Tak, jestem pozytywistą
Odpowiedź na polemiki do recenzji "Godzin" Stephena Daldry′ego
Stephen Daldry
‹Godziny›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Godziny |
Tytuł oryginalny | The Hours |
Dystrybutor | SPI |
Data premiery | 28 marca 2003 |
Reżyseria | Stephen Daldry |
Zdjęcia | Seamus McGarvey |
Scenariusz | David Hare |
Obsada | Nicole Kidman, Ed Harris, Toni Collette, Julianne Moore, Miranda Richardson, Eileen Atkins, Stephen Dillane, John C. Reilly, Meryl Streep, Claire Danes, Jeff Daniels, Allison Janney |
Muzyka | Philip Glass |
Rok produkcji | 2002 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 114 min |
WWW | Polska strona Strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Zanim rozpoczniemy nasz taniec z szablami, pozwolę sobie szczerze i gorąco podziękować moim adwersarzom. Świadomość tego, że ktoś, tam, w wielkim świecie czyta Esensję i moje teksty, które udaje mi się w niej umieścić, jest radością, od której serce się wyrywa. A kiedy jeszcze okazuje się, że czytelnik znalazł moje dziełko na tyle istotnym, że postanowił poświęcić swój czas i oczy na wbicie w komputer paru komentarzy - duma wprost rozpiera me serce. Dziękuję zatem za polemiki do mojej recenzji.
No, dobra, koniec Wersalu. Piszę ten tekst nie tyle z niepohamowanej sympatii, co z żądzy walki o swoje zdanie. Bo, przeczytawszy obie polemiki, dochodzę do wniosku, że mogę swoje argumenty obronić. Więcej, dzięki uwagom Stana, mogę co nieco powiedzieć na temat tego, czym recenzja jest i chyba być powinna, a także określić pewne cechy, których recenzji przypisać nigdy nie będzie można.
Jako szarmancki dżentelmen i nieoficjalny mistrz Bydgoszczy w szybkim opuszczaniu krzesełka w tramwaju zacznę jednak od damy, czyli
Marty Bartnickiej. Zaczęliśmy nasz spór od Clarissy i tego, że jej dylematy trudniej pojąć. Niech będzie, że Clarissa cierpi z powodu nieudanego związku z Richardem, interpretacja całkiem dobra. Nadal jednak uważam, że nie daje jej to najmniejszego prawa do bezmyślnego ranienia swoich najbliższych, szczególnie swojej córki. Jest taki gorzki moment, kiedy Clarissa wyznaje, że naprawdę żywa czuje się jedynie z Richardem. Swojej córce. No comments.
I nie, za wyjątkiem Laury, która rzeczywiście zaciska zęby i walczy, nie widzę u pań poświęcenia swoim bliskim, żadnego "próbowania z całych sił". Może jeszcze u Clarissy, pielęgnującej Richarda, choć, Bogiem a prawdą, nie wiem, czy był jej za to wdzięczny i czy opieka ta nie miała na celu zawłaszczenia chorego i poprawienia jej samopoczucia.
W Oświęcimiu było mało samobójstw - to akurat ewidentna nieprawda, wystarczy poczytać. Nazywało się to "ucieczką" bo delikwent szedł sam, z własnej woli na druty, żeby go wartownicy załatwili. Grzesiuk wspomina w "Pięć lat kacetu", że słyszał takie strzały co noc (siedział wprawdzie w Dachau i Mauthausen, ale mechanizm był dość powszechny). Co do depresji, to polecam Kertesza i opis stanu ducha "muzułmanina" - jak dla mnie jest to stan jak najbardziej depresyjny, ale co ja tam wiem o psychiatrii. Twierdzę, że ludzie nie są dwustopniowymi automatami, którym czynnik duchowy włącza się dopiero po nażarciu. Zachowują swojego ducha w najgorszej sytuacji, czego dowodem może też być ojciec Kolbe i rotmistrz Pilecki. Nie zgadzam się też z tym, że dopiero zaspokojenie podstawowych potrzeb przyniosło czas na miłość, naukę i sztukę, sama historia II wojny dostarcza przykładów na ludzi tworzących pod kulami i w łagrach.
Całym sercem zgadzam się jednak z określeniem "cholerny pozytywizm". Bo choć rozumiem, że ludzie bywają nieszczęśliwi, niemniej jednak to, że reżyser twierdzi, że nie ma dobrego rozwiązania odrzuca mnie zupełnie od "Godzin". Podobałoby mi się, gdyby Laura stała się chociaż dzięki swojej ucieczce szczęśliwa, a Clarissie jej poświęcenie na rzecz związku z Richardem też wyszło na dobre. A tak - podwójna porażka, plus życie otoczenia w strzępach. Nie ma wyjścia, co by się nie stało, będzie źle, jak ktoś jest niedopasowany, to niech od razu włazi do rzeki i wypływa jak opadną lody. Oto jest wniosek z "Godzin"- wniosek, który odrzucam z całego serca, bo z nieszczęścia można wyjść z uniesioną głową. Żeby nie było, że to tylko moje mniemanie, pozwolę sobie zasugerować wsłuchanie się w tekst najnowszej piosenki Christiny Aguilery pt. "Fighter".
Przechodząc do
Stana - zacznijmy od tego, że 70% to dobra ocena. To nadal dwa punkty nad przeciętną i zarówno "Godziny", jak i "Misja Kleopatra" dostały ją z tego samego powodu - były to "perfekcyjnie zrealizowane filmy ze wspaniałą obsadą", ale mnie pozostał po nich niesmak. "Czy "Godziny" naprawdę zasłużył na ocenę na poziomie sfilmowanego komiksu"? A skąd to porównanie? Sfilmowany komiks oceniany był w kategorii lekkich komedii, "gumy do żucia", a "Godziny" pretendowały do miana filmu ambitnego, dającego do myślenia. I taką klasyfikacją posłużyłem się podczas recenzji, bo nie wyobrażam sobie, żeby przy takim rozroście X muzy dało się mierzyć wszystkie filmy jedną miarką. Oto pierwsza istotna cecha recenzji wszelkiego typu, którą dzięki mojemu szanownemu rozmówcy dało się zdefiniować - nie ma jednej absolutnej miary obejmującej wszelkie filmy (książki też, nawiasem mówiąc), trzeba więc oceniać komedię po tym, jak śmieszy, a tragedię po tym, jak wzrusza. I dlatego, wyznam, "X-men 2" dostali u mnie 20% więcej niż "Godziny". Bo to bardzo dobry film akcji był.
Stan próbuje zasugerować, że taką miarę może być "perfekcyjna robota scenarzysty, reżysera i aktorów". I broń Boże nie dać się ponieść emocjom. Absocholeralutnie się nie zgadzam. Więcej - autorzy "Godzin" i każdego innego filmu pretendującego do bycia czymś więcej niż rozrywką zgodzą się ze mną pełna piersią, bo im zależy wręcz na budzeniu w widzu emocji! Przecież przedmiot naszego sporu został po to nakręcony, aby nieść przekaz, aby coś widzom powiedzieć! Zgadzam się, że twórcy perfekcyjnie wyartykułowali swoje opinie, proszę bardzo, 100% za to, ale jeżeli chcą mnie uczęstować swoimi przemyśleniami, to ja mam prawo na nie zareagować, tnąc im ocenę niczym Kołodko wydatki. I to jest drugi wniosek, który zawdzięczam polemice Stana - ocenie podlega dzieło jako całość, łącznie ze swoim przekazem. Innymi słowy - skoro nam się już druga wojna po polemice plącze - "Mein Kampf" dostaje u mnie 0%, niezależnie od stylu i fabuły.
Co do kwestii odmienności... tu pojawia się jeszcze raz problem, który nazwałbym "rykoszetem Clarissy", polegający na tym, że ona, jedyna z całej trójki, mogła o sobie sama decydować - i nic jej to nie pomogło. Laura i Virginia nie miały wielkiego wyboru, były to czasy, w których kobieta niezamężna nie miała lekkiego życia i świat zmusił je do wejścia w układy, do których się nie nadawały. Szkoda dziewczyn, szczerze to mówię. Ale Clarissa wybrała sama, swobodna niczym elektron w próżni i wylądowała na tym samym nieudanym polu złamanych serc. Zgadzam się z tym, że odmienność "często łączy wielką potrzebę życia z ludźmi z równie wielką nieumiejętnością życia z nimi". Tylko, że "rykoszet Clarissy" sugeruje, że w ogóle nie da się stworzyć modus vivendi osoby skażonej innością ze światem - a to nieprawda.
Co do radości z tego co jest i poszukiwania nowości - równowaga, równowaga przede wszystkim. Kto nie cieszy się chwilą, a gna za nowym - źle skończy. Kto nie szuka, nie rozwija się i nie odkrywa nowych stron tego świata - też dostanie w kość. Ale najbardziej wybitnej jednostce odmawiam prawa do jej poszukiwań kosztem innych i nawet szczególna teoria względności, nie może usprawiedliwić w moich oczach podłych uczynków niejakiego Einsteina.
Uff, zgadzam się ze Stanem w jednym. Jest o czym porozmawiać dzięki tym "Godzinom". Do następnej polemiki zatem. Kłaniam się w pas, polerując jednocześnie na Was klawiaturę, przeciwnicy moi. Jeszcze raz dzięki.