Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Oscary 2008: 10 przegranych oscarowych wyścigów

Esensja.pl
Esensja.pl
Gdyby ten sam ranking zrobić kilka lat wcześniej, niekwestionowanym numerem jeden byłby z pewnością Martin Scorsese. Stary dobry Marty otrzymał jednak nie do końca zasłużenie Oscara za „Infiltrację” i opuścił – chyba najbardziej znienawidzoną przez filmowców i aktorów – listę największych przegranych oscarowych wyścigów. W oczekiwaniu na tegoroczne nagrody Akademii przedstawiamy subiektywną dziesiątkę niedocenianych, których Oscar omija szerokim łukiem.

Kamil Witek

Oscary 2008: 10 przegranych oscarowych wyścigów

Gdyby ten sam ranking zrobić kilka lat wcześniej, niekwestionowanym numerem jeden byłby z pewnością Martin Scorsese. Stary dobry Marty otrzymał jednak nie do końca zasłużenie Oscara za „Infiltrację” i opuścił – chyba najbardziej znienawidzoną przez filmowców i aktorów – listę największych przegranych oscarowych wyścigów. W oczekiwaniu na tegoroczne nagrody Akademii przedstawiamy subiektywną dziesiątkę niedocenianych, których Oscar omija szerokim łukiem.
1. Kate Winslet
Scorsese w wersji żeńskiej. Jak sama przyznaje, ma skłonność do „niewygrywania niczego” i tym tłumaczy swoje dotychczasowe porażki. Nominacja za „Lektora” jest już szóstą z kolei, choć tym razem szansa na otrzymanie statuetki jest spora, bo w oczekiwaniu na galę Akademii aktorka zgarnia niemal wszystkie inne branżowe nagrody, w tym między innymi dwa Złote Globy i brytyjską Baftę. Wcześniej wyróżnienie omijało ją z różnych względów. Silna konkurencja, mało wyraziste filmy czy powszechna opinia, że jest jeszcze na tyle młoda i utalentowana, że na swoją chwilę chwały może jeszcze trochę poczekać. Jak na razie czeka już 14 lat. Scorsese czekał ponad ćwierć wieku…
2. Stanley Kubrick
OK, Kubrick dostał Oscara za „2001: Odyseję kosmiczną”, ale za… efekty wizualne. To tak, jak nagrodzić wybitnego pisarza za ładną oprawę jego książki. Wcześniej i później Kubrick nominowany był łącznie aż dwunastokrotnie (za reżyserię, scenariusz i najlepszy film) i mimo że filmy takie jak „Dr. Strangelove”, „Mechaniczna pomarańcza”, „Lśnienie” czy „Full Metal Jacket” to absolutna klasyka kina, to za żaden z nich Oscara nie zdobył. Być może dlatego, że reżyser nigdy nie krył swojego wstrętu do Hollywood, zresztą po pełnej konfliktów pracy przy „Spartakusie” wyprowadził się ze Stanów do Anglii, gdzie pod auspicjami własnej firmy producenckiej realizował kolejne filmy. Nie ulega też wątpliwości, że Kubrick nowatorskimi wizjami najzwyczajniej wyprzedzał własną epokę, a że Amerykańska Akademia Filmowa to siedlisko kinowej konserwy, dopiero z czasem zaczęto doceniać jego niepowtarzalny kunszt. Za późno…
3. Richard Burton
Wielka gwiazda kina lat 60. i 70., najlepiej opłacany aktor swoich czasów, ale też jeden z tych najbardziej niedocenianych. Burton do nagrody Akademii nominowany był aż siedmiokrotnie, co do dziś jest niepobitym rekordem wśród aktorów, którzy nigdy nie otrzymali statuetki. W czasie swojej kariery należał do złych chłopców Hollywood. Przepuszczał fortuny, chlał na umór, nie stronił również od romansów, także homoseksualnych. Podobno najbardziej w zdobyciu Oscara zaszkodził mu udział w religijnym filmie „Tunika”. Krytycy zgodnie zarzucali mu drewniane aktorstwo, nie spodobały się też częste uwagi na temat czarnej listy Hollywood, jakie aktor często czynił w trakcie kręcenia filmu. Na dodatek w latach 70. coraz częściej oskarżano go o granie już tylko dla kasy. Było w tym trochę prawdy, skoro wśród jego filmografii zaczęły pojawiać się takie obrazy, jak „Egzorcysta 2” czy „Dotknięcie meduzy”. Pod koniec życia Burton nie ukrywał swojej frustracji z powodu braku statuetki. Ostatnią szansą na Oscara miał wraz z filmem „Jeździec”, którym powrócił do dobrej, aktorskiej dyspozycji. Jednak i tu, mimo wcześniej zdobytego Złotego Globu, znakomitej prasy i opinii widzów, nie udało mu się dopiąć swego.
4. Ingmar Bergman
Kolejny mistrz bez statuetki. Mimo że nominacje otrzymywał aż dziewięć razy, nigdy nie zakończył oscarowej nocy ze Złotym Golasem w ręku. Zaczęło się w 1959 roku, gdy cenionego już wtedy w Europie Bergmana nominowano za scenariusz do „Tam, gdzie rosną poziomki”. Z biegiem czasu na jego koncie pojawiały się kolejne nominacje (między innymi za „Jak w zwierciadle” i „Szepty i krzyki”), ale albo przegrywał ze sprawną komercją („Żądło”), albo z dziwacznymi kaprysami Akademii, uznającej wyższość na przykład Johna G. Avildsena, reżysera… „Rocky’ego”. Później, po aferze podatkowej, Szwed wycofał się z życia publicznego i niemal przestał kręcić filmy. Powrócił na moment, realizując swoją ostatnią kinową fabułę „Fanny i Aleksander”, ale i w tym razem skończyło się tylko na dwóch nominacjach. Z czasem Akademia zapomniała o Bergmanie i nie zdążyła – jak w przypadku Felliniego, Kurosawy czy Altmana – naprawić błędu z przeszłości, wyróżniając reżysera Oscarem honorowym.
5. Alfred Hitchcock
Mistrz suspensu czy król grozy to tylko niektóre z przydomków, jakie Hitchcock nabył w czasie całej swojej kariery. Jednak nie od razu uważano go za wielkiego twórcę, a nawet gdy był u szczytu filmowej kariery, nie mógł liczyć na najważniejsze branżowe zaszczyty. Zresztą początki Hitchcocka także nie należały do najłatwiejszych, bo przez lata przebijał się do reżyserskiej czołówki, a prasa nie szczędziła mu krytyki. Znany ze swojego specyficznego poczucia humoru bardzo długo, także przez Akademików, nie był uznawany za poważnego reżysera. Jego filmy, choć zgarniały sporo nominacji, rzadko kiedy liczyły się w najważniejszych kategoriach. Z całej imponującej filmografii reżysera tylko cztery walczyły o tytuł najlepszego filmu i tylko jednemu z nich („Rebecca”) ostatecznie udało się wygrać. Sam popularny „Hitch”, mimo że osobiście nominowany był sześciokrotnie, nigdy nie dostąpił zaszczytu otrzymania Oscara. Pod koniec kariery Hitchcock otrzymał co prawda od Akademii specjalne wyróżnienie imienia Irvinga G. Thalberga w uznaniu za całokształt twórczości, ale nawet w Hollywood nikt nie ma wątpliwości, że jest to nic więcej jak nagroda pocieszenia.
6. Glenn Close
Wydawać by się mogło, że Glenn Close to aktorka, która jeśli chodzi o nagrody, powinna czuć się całkowicie spełniona. Na swoim koncie ma bowiem trzy nagrody Tony, dwie Emmy i trzy Złote Globy. Co z tego jednak, jeśli w całej tej imponującej kolekcji brakuje tej najważniejszej – Oscara. Jej nieskuteczna, jak na razie, droga po statuetkę zaczęła się w latach 80., kiedy to odnosiła największe filmowe sukcesy. Właściwie co roku, z małymi przerwami, zdobywała za swoje role nominacje do nagrody Akademii (między innymi za „Wielki chłód”, „Fatalne zauroczenie" i „Niebezpieczne związki”) – zaczęto się nawet zastanawiać, czy w takim tempie nie jest w stanie zagrozić w ich ilości Meryl Streep czy Katharine Hepburn. Niestety, wraz z nominacjami nie przychodziły wyróżnienia i aż pięciokrotnie Close musiała obejść się smakiem. W latach 90. coraz częściej zaczęła występować z sukcesami w telewizji, kontynuowała także udaną karierę na Broadwayu. Niestety, ze szkodą dla filmowej kariery, bo jeśli już pojawiała się na dużym ekranie, to były to głównie role w produkcjach familijnych albo w blockbusterowym kinie akcji. Obecnie o Close trochę zapomniano. Na kinowym ekranie widujemy ją bardzo rzadko, co tylko potwierdza niepisaną zasadę, że aktorkom w pewnym wieku oferuje się w Hollywood głównie role matek albo wiernych żon, które dla tak wszechstronnych wykonawczyń jak Close są po prostu mało atrakcyjne.
7. Montgomery Clift
Najlepszy okres w karierze Clifta przypadł na lata 50., kiedy wystąpił w „Miejscu pod słońcem” i przede wszystkim w znakomitym „Stąd do wieczności”. W tym czasie był tak popularny, że jego dom dosłownie wypełniały co rusz napływające scenariusze. Inspirował między innymi Marlona Brando czy Jamesa Deana, dla którego był niedoścignionym wzorem. Choć Akademia szybko zauważyła jego unikalny talent, nominując go za jedną z jego pierwszych ról w „Poszukiwaniach”, nigdy nie zdecydowała się nagrodzić go statuetką. Punktem zwrotnym w jego dynamicznie rozwijającej się karierze była samochodowa kraksa, w wyniku której doznał wielu obrażeń twarzy. Od tamtego czasu aktor uzależnił się od leków przeciwbólowych i popadł w postępujący alkoholizm. Z filmu na film coraz bardziej widoczna była jego pogarszająca się forma fizyczna i psychiczna. Coraz ciężej było mu się skupić się na planie, często odbiegał od tekstu scenariusza. Mimo to Akademia zdecydowała się nominować go po raz czwarty, tym razem za epizod w „Procesie w Norymberdze”, choć i tym razem statuetki nie zdobył. Dla Clifta była to ostatnia szansa na zdobycie Oscara. Właściwie po tym filmie przestał grać, a kilka lat później znaleziono go martwego we własnym mieszkaniu.
8. Ridley Scott
Scott w oscarowym wyścigu zaczął się liczyć stosunkowo późno, bo mimo że wcześniej zrealizował otoczonych kultem „Obcego” i „Łowcę androidów”, to pierwszą nominację otrzymał dopiero na początku lat 90. („Thelma i Louise”). Największą szansę na Oscara miał na przełomie wieków, gdy statuetki jedną za drugą zgarniał epicki „Gladiator”. Mimo pięciu nagród, jakie film zdobył, Scott musiał przełknąć gorycz osobistej porażki na rzecz Stevena Soderbergha. Rok później powrócił do Kodak Theatre przy okazji nominacji za „Helikopter w ogniu”, ale i tym razem nagroda go ominęła. Później reżyser sam podstawił sobie nogę w drodze do upragnionej statuetki, dochodząc do wniosku, że nakręcenie ledwie dziesięciu filmów w ciągu dwudziestu jeden lat to stanowczo za mało. Od tamtego czasu zaczął angażować się w niemal we wszystko, co nawinęło mu się pod rękę, realizując średnio jeden film rocznie. Skutek tego jest różny, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Anglik najlepsze czasy ma już za sobą. Nie wypominamy Scottowi wieku, ale tylko pięciu reżyserom udało się zdobyć Oscara po 60-tce.
9. John Malkovich
Do Malkovicha etykietka „niedoceniany” przyklejona jest właściwie przez całą jego karierę. Ten świetny aktor teatralny z niekonwencjonalnym – jak na amerykańskiego aktora – podejściem do życia (przez dziesięć lat mieszkał we Francji) co prawda debiutował doskonale, bo nominacją za melodramatyczne „Miejsca w sercu”, ale były to raczej miłe złego początki. Później dla aktora zabrakło już miejsca wśród nominowanych za najbardziej rozpoznawalną („Niebezpieczne związki”) czy też najlepszą rolę („Myszy i ludzie”), mimo że miał już wtedy status gwiazdy pierwszej wielkości. Malkovich ostatni raz o Oscara walczył ponad piętnaście lat temu („Na linii ognia”) i, niestety, nie zanosi się na to, aby miało się to zmienić w najbliższej przyszłości. Po trosze jednak sam jest sobie winien, bo jego aktorski nos działa ostatnio trochę z opóźnionym zapłonem. W filmie fantasy („Eragon”) zagrał, kiedy moda na wysoko budżetowe baśniowe produkcje już przeminęła. U Coenów („Tajne przez poufne”) pojawił się tuż po ich oscarowym triumfie, a u Eastwooda w najsłabszym filmie („Oszukana”) tego reżysera od lat…
10. Gary Oldman
Jeśli zastanawiacie się, ile Oscarów albo ile nominacji zgarnął Gary Oldman, to w obu przypadkach odpowiedź jest taka sama – zero. Aż trudno uwierzyć, że ten znakomity aktor, niestroniący wprawdzie od projektów komercyjnych, ale mający też wkład w kino artystyczne, nigdy nie znalazł się w kręgu zainteresowania Akademii. Tym bardziej że jest uwielbiany nie tylko przez widzów, ale także przez kolegów aktorów i reżyserów, którzy marzą o tym, by z nim pracować. A przecież to oni, jako członkowie Akademii, w dużej mierze decydują o najważniejszych oscarowych rozdaniach. Największym problemem Oldmana było szybkie zaszufladkowanie już na początku hollywoodzkiej kariery w rolach jednoznacznych szwarccharakterów w kasowych superprzebojach. Z jednej strony przydało mu to sławy i zapewniło pracę na wiele lat, z drugiej jednak nie pozwalało długi czas postrzegać go jako utalentowanego i naprawdę wszechstronnego aktora. Można by się długo rozwodzić nad tym, która z jego świetnych ról zasłużyła na uznanie, ale powiedzmy sobie szczerze, że brak choćby nominacji za rewelacyjnego Stansfielda z „Leona zawodowca” to jedna z największych pomyłek Akademii lat 90.
+ Roland Anderson
Na koniec mały gratis i pocieszenie dla całej dziesiątki, że zawsze mogło być gorzej. Imię i nazwisko Rolanda Andersona pewnie nic wam nie mówi i nic dziwnego, bo to znany w latach 40., 50. i 60. amerykański scenograf (pracował między innymi przy „Gospodzie świątecznej” i „Śniadaniu u Tiffany’ego”). Swoje miejsce na liście zawdzięcza jednak swoistemu rekordowi. Dzierży bowiem najwięcej nominacji – aż piętnaście – bez żadnego zwycięstwa…
koniec
17 lutego 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Android starszej daty
Jarosław Loretz

29 IV 2024

Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.