Klata Khana, czyli zła prasa BollywoodPrasa papierowa wciąż cieszy się dużo większym poważaniem niż publikacje elektroniczne, co chwila też ktoś (szczególnie jakiś negatywnie oceniony autor) nawołuje do zastopowania radosnej twórczości internetowych recenzentów amatorów: niewykształconych, nieobytych, niewysublimowanych – ergo: nieznających się. Co innego ogólnopolska gazeta – jeśli ta człowieka drukuje, to znaczy, że ma on do powiedzenia coś naprawdę mądrego o książce czy filmie. Czyżby?
Jakub GałkaKlata Khana, czyli zła prasa BollywoodPrasa papierowa wciąż cieszy się dużo większym poważaniem niż publikacje elektroniczne, co chwila też ktoś (szczególnie jakiś negatywnie oceniony autor) nawołuje do zastopowania radosnej twórczości internetowych recenzentów amatorów: niewykształconych, nieobytych, niewysublimowanych – ergo: nieznających się. Co innego ogólnopolska gazeta – jeśli ta człowieka drukuje, to znaczy, że ma on do powiedzenia coś naprawdę mądrego o książce czy filmie. Czyżby?
Wyszukaj / Kup Bollywood to fenomen (choć inni woleliby to określić zapewne jako kuriozum), coś zupełnie wyjątkowego i niecodziennego. Nic więc dziwnego, że filmy z Indii wzbudzają skrajne odczucia. Ci, którzy „kupują” tę konwencję, wychwalają filmy pod niebiosa i ze zniecierpliwieniem czekają na kolejną porcję śpiewu, tańca i muskularnych klat. Dla drugich jednak kino bolly to kicz w najczystszej postaci. Normalna reakcja, jedni za, drudzy przeciw, bardzo nieliczni pośrodku – jak to się ładnie mówi: Bollywood dzieli ludzi, tak widzów, jak i recenzentów. Natomiast linia podziału nie jest już tak oczywista – przebiega, o dziwo, bardzo wyraźnie pomiędzy mediami elektronicznymi a papierowymi. Przynajmniej takie rozgraniczenie ujawnia szybki przegląd recenzji najnowszego hitu, czyli „Om Shanti Om”. No cóż, jak mawiał pewien Wielki Pisarz: zdarza się. Może to przypadek, a może użytkownicy Internetu – tego młodego i bardzo egalitarnego medium – zwyczajnie „się nie znają”: odczytują sztukę filmową na najprostszym poziomie, nie widzą drugiego (i trzeciego) dna, zadowalają się niewyszukaną rozrywką. Tyle tylko, że to właśnie Wielcy Dziennikarze Kulturalni z Bardzo Poważnych Gazet ośmieszają się ewidentną głupotą i lapsusami popełnianymi w swoich tekstach… Bawmy się! Na początek szybki przegląd opinii pozytywnych. Przoduje tu oczywiście Esensja i niżej podpisany, który ośmielił się dać tej kiczowatej głupotce aż 90% ekstraktu (nazywając tę historię m.in. „magią kina w najczystszej postaci”). Ale i w innych internetowych serwisach filmowych „Om Shanti Om” zebrał znakomite recenzje. Użytkownicy współpracującej z Esensją Stopklatki przyznali filmowi 9,7 głosów na 10, a Agnieszka Duda napisała o filmie, że to „trzy mijające w mgnieniu oka godziny przedniej, przednissimej, hipnotyzującej, wciągającej zabawy!” (pojawił się tam też inny tekst, bardziej ogólny, przybliżający historię Bollywood właśnie przez pryzmat „Om…”). Podobnie Filmweb: 7,8/10 od czytelników i entuzjastyczny tekst Marcina Pietrzyka („to jeden z najlepszych filmów Bollywood ostatnich lat”, „kino rozrywkowe z najwyższej półki” etc. etc.). W ogóle internauci są dla Bollywood bardzo łaskawi, bo w dwóch największych polskich portalach, Onecie i WP, „OSO” uzyskał odpowiednio oceny 4,7/5 i 9/10. Ba!, nawet czytelnicy Gazeta.pl dali filmowi 3,5/5 (czemu „nawet” – patrz niżej) „Arcydzieło!” – chciałoby się zakrzyknąć. A przynajmniej – bo na to zwracają uwagę wszyscy wspomniani recenzenci – znakomite kino rozrywkowe. Ale nie, niech się plebs tak nie podnieca, oto nadchodzi Poważny, Wysublimowany Krytyk, który posługując się swoim wprawnym okiem i pięknym umysłem, zweryfikuje ten osąd. Czysta ekstaza Za bary z Shahrukh Khanem wziął się na przykład Łukasz Maciejewski z „Dziennika”. Tytułując swój tekst „Klata Khana” recenzent chciał zapewne obśmiać prostactwo filmu, udało mu się jednak jedynie ujawnić własny odbiór obrazu Farah Khan – obsesyjne skupianie się na muskularnych męskich torsach. W sumie przykre to trochę, gdy człowiek mieniący się dziennikarzem kulturalnym potrafi dostrzec w filmie jedynie nagie klaty i bicepsy, a co więcej, jego wyobraźnia czyni muskulaturę głównym elementem filmu! Oto bowiem Maciejewski twierdzi, że „pierwszy Om w 1977 r. pręży swoje bicepsy na co drugim planie” (chyba powinno być „na drugim”, ale to szczegół). Dość odważne stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że w pierwszej połowie filmu Khan klaty w ogóle nie pokazał a i – o ile mnie pamięć nie myli – nagiego ramienia z „prężącym się bicepsem” również widzowie nie uświadczyli. Nic dziwnego: Om Makhija jest przecież Kopciuszkiem, skromnym statystą, a nie Gwiazdą – przecież na tej opozycji dwóch Omów cały film jest zbudowany. No cóż, widać Maciejewski tego nie zauważył albo tak zapadła mu w pamięć scena z drugiej połowy, że przesłoniła cały film. Raczej to drugie, bo dalej recenzent stwierdza, uwaga!, że „momentem kulminacyjnym (…) jest prezentacja nowej wersji klaty bożyszcza”. Jasne: taśma mogła się zerwać, przerwali dostawy prądu, albo po prostu pan krytyk wyszedł z sali. No ale wystarczyło zapytać kolegę Pawła Felisa z Wyborczej (o tym dalej), który wyjaśniłby, że w „OSO” najważniejsza jest „scena z żyrandolem”. Gafa, wtopa, wpadka, głupota. Ale są też w tym tekście stwierdzenia zwyczajnie kompromitujące. Oto już na początku Maciejewski zagaja ze swadą i dowcipem „Powiedzieć w Polsce, że Bollywood nudzi i irytuje, to prawie to samo, co przyznać się, że głosowaliśmy na Kaczyńskiego [w Poważnych Gazetach nawet kultura nie może obejść się bez polityki (bo polityka bez kultury owszem – ale to inna bajka) – JG]. Nie lubię kiczu, nawet po indyjsku.” I, uwaga, tak oto puentuje tę zajawkę. „«Om Shanti Om» też nie polubię”. Jasne, taka praca – co naczelny da, to trzeba obrobić, ale może wypadałoby oddelegować dziennikarza, który do bolly uprzedzony nie jest? Recenzent nie lubi kiczu? Bollywood przecież jest kiczem! (a przynajmniej my, ludzie Zachodu, tak to nazywamy) – to nieodzowny element tego kina. Recenzując „Ojca chrzestnego” Maciejewski stwierdziłby zapewne „Nie lubię strzelanin, nawet po włosku. «Ojca chrzestnego» też nie polubię” … A to jeszcze nie koniec. Autor brnie dalej broniąc się ironią: „Oczywiście, macie rację drodzy bollymisjonarze. [Maciejewski oczywiście nie dopuszcza istnienia żadnych „ludzi środka”, zwykłych widzów, którym zwyczajnie niektóre bollywoodzkie filmy mogą się podobać (a inne nie) – przecież kto nie z nami, ten przeciw nam! (wspominałem już coś o podtekstach politycznych?) – JG] Brak mi lekkości i poczucia humoru, finezji i sarkazmu. [Ale za tę niezwykle trafną samokrytykę duże brawa! – JG] Trudno. Na swoją obronę mogę tylko dodać, że pierwsze pokazywane w Polsce filmy bolly przyjmowałem jako sympatyczną ciekawostkę. Takie wysokobudżetowe disco relax. Raz się uśmiechnąłem, więcej nie. Ale ile można? Przecież te obrazy są ciągle tak samo głupiutkie.” A John McClane ciągle i wciąż obija gęby kolejnym bandziorom, inspektor Clouseau ciągle i wciąż robi przypadkowe kuku swoim kolegom, a Batman ma w każdym filmie spiczaste uszy – no doprawdy, ileż można! I tak to się ciągnie w tym stylu („logika drwi z fabuły, treść umywa ręce przed sensem”, „pod względem niefrasobliwości intelektualnej bije na głowę niemal wszystkich poprzedników”), aż wreszcie dochodzimy do puenty znów nawiązującej do klaty „Czysta ekstaza [w poprzednim zdaniu M. opisywał ze szczegółami wygibasy Khana – JG]. Prawdziwa rozpacz.” Tylko dlaczego ta rozpacz dostała od pana Maciejewskiego aż dwie gwiazdki? Mam dziwne podejrzenie, że za klatę… Półbóg-heros Na tym tle przemyśleń Łukasza Maciejewskiego skromnie wypada tekst Pauliny Wilk z „Rzeczpospolitej”, choć wciąż jest wart uwagi. „Król bollywoodzkiego kina” jest właściwie krótkim przybliżeniem sylwetki Shahrukh Khana wraz z dołączoną kilkuzdaniową opinią na temat „Om…”, a nie recenzją jako taką. Okazuje się jednak, że nawet pisząc taki tekst wypadałoby najpierw obejrzeć film, bo można strzelić babola. Dowiadujemy się bowiem, że „43-letni Shah Rukh Khan gra tam samego siebie – największego gwiazdora Bollywood”. A więc kolejnemu recenzentowi klata Khana przyćmiła pierwszą połowę filmu (w tym przypadku jest to bardziej zrozumiałe, w końcu autorką jest kobieta) i zapamiętał film jedynie jako opowieść o „największym gwiazdorze Bollywood” (prężącym muskuły oczywiście). No dobrze, klata Khana to fenomen, film trwał aż trzy godziny, nic więc dziwnego, że najmniej atrakcyjna godzina (ta bez klaty) mogła nie zapisać się w pamięci. |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
100 najlepszych filmów dekady
— Esensja
Rok o posmaku curry: Podsumowanie 2008 w Bollywood
— Ewa Drab, Kamil Witek
Prezenty świąteczne: 50 wydań DVD, których nie możesz przegapić
— Esensja
Pociąg do Bollywood: Kochać i nienawidzić
— Ewa Drab
„W dolinie Elah” najlepszym filmem II kwartału 2008 w polskich kinach według Stopklatki i Esensji
— Esensja
Tańcz, śmiej się i płacz
— Jakub Gałka
Więcej wszystkiego co błyszczy, buczy i wybucha?
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski
Nieprawdziwi detektywi
— Jakub Gałka
O tych, co z kosmosu
— Paweł Ciołkiewicz, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Wszyscy za jednego
— Jakub Gałka
Pacjent zmarł, po czym wstał jako zombie
— Adam Kordaś, Michał Kubalski, Jakub Gałka, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jarosław Robak, Beatrycze Nowicka, Łukasz Bodurka
Przygody drugoplanowe
— Jakub Gałka
Ranking, który spadł na Ziemię
— Sebastian Chosiński, Artur Chruściel, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Ludzie jak krewetki
— Jakub Gałka
Katana zamiast pazurów
— Jakub Gałka
Trzy siostry Thorgala
— Jakub Gałka
Pamiętajmy, że w samym Bollywood wychodzi rocznie więcej filmów niż w całej Ameryce połączonej z Europą, a są tam jeszcze inne ośrodki filmowe. Nie jestem wielbicielem tego kina, akurat to, co u nich jest przebojem, mnie nijak nie podchodzi. Są to jednak produkcje, które warto obejrzeć, aby wiedzieć, co na codzień ogląda ponad miliard ludzi.