s Own Country”, czyli „Ziemię ukochaną przez Boga”, co może wiązać się z pięknem krajobrazu, ale też może mieć szersze znaczenie. Jak w ogóle odbierasz ten tytuł?
PD: Ironicznie, ale nie w sposób szyderczy, tylko wychodzący z przekazem, że każda niewesoła egzystencja i każdy życiowy problem (tutaj: przedwczesna śmierć matki, kalectwo ojca, bieda, samotność, imigracja) nie musi oznaczać końca świata, i nawet na najbardziej nieprzyjaznym gruncie może wyrosnąć coś dobrego.